Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Opinia Piotra Soroczyńskiego, głównego ekonomisty Krajowej Izby Gospodarczej, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format dyskusji na ważne, ale kontrowersyjne tematy społeczne i ekonomiczne. W jedenastej edycji Ringu debatujemy o malejącym wskaźniku dzietności w Polsce i konsekwencjach tego zjawiska. W pierwszej rundzie opublikowaliśmy opinię dr Oliwii Komady oraz tekst dr hab. Pawła Kubickiego, prof. SGH, i jego współpracowników z Katedry Polityki Społecznej. Wprowadzeniem do debaty jest analiza Grzegorza Siemionczyka, głównego analityka money.pl, który omawia wyniki ankiety wśród ekonomistów na temat polityki pronatalistycznej.
W demografii nie ma jednego zgrabnego rozwiązania, które dokona istotnych, pozytywnych zmian. Myślenie o niej warto jednak kierować w trzech kierunkach, które zaproponuję poniżej.
Czy musi nas być dużo, czy powinniśmy w to głęboko interweniować?
Stosunkowo często dajemy się ponieść fali argumentacji, że liczy się głównie wzrost produkcji, wzrost PKB i tak dalej - a to wszystko ładniej krzepnie wraz ze wzrostem ludności. W takim trybie myślenia niska dzietność i prognozowany spadek liczby ludności pojmowany jest jako katastrofa.
Tym łatwiej nam to przyjąć, im bardziej jesteśmy przywiązani do dotychczasowego modelu rozwoju Polski, w którym istotny był szybki przyrost zasobów pracy i duża konkurencja pomiędzy potencjalnymi pracownikami. Ale czy faktycznie aż tak istotne jest istotne, czy za kilkadziesiąt lat będzie nas 30, 33 czy 38 mln?
Czy w tym samym trybie myślenia gotowi jesteśmy krajom mniej ludnym rzucić w twarz, że nie mają znaczenia? Pomyślmy o Słowacji, Czechach, Szwecji czy Szwajcarii. To wszystko kraje o znacznie niższej liczbie ludności niż my. Znaczenie na świecie jest m.in. pochodną liczebności danej nacji. Liczą się jednak też inne sprawy - często nawet bardziej niż sama wielkość populacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kupił wyspę na końcu świata. "Jedna z szalonych rzeczy"
Oczywiście, niska dzietność (zwłaszcza utrzymująca się przez dłuższy czas) to ryzyko silnego rozchwiania w liczebności pomiędzy poszczególnymi pokoleniami – co będzie miało silny wpływ na życie ekonomiczne i społeczne. To też ryzyko, że zwolennicy nieustającego wzrostu w miejsce ubywających autochtonów sprowadzą ludzi z innych miejsc, by rachunek się zgadzał. A to, jak pokazuje doświadczenie z wielu krajów, przynosi, delikatnie mówiąc, "zauważalny wzrost różnorakich napięć".
Wypada podkreślić, że w długim terminie procesy demograficzne, nawet po okresach fluktuacji, mogą kotwiczyć się gdzieś w stanie dającym efekt stabilizacji. Mieliśmy na świecie okresy długiej stabilności liczby ludności z nielicznymi zmianami związanymi ze wzrostem zasobów. Mieliśmy też (i mamy wciąż) znaczne zmiany w zakresie poziomu dzietności i umieralności.
W kwestii dzietności może przyjść odwilż
Być może po okresie słabszej dzietności (i spadku populacji w części krajów) przyjdzie zwiększenie dzietności i populacji związane ze zwiększeniem dostępności zasobów - więcej i lepiej płatnej pracy, łatwiej o mieszkania, lepiej dostępne usługi publiczne związane ze wsparciem rodzicielstwa. Oczywiście, proces ten zadziała, o ile nie wprowadzimy zbyt gwałtownych korekt populacji przy pomocy środków takich jak migracja.
Państwa naszego kręgu kulturowego powinny prowadzić działania wspierające dzietność. Tylko trzeba tu podkreślić, że faktycznym celem powinno być głównie ograniczanie różnic w liczebności poszczególnych pokoleń. Bo wtedy zmiany i dostosowania w życiu społecznym i ekonomicznym kraju nie muszą być aż tak duże i okazują się mniej bolesne dla społeczeństwa jako całości.
To trochę tak jak z postulowaną rolą administracji w stabilizacji tempa wzrostu gospodarczego na optymalnym poziomie - z chłodzeniem aktywności w momencie, gdy gospodarka jest przegrzana i stymulowaniem wzrostu, gdy jest w słabszej kondycji. Tak jak cykl koniunkturalny powinien być wydłużony i spłaszczony, tak zmiany w populacji powinny być rozciągnięte w czasie i w miarę możliwości stabilizowane.
Główny problem myślenia o dzietności
Naszą rzeczywistością jest notoryczne mylenie programów mających być inwestycją w dzietność z programami mającymi wspierać osoby w trudnej sytuacji życiowej.
Dzietność powinniśmy wspierać tam, gdzie jest najsłabsza i gdzie jej poprawa będzie miała największe pozytywne efekty dla życia gospodarczego i społecznego kraju. To bardzo często nie będą obszary, gdzie wspiera się głównie osoby w trudnej sytuacji życiowej. U nas programy mające wesprzeć dzietność daje się do wymyślenia i realizacji osobom na co dzień zajmującym się wsparciem ludzi w trudnej sytuacji życiowej. To tak, jakby w firmie sprzedawać miały osoby odpowiedzialne za mitygowanie ryzyka.
W konsekwencji programy mające na celu wzmocnienie dzietności nie są formułowane tak, by dzietność poprawiać tam, gdzie jest ona wyjątkowo niska. Raczej koncentrujemy się na programach powszechnych (jako "bardziej sprawiedliwych"), które po czasie z programów wspierających dzietność raczej ewoluują w kierunku programów socjalnych wspierających rodziny słabiej sytuowane.
Tymczasem w Polsce szczególny problem z dzietnością w rodzinach kobiet o wysokim statusie zawodowym/społecznym/wykształcenia. Ale nie ma dla nich dedykowanego programu wsparcia, bo byłby przyjmowany powszechnie jako niesprawiedliwy przez wspieranie głównie osób dobrze sytuowanych. Studentom demografii od dekad wskazuje się przykład Singapuru, w którym z sukcesem wprowadzono program wspierający dzietność tam, gdzie trzeba i jak trzeba (a nie "sprawiedliwie", ale bez efektów jak u nas).
Co robić, ale czego absolutnie nie robić, by wspierać dzietność
Kłopot z szukaniem rozwiązań polega na tym, że znacznie łatwiej jest pokazać przykłady błędów skutkujących zmniejszaniem poziomu dzietności, niż przykłady pozytywnych działań zwiększających dzietność. Z drugiej strony, jeśli ma się katalog tego, co działa negatywnie, można zdecydować się na robienie "wszystkiego na odwrót".
Można wskazać kilka przykładowych obszarów istotnie wpływających na poziom dzietności. Raczej żaden z nich nie jest dostateczny, by dzietność była wysoka, ale każdy wydaje się warunkiem koniecznym, by dzietność mogła być wysoką:
• Wiek, od którego społeczeństwo uznaje, że się jest faktycznie dorosłym. W okresie, gdy był to raczej próg matury, dzietność była wyraźnie wyższa, bo wiek wchodzenia w związki przypadał wcześniej i więcej czasu było na posiadanie kilkorga dzieci. U osób młodszych łatwiej też było wtedy o podejmowanie decyzji o posiadaniu dzieci niż dziś u osób starszych (choćby ze względu na poziom świadomości, ile to odpowiedzialności i kłopotu). I nie chodzi tu o to, by wrócić do dawnego wzorca, gdy wykształcenie średnie było dominantą, a wyższe rzadkością, ale by wypracować nowy system pozwalający na łączenie ról. Późniejsza dorosłość to problem nie tylko demografii, ale i gospodarki (patrz obniżanie współczynnika aktywności zawodowej).
• Poczucie bezpieczeństwa, stabilności i stałości reguł w otoczeniu społecznym i gospodarczym. Dziś jest o nie znacznie trudniej niż wcześniej. Częste zmiany, polaryzacja w życiu politycznym i społecznym, epatowanie zagrożeniami i negatywnym przekazem w mediach – nie sprzyjają dzietności. Trudniej jest o decyzje o wchodzeniu w stałe związki i posiadaniu potomstwa. Niegdyś o poczucie bezpieczeństwa było łatwiej - przy wyraźnie niższym poziomie zasobności - niż dziś, gdy poziom zasobności obiektywnie jest wyższy, a poczucie bezpieczeństwa niższe. Brak zwłaszcza rozwiązań wypracowanych jako konsensus pomiędzy różnymi opcjami politycznymi – zapewniający kontynuację rozwiązań na dekady. Choćby dziś dyskutujemy, jak zmienić czy wręcz zlikwidować 800 plus zaledwie po kilku latach jego działania. Praktycznie marnujemy tym dotychczas wydane środki, bo ten system wsparcia przestaje być postrzegany jako coś trwałego.
• Perspektywa na zdobycie zasobów mieszkaniowych. One są bardzo istotne w decyzjach o wchodzeniu w poważne związki i o posiadaniu potomstwa. Dziś w znacznej części społeczeństwa zdobycie zasobów mieszkaniowych wydaje się absolutnie nierealizowalne. Rosną więc współczynniki "gniazdownictwa", spadają zaś współczynniki małżeństw. Państwo musi zadbać o znacznie większą dostępność zasobów mieszkaniowych.
• Model rozwoju kraju oparty głównie o rozwój kilku bardzo dużych ośrodków z degradacją pozostałych. W tych nielicznych dużych ośrodkach jest drogo, a konkurencja na rynku pracy jest wyśrubowana - co pogłębia niskie poczucie bezpieczeństwa. Osoby migrujące do takich ośrodków są też pozbawione wsparcia międzypokoleniowego w opiece nad potomstwem (dziadków).
• Dostępność i koszt usług wspierających rodzicielstwo. Miejsc w placówkach sprawujących opiekę jest za mało. Odpłatność (tam, gdzie jest wymagana) jest zazwyczaj wysoka w stosunku do poborów rodziców. Wypada też pamiętać, że system wsparcia realizowany przez istnienie placówek opiekuńczych nie jest dopasowany do pełni potrzeb (co zrobić z opieką nad dziećmi chorymi – co jest częste i typowe zwłaszcza w przypadku dzieci przedszkolnych i wczesnoszkolnych).
· Brak odpowiedniej reakcji na popularyzację destruktywnych dla dzietności modeli zachowania społecznego. Nie reagujemy na tezy, że dzieci przez swą emisyjność zniszczą nam planetę. Nie reagujemy na tezy, że powołanie na świat dzieci (świat tak niedobry) to niegodziwość wobec nich. Nie reagujemy na tezy, że dzieci są nikomu i do niczego niepotrzebne. Nie reagujemy na tezy, że z dziećmi to można, a nawet trzeba, poczekać na lepszą sytuację życiową, jak już będziemy w pełni zrealizowani we wszelkich innych obszarach. Czasem nawet część takiego myślenia wspieramy na użytek własny, naszych bliskich czy porad dla społeczeństwa.
Jak pogodzić dążenia społeczeństwa z potrzebami?
W podsumowaniu wypada podkreślić, że wyższa niż dziś dzietność stoi w pewnej sprzeczności z częścią osiągnięć cywilizacyjnych, społecznych i gospodarczych. jakie w części zrealizowaliśmy już, a w części wciąż stawiamy przed sobą.
Pomyślmy o:
- wolności w zakresie planowania liczby i momentu przyjścia na świat potomstwa (dostęp do antykoncepcji),
- chęci rozwoju osobistego (ilość lat poświęcanych na naukę – zwłaszcza w okresie przed osiągnięciem dorosłości społecznej),
- znacznego zwiększenia wskaźnika aktywności zawodowej – ze szczególną presją na podwyższenie tego wskaźnika u kobiet (więc mniej możliwości zajmowania się własnym potomstwem czy wnukami),
- zerwanie z ograniczającymi swobodę jednostki normami kulturowymi czy religijnymi.
Aby faktycznie zwiększyć dzietność, musimy się zmierzyć z przemyśleniem, jak mądrze wypośrodkować pomiędzy wzmiankowanymi wyżej osiągnięciami, a potrzebą zachowania populacji.
Autorem jest Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej