Putin znów straszy atomową rakietą. Nawet jeśli działa, to wiele nie zmienia

17 godziny temu 5

Władimir Putin postanowił po raz kolejny zagrać kartą "świecie bój się, Rosja ma potężne narzędzia zagłady". Tym razem znów przy pomocy rakiety z napędem atomowym Buriewiestnik. Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście jest testowana, ale ciągle nie ma dowodu, że naprawdę działa.

Zdjęcie pokazujące rzekome 'atomowe' rakiety Buriewiestnik (fot.) MO Rosji Zdjęcie pokazujące rzekome 'atomowe' rakiety Buriewiestnik (fot.) MO Rosji

Najnowsza runda prób straszenia odbyła się za pośrednictwem pokazowej odprawy najwyższych rangą wojskowych, którzy zdawali Putinowi raporty z różnych spraw. W tym przeprowadzonych w ubiegłym tygodniu dorocznych ćwiczeń sił strategicznych o kryptonimie Grom. Dzień przed nimi, 21 października miał się odbyć udany test rakiety Buriewiestnik.

Według szefa rosyjskiego Sztabu Generalnego gen. Walerija Gierasimowa pocisk pokonał 15 tysięcy kilometrów w ciągu 14 godzin. Miał też wykonać założone manewry i wykazać "zdolność do ominięcia systemów obrony powietrznej oraz antyrakietowej". Na ponaglenie Putina dodał, że 14 godzin lotu nie jest wartością maksymalną. - To unikalny system, którego nie ma nikt inny na świecie - oznajmił rosyjski prezydent.

Do słów Putina odniósł się Donald Trump. Prezydent USA powiedział reporterom, że "Putin nie powinien był tego mówić", odnosząc się do słabo zawoalowanych gróźb Rosjanina pod adresem Zachodu, w sytuacji kiedy "powinien się skupić na skończeniu wojny, która powinna trwać tydzień, a niebawem będzie trwać cztery lata". - Oni wiedzą, że mamy nasz najwspanialszy na świecie atomowy okręt podwodny u ich wybrzeży. Nie muszą (rakiety USA – red.) lecieć 15 tysięcy kilometrów - dodał.

Jedyne ujawnione przez Rosjan nagranie testowego odpalenia Buriewiestnika. Wczesna faza testów

Testy na pewno, jednak jak udane?

Ogólnie rzecz biorąc, nie ma jednak niezależnego potwierdzenia słów Rosjan. Nie pokazano nigdy żadnych zdjęć i nagrań pozwalających zobaczyć Buriewiestnika w innej fazie lotu niż start przy pomocy przyśpieszacza rakietowego. Choć nie ulega wątpliwości, że Rosjanie nad tą bronią pracują i od 2016 roku przeprowadzają próby. Te w locie odbywają się na Dalekiej Północy Rosji, od poligonu Nenoksa opodal Archangielska, po Pankowo na wyspie Nowa Ziemia (były poligon atomowy ZSRR). Na przestrzeni lat wykonano w obu miejscach wiele zdjęć satelitarnych pokazujących charakterystyczne stanowiska startowe z długą rampą, na której rozpędza się Buriewiestnik w początkowej fazie lotu. Aktualnie tą w Pankowie można zobaczyć wyraźnie nawet na Google Maps. O rozbudowie infrastruktury w Nenoksie pisaliśmy w oddzielnym tekście.

Stanowisko startowe rakiety Buriewiestnik w Pankowie na Nowej Ziemi. Jasny betonowy prostokąt to rampa startowa z szyną pośrodku

Stanowisko startowe rakiety Buriewiestnik w Pankowie na Nowej Ziemi. Jasny betonowy prostokąt to rampa startowa z szyną pośrodkuFot. Google Maps

Zdjęcie w większej rozdzielczości. Współrzędne: 71°37'00.0"N 52°28'42.0"E

Specjalizujący się w śledzeniu aktywności rosyjskiego wojska na Dalekiej Północy norweski portal "Barents Observer" stwierdził, że na 21 października Rosjanie owszem ogłosili szerokie ostrzeżenia dla ruchu lotniczego w rejonie Nowej Ziemi. Zdjęcia satelitarne Pankowa już od lata pokazywały wzmożoną aktywność i ewidentne przygotowania do testów. W rejonie mają być też specjalistyczne statki wiązane z programem Buriewiestnik, należące między innymi do państwowego koncernu Rosatom, monopolisty w zakresie energetyki jądrowej. Na lądowisku Rogaczewo na Nowej Ziemi zaobserwowano też nadzwyczajną aktywność samolotów wojskowych oraz Rosatomu. Ewidentnie coś jest lub było na rzeczy. Nie ma jednak żadnych wiarygodnych informacji na temat ewentualnego próbnego odpalenia. W Norwegii nie zarejestrowano żadnego wzrostu promieniowania w powietrzu.

Według zachodnich źródeł Burewiestnik podczas wcześniejszych testów osiągał bardzo słabe wyniki. W 2024 roku amerykańska organizacja "Nuclear Threat Initiative" śledząca rozwój broni masowego rażenia twierdziła, że istnieją informacje na temat 13 dotychczasowych testów rakiety, z której tylko 2 miały być "częściowo udane". Jeszcze wcześniej amerykańska prasa cytowała anonimowych przedstawicieli służb, którzy o testach Burewiestnika wypowiadali się w podobnym tonie. W 2019 roku doszło nawet do eksplozji podczas wydobywania szczątków rakiety z wody w pobliżu Pankowa. Pięciu pracowników Rosatomu zginęło, a niewielkie ilości skażenia wydostały się do atmosfery.

Być może teraz 21 października Rosjanom wreszcie się naprawdę udało, albo przynajmniej w większej części, więc postanowili ogłosić światu sukces i wykorzystać go do propagandy. Nie sposób jednak tego zweryfikować, a Rosjanie dowodów nie przedstawili. Moskwa musi jednak pokładać sporą wiarę w nową broń, bo jeszcze w 2024 roku zidentyfikowano prawdopodobną przyszłą bazę operacyjną systemu Burewiestnik. Na zdjęciach satelitarnych obiektu wojskowego budowanego w lasach w pobliżu Wołgody, około 500 kilometrów na północ od Moskwy, zauważono charakterystyczne stanowiska startowe wiązane z Burewiestnikiem. Umieszczono je tuż obok obiektu Wołgoda-20, który jest arsenałem służącym do przechowywania głowic jądrowych.

Po co Rosjanom ta rakieta?

Nadal nie wiadomo nawet jak dokładnie ma działać Burewiestnik. Według ogólnikowych deklaracji Rosjan jest to duża rakieta manewrująca napędzana przez reaktor jądrowy. Ma poruszać się z wysoką prędkością poddźwiękową (800-900 km/h), latać na małej wysokości rzędu 100 metrów i poniżej, oraz wykonywać manewry. Czyli być po prostu dużą rakietą manewrującą z głowicą termojądrową, tylko ze znacznie większym zasięgiem za sprawą energii jądrowej. To, co jeszcze wiadomo, to że start odbywa się ze wspomnianej rampy. Najpewniej jest to efekt tego, że rakieta jest za duża i ciężka, oraz być może wymaga specjalistycznych przygotowań przed lotem, aby dało się ją odpalać ze standardowych współcześnie kontenerów.

Zagadką jest to, jak konkretnie Rosjanie rozwiązali kwestię napędu. Sama koncepcja rakiety napędzanej reaktorem jądrowym sięga lat 50. Amerykanie prowadzili prace projektowe nad taką w ramach programu Pluto. Wstępne testy silnika jądrowego na ziemi były udane, ale projekt zarzucono na początku lat 60. jako zbyt niepraktyczny. Rakieta byłaby źródłem znacznego potencjalnego skażenia też na swoim terytorium lub sojuszniczym, zarówno w locie jak i w przypadku wypadku. Problem w tym, że chcąc osiągnąć założone możliwości (globalny zasięg z dużą prędkością naddźwiękową i zdolność przenoszenia wielu bomb termojądrowych), konieczne było zastosowanie reaktora z tak zwanym obiegiem otwartym. Czyli ciepło przezeń wydzielane bezpośrednio podgrzewałoby przelatujące przezeń powietrze, skażając je przy okazji przed wyrzuceniem przez dyszę. Na dodatek reakcja jądrowa miała być tak intensywna, że sama rakieta byłaby lecącym źródłem silnego promieniowania. Wizja na tyle koszmarna, że nawet u szczytu zimnej wojny uznano ją za zbyt radykalną i bez większego oporu odłożono na półkę, stawiając na znacznie prostsze międzykontynentalne rakiety balistyczne.

Nie wiadomo, czy rosyjska rakieta ma działać tak samo. Jest możliwe, że za cenę znacznie skromniejszych osiągów zastosowano obieg zamknięty (energia z reaktora nie jest przekazywana bezpośrednio na powietrze, ale pośrednio), znacznie ograniczający rozsiewanie skażenia w locie. W rosyjskiej prasie można spotkać różne spekulacje na ten temat, na przykład taką, że reaktor generuje energię elektryczną, która następnie napędza silnik rakiety. Są to jednak rozwiązania skomplikowane i ciężkie, muszące znacznie wpływać na osiągi. Nie eliminują przy tym ryzyka, z jakim wiąże się ewentualne rozbicie rakiety podczas testu czy na własnym terytorium w wyniku awarii.

Podstawowym pytaniem pozostaje jednak "po co?". Po co Rosjanom taka broń? Jedyna przewaga Burewiestnika nad rakietami balistycznymi i klasycznym manewrującym jest taka, że łączy globalny zasięg tych pierwszych, z utrudnioną wykrywalnością tych drugich. Rosjanie uważają, że da im to unikalną możliwość trudnego do wykrycia i odparcia ataku USA. Jednak co do zasady to już mają zdolność do zniszczenia Stanów Zjednoczonych przy pomocy zmasowanego uderzenia międzykontynentalnych rakiet balistycznych, przed którymi USA nie mają obrony. Amerykanie regularnie od dekad wysuwają pomysł stworzenia tarczy strategicznej, ale kończy się to na niczym ze względu na ogromne wyzwanie technologiczne i jeszcze większe koszty (współczesne systemy antyrakietowe, jak na przykład te izraelskie, są w stanie przechwytywać rakiety lecące znacznie niżej i wolniej). Aktualnie USA są w trakcie kolejnego podejścia, nazwanego przez Trumpa "Złotą Kopułą". Z dużym prawdopodobieństwem skończy się tym, co poprzednie. Rosjanie mają jednak formalne uzasadnienie dla swoich prac nad Burewiestnikiem. To ubezpieczenie na wypadek sytuacji, kiedy USA jednak uczynią ich arsenał rakiet międzykontynentalnych nieskutecznym, choć na razie się na to nie zapowiada. Wyścig zbrojeń w klasycznej postaci.

Google News Facebook Instagram YouTube X TikTok
Przeczytaj źródło