Absurdalny widok na koncercie Pitbulla. "Tłum oszalał" [RELACJA]

6 dni temu 12
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Kiedy Swifties błyszczą cekinami, fani Pitbulla zakładają czepki imitujące łysinę. I choć dla wielu może brzmieć to absurdalnie, za tym zaskakującym trendem kryje się coś więcej niż tylko potrzeba zwrócenia na siebie uwagi. "Głębia" tkwi właśnie w braku głębi — w świadomym odpuszczeniu, zbiorowym luzie i imprezie bez grama nadęcia. A właśnie tak wyglądały koncerty Pitbulla w Krakowie.

  • Mieszanka beztroski, rytmu i czystej euforii sprawiła, że Tauron Arena na kilka godzin zamieniła się w jeden wielki, roztańczony wszechświat
  • Tu nikt nie udawał, że chodzi o coś więcej niż dobrą zabawę — i może właśnie dlatego działało to tak dobrze.
  • W czasach, w których młodych nie stać na wzięcie kredytu (o mieszkaniu nie wspominając) swoje "dorosłe pieniądze" wydają właśnie na czerpanie z życia pełnymi garściami

Przez lata Pitbull konsekwentnie budował wizerunek casanowy. Ciemne okulary, dobrze skrojone garnitury, drogie jachty i zjawiskowe kobiety, które czekały na niego w każdym zakątku świata (w końcu wszyscy doskonale znamy słowa numeru "International Love"). Ten artystyczny entourage miał działać niczym magnes. Otaczając się wianuszkiem kobiet o figurze modelki, Pitbull chciał najprawdopodobniej przyciągnąć ich jeszcze więcej. Nie spodziewał się jednak, że stojące pod sceną prawdzie królowe imprezy będą... jego lustrzanym odbiciem.

Na Taylor cekiny, na Pitbulla — czepki

Podczas gdy Swifties wymieniają się bransoletkami przyjaźni, fani Harry’ego Stylesa owijają się boa z piór, a na koncertach Beyoncé dominują kowbojki, wielbiciele Pitbulla stawiają na własny, równie wyrazisty dress code: czepek imitujący łysinę, ciemne okulary, białą koszulę i obowiązkową marynarkę. Era koncertowych uniformów jest dziś w rozkwicie, nie każdy może pochwalić się tak oddaną publicznością. Artysta musi mieć w sobie to coś. Co? Tu odpowiedź może się nieco różnić.

W przypadku Pitbulla sekret tkwi w energii i dobrej zabawie. Fani artysty to ludzie, którzy od lat bawią się przy jego kawałkach — to w końcu przy "Hotel Room Service" rozkręcali niejedną imprezę, a takie przeboje jak "I Know You Want Me" czy "Fireball" towarzyszyły im w najlepszych momentach życia. Cosplay Mr. Worldwide traktują więc jako formę zbiorowego żartu — napędzanego przez media społecznościowe — i okazję do zwykłych wygłupów, których potrzeba nam nawet (a może zwłaszcza) w dorosłym życiu.

Co więcej, choć słowa te mogą oburzyć wielu, to prawda jest taka — przynajmniej w moim odczuciu — że w czasach, w których młodych nie stać na wzięcie kredytu (o mieszkaniu nie wspominając) swoje "dorosłe pieniądze" wydają właśnie na czerpanie z życia pełnymi garściami. Co niekiedy wiąże się z zakupem lateksowej czapki imitującej łysinę. I raczej nie kryje się za tym żadna głębsza filozofia.

Fani Pitbulla otrzymali od organizatorów specjalne bransoletki

Fani Pitbulla otrzymali od organizatorów specjalne bransoletki Foto: Onet

Sam artysta przyznaje, że pierwsze "łyse głowy" na koncertach zaczął dostrzegać krótko po pandemii, kiedy to wrócił na scenę przy okazji trasy "I Feel Good Tour" po Stanach Zjednoczonych. Jednak dopiero europejskie koncerty w 2025 r. zamieniły ten trend w pełnoprawny fenomen, a tysiące fanów zaczęły pojawiać się na występach, wyglądając jak sam Mr. Worldwide. — Za każdym razem podczas koncertu mówię fanom: jeśli zakładasz łysą czapkę, mam nadzieję, że jesteś gotów na najlepszą zabawę w swoim życiu. Bo to więcej niż muzyka — podkreślił Pitbull w niedawnej rozmowie z BBC.

Szczere słowa od Pitbulla. "Uwierz, już to przechodziłem"

W przypadku Pitbulla to zresztą właśnie czysta, nieskrępowana zabawa wydaje się kluczem do zrozumienia całego fenomenu. W końcu nie chodzi tu o żaden głębszy przekaz, o teksty, które poruszają najczulszą strunę. Ani nawet nie o spektakularne przedsięwzięcie pełne fajerwerków — choć w tym przypadku należy podkreślić, że towarzyszące Pitbullowi tancerki momentami kradły całe show, a ich skomplikowane choreografie robiły ogromne wrażenie, idealnie współgrając z dynamiką całego występu. Liczy się dobra zabawa. Niekończąca się impreza, podczas której część zgromadzonych nawet nie zwraca uwagi na samego "prowadzącego".

Pitbull podczas koncertu na krakowskiej Tauron Arenie

Pitbull podczas koncertu na krakowskiej Tauron Arenie Foto: SZYMON KORTA / POLSKA PRESS/Polska Press/East News / East News

Rihanna, Taylor Swift, Ed Sheeran, Coldplay, Imagine Dragons, Sabrina Carpenter czy nawet Justin Timberlake nie byli w stanie poderwać z miejsc wszystkich swoich fanów. Pitbull zrobił to bez mrugnięcia okiem. Ba! Koncertowa impreza trwała na długo, zanim pojawił się na scenie. Już pierwsze dźwięki występu Shaggy'ego sprawiły, że tłum oszalał. Bawili się dosłownie wszyscy. To było przeżycie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam — i mam przeczucie, że coś takiego może już nigdy się nie powtórzyć.

W całym tym szaleństwie znalazła się także chwila na odrobinę refleksji. Bo choć na krakowskiej arenie dominowały światła, tańce i imprezowa energia, Pitbull pokazał, że za jego scenicznym "Dale!" kryje się coś więcej. Tuż przed finałem artysta na moment zatrzymał bowiem imprezowy rollercoaster i opowiedział o SLAM! — szkole w Miami, którą współtworzy i wspiera od lat. To właśnie tam uczą się dzieciaki z dzielnic, o których świat zwykle woli zapomnieć. "Teraz wy też jesteście częścią tej szkoły" — powiedział ze sceny, zaznaczając, że część dochodów z trasy przeznacza na utrzymanie placówki.

Najwięcej otuchy słuchaczom dodały jednak kultowe już słowa: "This is for everybody going through tough times. Believe me, been there, done that". I z tą myślą zostawiam wszystkich, którzy zastanawiają się dziś, co właściwie kryje się za fenomenem Pitbulla.

Dale!

Przeczytaj źródło