Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
W 2024 r. na każde 100 osób w wieku produkcyjnym (od 18 do 59 lat w przypadku kobiet i do 64 lat w przypadku mężczyzn) przypadało w Polsce niespełna 41 osób w wieku emerytalnym. W 2010 r., gdy liczba osób w wieku produkcyjnym osiągnęła szczyt (24,8 mln), wskaźnik ten – znany jako wskaźnik obciążenia demograficznego – wynosił zaledwie 26 proc. W ciągu dekady, jak wynika z prognoz demograficznych Ministerstwa Finansów, dojdzie do 47 proc. I tam się nie zatrzyma.
Prognozy MF, pochodzące z 2024 r., przypomniał w niedawnym raporcie Zakład Ubezpieczeń Społecznych. "Dynamiczny wzrost współczynnika obciążenia demograficznego w najbliższych latach wynika z wychodzenia z wieku produkcyjnego i wchodzenia w wiek poprodukcyjny osób z wyżu demograficznego lat powojennych. Wyż ten zastępowany będzie na rynku pracy przez niż demograficzny przełomu XX i XXI wiek" – tłumaczą autorzy raportu.
Prognozy MF posłużyły ZUS za podstawę do szacunków tego, jaki napływ imigrantów w wieku produkcyjnym byłby wystarczający, aby zatrzymać wskaźnik obciążenia demograficznego na ubiegłorocznym poziomie lub spowolnić jego wzrost o połowę. W tych wyliczeniach zaskakuje to, jak mocno zmieniły się w ciągu zaledwie roku. To pokazuje, że sytuacja demograficzna Polski pogarsza się szybciej od oczekiwań.
Co piąty pracownik będzie cudzoziemcem?
Z nowej symulacji ZUS wynika, że aby wskaźnik obciążenia demograficznego do 2034 r. pozostał na poziomie 40,8 proc., co roku liczba przebywających w Polsce cudzoziemców w wieku produkcyjnym musiałaby zwiększać się o około 300 tys. Łącznie w ciągu dekady musiałaby wzrosnąć o niemal 3,1 mln. Dla porównania, na koniec 2024 r. do ubezpieczeń społecznych w ZUS zgłoszonych było blisko 1,2 mln cudzoziemców – to w przybliżeniu liczba pracujących w Polsce imigrantów. Gdyby w 2034 r. nad Wisłą było o 3,1 mln więcej cudzoziemców, stanowiliby ponad 20 proc. populacji osób w wieku produkcyjnym w Polsce.
Gdyby napływ imigrantów miał jedynie spowolnić wzrost wskaźnika obciążenia demograficznego na tyle, aby w 2034 r. wyniósł 43,9 proc. zamiast prognozowanych 46,9 proc., musiałby sięgać 120-190 tys. rocznie. To oznaczałoby, że w ciągu dekady liczba cudzoziemców nad Wisłą wzrosłaby o około 1,4 mln, do niemal 2,6 mln. Ta grupa stanowiłaby wtedy niemal 13 proc. populacji osób w wieku produkcyjnym.
Poprzednia symulacja, którą ZUS opublikował latem 2024 r., wskazywała, że napływ imigrantów potrzebny do ustabilizowania wskaźnika obciążenia demograficznego, będzie zauważalnie mniejszy. W latach 2025-2033 (to okres, który obejmują obie symulacje) polska gospodarka miała potrzebować dodatkowych 2,3 mln cudzoziemców w wieku produkcyjnym, a nie 2,7 mln, jak sugeruje nowy raport ZUS.
Skąd tak duża różnica? Częściowo tłumaczy ją to, że zmienił się punkt wyjścia symulacji. Rok temu ZUS korzystał z prognozy MF, wedle której wskaźnik obciążenia demograficznego w 2024 r. miał wynieść 40,4 proc., a nie 40,8 proc. Miał też jednak wolniej rosnąć w kolejnych latach. Do 2033 r. miał dojść do 44,8 proc., zamiast do 46,2 proc., jak wynika z nowej prognozy Ministerstwa Finansów. To pokazuje, że nawet zmiany demograficzne, które uchodzą za dość przewidywalne, przebiegają zaskakująco szybko.
Zmiana trendu. Polska już nie przyciąga imigrantów
Symulacje ZUS pokazują, że imigracja nie będzie w stanie tych zmian powstrzymać. Może je co najwyżej spowolnić, ale nieznacznie, a nie o połowę. W rekordowym jak dotąd roku – 2022 r. – liczba cudzoziemców ubezpieczonych w ZUS wzrosła o 188 tys. Był to w dużej mierze wynik wybuchu wojny w Ukrainie i napływu uchodźców. W kolejnych dwóch latach łącznie imigrantów przybyło tylko 130 tys. "Biorąc pod uwagę fakt, że od 2023 r. nastąpiła zmiana trendu przyrostów liczby cudzoziemców, mało realne wydają się w kilku najbliższych latach przyrosty liczby cudzoziemców w wieku produkcyjnym o 120– 190 tys. rocznie" – piszą wprost autorzy raportu ZUS.
Istnieją dwa główne powody, aby wątpić w to, że napływ tak dużej liczby imigrantów do Polski jest możliwy. Po pierwsze, jak od lat powtarza prof. Maciej Duszczyk, naukowiec zajmujący się migracjami, a obecnie wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, zagrażałoby to spójności społecznej kraju. Według niego, biorąc pod uwagę nastroje społeczne, wyborcy zmietliby każdy rząd, który otworzyłby Polskę na taką falę cudzoziemców.
Po drugie, Polska nie jest jedynym krajem Europy, którego ludność szybko się starzeje. To oznacza, że o wykwalifikowanych imigrantów musimy konkurować z innymi państwami, w tym takimi, które oferują lepsze warunki pracy. W prognozach demograficznych z 2023 r. Komisja Europejska zakładała wręcz, że w najbliższych latach Polska będzie się borykała z ujemnym saldem migracji, tzn. że więcej osób będzie z Polski wyjeżdżało, niż przyjeżdżało. Później saldo migracji miało ustabilizować się w okolicy 60 tys. osób - czyli mniej więcej na poziomie z ostatnich dwóch lat.
Deficyt pracowników zmusi firmy do inwestycji
Jak wynika z prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, kurczenie się populacji osób w wieku produkcyjnym będzie w najbliższych latach głównym hamulcem wzrostu gospodarczego w Polsce. Według tej organizacji tzw. potencjalne tempo rozwoju, możliwe do osiągnięcia przy pełnym wykorzystaniu czynników wytwórczych, jeszcze w tej dekadzie opadnie do około 2,7 proc. z 4 proc. przed pandemią Covid-19 i około 3 proc. obecnie. To prowokuje pytanie, czy istnieją inne niż masowa imigracja sposoby, aby tego scenariusza uniknąć?
Jak już wspomnieliśmy, liczba osób w wieku produkcyjnym w Polsce maleje od kilkunastu lat. Od 2014., jak wynika z danych Eurostatu, populacja osób w wieku 15-64 lat (to jedna z definicji wieku produkcyjnego stosowana w statystyce międzynarodowej) stopniała nad Wisłą o ponad 11 proc. W tym czasie liczba pracujących z tej samej grupy zwiększyła się o ponad 6 proc. Jak to możliwe? Poziom aktywności zawodowej osób w wieku produkcyjnym rósł szybciej, niż malała liczebność tej grupy.
Na krótką metę w Polsce wciąż istnieje przestrzeń do zwiększania poziomu aktywności zawodowej osób w wieku produkcyjnym. Pod koniec 2024 r. pracowało niemal 81 proc. osób w wieku od 20 do 64 lat, w porównaniu do 73,3 proc. dekadę wcześniej. To już wynik na poziomie unijnej średniej, ale ta średnia też powoli rośnie. Niektóre państwa UE, w tym także z Europy Środkowo-Wschodniej, były w stanie zwiększyć wskaźnik aktywności zawodowej powyżej 85 proc.
W Polsce taki wynik też jest osiągalny, ale wymagałby zaktywizowania kobiet w wieku od 60 do 64 lat, co trudno wyobrazić sobie bez zrównania minimalnego wieku emerytalnego dla obu płci na poziomie 65 lat (co zresztą rekomenduje Polsce Międzynarodowy Fundusz Walutowy). W ubiegłym roku takich kobiet było w Polsce około 1,2 mln. Gdyby wszystkie zaliczyć do grupy osób w wieku produkcyjnym, wskaźnik obciążenia demograficznego wynosiłby w 2024 r. 37,4 proc., o 3,4 pkt proc. mniej niż faktycznie.
Problem w tym, że podwyżki minimalnego wieku emerytalnego musiałyby być rozłożone na lata, tymczasem grupa kobiet w wieku od 60 do 64 lat też się stopniowo kurczy. W horyzoncie dekady nawet ich pełna aktywizacja nie byłaby więc w stanie zapewnić w Polsce tylu dodatkowych pracowników, aby choćby w połowie skompensować spadek liczby osób w wieku produkcyjnym.
Przywołane wyżej prognozy MFW sugerują, że także wzrost produktywności pracy nie będzie w stanie skompensować negatywnego wpływu trendów demograficznych na polską gospodarkę. To jednak wcale przesądzone nie jest. W praktyce wiele zależało będzie od aktywności inwestycyjnej firm. Część ekonomistów uważa zaś, że pogłębiający się deficyt pracowników stanie się dla firm silnym impulsem do zwiększenia nakładów na automatyzację oraz badania.
Przykładowo, ekonomiści z banku Pekao w opublikowanym niedawno raporcie "Czas Polski" przekonują, że w horyzoncie dekady stopa inwestycji w Polsce zwiększy się do 25 proc. PKB (z zaledwie 18 proc. PKB w ubiegłym roku). "Tak duża rola inwestycji jest więc wypadkową dziejowej konieczności i realnego zapotrzebowania na konkretne przedsięwzięcia. Innymi słowy – będziemy inwestować, bo musimy" - przekonują.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl