Mieszkańcy Wenecji wygrali z Bezosem. Ślub przeniesiony poza centrum

5 dni temu 10
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Jeff Bezos, założyciel Amazona, planował zorganizować w Wenecji wystawny, trzydniowy ślub ze swoją partnerką Lauren Sanchez. Jednak pod presją protestów mieszkańców i aktywistów, główna uroczystość została przeniesiona poza ścisłe centrum miasta. Dla protestujących to "ogromne zwycięstwo" i symbol walki z dominacją superbogatych.

Protestujący od tygodni mobilizowali się przeciwko planowanemu ślubowi miliardera. Transparenty z hasłami krytykującymi styl życia superbogatych zawisły nad kanałami, a na Piazza San Marco pojawił się wizerunek Jeffa Bezosa z wymownym przesłaniem: "jeśli możesz wynająć całą Wenecję na swój ślub, to możesz płacić wyższe podatki".

Ślub w cieniu kontrowersji

Choć szczegóły ceremonii były trzymane w tajemnicy, wiadomo, że główne wydarzenie miało odbyć się w Scuola Grande della Misericordia – zabytkowym centrum wydarzeń kulturalnych. Ostatecznie jednak goście zostali skierowani do Arsenalu, znajdującego się poza ścisłym centrum Wenecji. Na liście zaproszonych znaleźli się m.in. Kim Kardashian, Mick Jagger, Leonardo DiCaprio i członkowie rodziny Trumpów.

Ciąg dalszy artykułu pod wideo.

Ślub Bezosa to nie tylko wydarzenie towarzyskie, ale także logistyczne wyzwanie. Prywatne odrzutowce miały zapełnić lotnisko w Wenecji, a luksusowe jachty – port. Pięć hoteli zostało całkowicie zarezerwowanych, a bezpieczeństwo zapewniać mieli byli żołnierze piechoty morskiej USA.

Jeff Bezos finalnie zdecydował się przenieść uroczystość poza ścisłe centrum Wenecji.

"Jesteśmy nikim, nie mamy pieniędzy, niczego. A jednak udało nam się wyrzucić z miasta jedną z najpotężniejszych osób na świecie" — powiedział dla BBC Tommaso Cacciari, lider grupy protestujących. Dodał, że sam pomysł organizacji ślubu w Wenecji stał się symbolem problemu, z jakim mierzą się mieszkańcy Wenecji. Jak twierdzą, ich miasto staje się parkiem rozrywki dla najbogatszych.

Władze miasta: "protesty są śmieszne"

Nie wszyscy jednak podzielają entuzjazm protestujących. Simone Venturini, radny miejski ds. rozwoju gospodarczego, nazwał ich działania "śmiesznymi" i podkreślił, że bogaci turyści są kluczowym źródłem dochodów dla miasta. "Ci protestujący zachowują się, jakby Wenecja była ich własnością, ale tak nie jest. Nikt nie decyduje o tym, kto może się tu pobrać" — powiedział Venturini w rozmowie z BBC.

Przeczytaj źródło