Wojna zmieniła reżim w Teheranie. Tylko nie tak, jakby tego chcieli Izrael i USA

6 godziny temu 2
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

- Dominuj?cy do tej pory duchowni i starsza ostro?niejsza gwardia zgin?a lub zosta?a odsuni?ta. W?adz? w Iranie przejmuje gniewne, agresywniejsze m?ode pokolenie wojskowych - twierdzi "The Economist". Zamiast upragnionego przez Izrael i USA obalenia ira?skich w?adz, efekt ma by? wr?cz odwrotny.

Ira?ski stra?nik w centrum Teheranu Fot. REUTERS/Majid Asgaripour

- W Iranie zachodzi nagła i złowróżbna zmiana na szczycie władz. Twardogłowi wojskowi przejmują władzę od duchownych. Może to oznaczać, że w krótkim terminie będą starali się zakończyć tę wojnę, aby móc podjąć walkę kiedy indziej. W średnim terminie oznacza to jednak, że pod wpływem tej katastrofalnej wymiany ciosów, irański reżim stanie się bardziej ekstremistyczny, a nie pragmatyczny - pisze brytyjski tygodnik.

Przemiana ideologiczna i pokoleniowa

Wojna z Izraelem i amerykańskie uderzenie miały doprowadzić do przeobrażenia irańskiego reżimu niewidzianego od rewolucji w 1979 roku. Dotychczas dominowali w nim duchowni skupieni wokół głównego przywódcy, ajatollaha. Miało to początek w ich dominującej sile podczas samej rewolucji i ustanowienia nowego islamskiego modelu państwa, kiedy najsilniejszą postacią na irańskiej scenie politycznej stał się Ruhollah Chomejni. Klerycy od początku obawiali się wojskowych. Zawodowe wojsko zostało zmarginalizowanie, poprzez równoległe utworzenie paramilitarnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Ci drudzy z czasem urośli jednak w siłę i rewolucja ma właśnie zjadać swoje dzieci. - Ludzie w mundurach po raz pierwszy wznieśli się nad duchownych po raz pierwszy od 1979 roku. I nie są to ludzie o umiarkowanych poglądach - piszą Brytyjczycy, powołując się na rozmowy z Irańczykami z kręgu reżimu, lub jego byłych urzędnikach, którzy przeistoczyli się w opozycjonistów.

Tę przemianę miały przyśpieszyć w tempie ekspresowym izraelskie naloty oraz sugestie ze strony Izraela i USA o chęci "zmiany reżimu" w Iranie. Czyli w praktyce jego obalenia. Niepewności dodaje fakt, że obecny ajatollah Ali Chamenei, ma już 86 lat i od dawna trwają spekulacje  na temat teg, kto zostanie jego następcą. Towarzyszą temu zwyczajowe manewry w kręgach władzy. Nie wiadomo kto jest faworytem, ale to, co ma być pewne, to gwałtowny wzrost wpływów Korpusu Strażników. W pierwszych dniach nalotów Chamenei zniknął z widoku publicznego i miał zostać ukryty w bezpiecznym miejscu. Jednocześnie całą swoją władzę przekazał nowo utworzonej nadzwyczajnej radzie, która ma być zdominowana przez Korpus. - W praktyce kraj znalazł się w stanie wojennym - mówi jeden z rozmówców tygodnika.

Dodatkowo Izrael i USA miał zadbać o to, żeby zaszły istotne przemiany w samym Korpusie. Przy pomocy serii zabójstw jego najważniejszych członków. Od Ghasema Solejmaniego w 2020 roku, po całe ich grono w trakcie ostatnich bombardowań. - Ze sceny zniknęli starzy dowódcy, którzy od lat podążali ścieżką "strategicznej cierpliwości", raz po razie powstrzymujący gwałtowne odpowiedzi na kolejne kroki Izraela i USA. Ich miejsce zajęła nowa generacja. Niecierpliwa i bardziej dogmatyczna. Jest zdeterminowana odbudować narodową dumę - pisze "The Economist".

- Pozycja maksymalistów została wzmocniona. Przed wojną trwały debaty, czy nie czas porzucić postawę antyizraelską. Teraz to przeszłość. Teraz każdy jest twardogłowym - powiedział tygodnikowi irański naukowiec z obozu reformatorów.

Narodowe zjednoczenie, nie rozbicie

Izraelskie i amerykańskie naloty miały też odnieść kolejny efekt odmienny od zamierzonego. Czyli zamiast rozbić jedność elit, scementowały ją. Kluczowy kompleks militarno-przemysłowy od zawsze był pełen podejrzliwości, paranoi i wzajemnego kopania pod sobą dołków. Jeszcze rok temu miało to przybierać ekstremalne formy po śmierci prezydenta w katastrofie śmigłowca, za którą wszyscy mieli obwiniać wszystkich. Dodatkowo trwała odwieczna bitwa biznesmenów, wojskowych i polityków o kontrolę nad Korpusem Strażników. Twardogłowi walczyli z reformatorami o kontrolę nad innymi instytucjami państwa. - Teraz wszyscy stają wspólnie przeciw zewnętrznemu wrogowi - twierdzi "The Economist".

Jednocześnie nie widać, aby naloty skłoniły zwykłych Irańczyków do buntu przeciw władzy. Choć wielu ma jej nie cierpieć i być wściekłych na wojskowych, którzy zmarnowali wiele miliardów dolarów przez ostatnie dekady na tworzenie arsenału rakietowego, bojówek w innych państwach i wojny zastępcze z Izraelem. Mają pojawiać się głosy, że naloty to chemioterapia, która usunie nowotwór reżimu z ciała Iranu. Izraelskie uderzenia wydawały się mieć między innymi taki cel. Rozbudzenie oporu i zdestabilizowanie kraju. Jednak nic takiego nie stało się na istotną skalę. Rozmówcy tygodnika wskazują, że efekt był raczej odwrotny. Rozbudzenie nacjonalizmu, patriotyzmu i zbliżenie pomiędzy ludem a władzą. Nawet rodziny zabitych więźniów politycznych, uwięzione kobiety walczące o swoje prawa czy żyjące na obczyźnie gwiazdy kultury, wystosowały apele o zjednoczenie się w obronie Iranu. - To wszystko zwróciło się przeciw Bibiemu (premier Izraela, Benjamin Netanjahu -red.) - powiedział "The Economist" były irański urzędnik, teraz opozycjonista.

Ryzyko bomby nie zmalało

Wszystko to ma szansę doprowadzić do znaczących zmian w irańskim procesie decyzyjnym. Obóz twardogłowych od zawsze był przeciw jakimkolwiek rozmowom z USA. Powołuje się przy tym zwłaszcza na przykład dyktatora Libii Muammara Kaddafiego, który zgodził się porzucić program jądrowy w zamian za zniesienie sankcji. Po czym i tak został obalony i zamordowany przez rewolucję wspartą wojskami Zachodu. Tak samo Saddam Husajn, który pomimo porzucenia prac nad bronią masowego rażenia i wpuszczenia inspektorów ONZ, został obalony przez USA i w końcu zawisł na stryczku. W Iranie teraz nawet obóz umiarkowany i reformatorski się sparzył na próbie rozmów z Waszyngtonem, który ogłaszał zamiar prowadzenia dalszych negocjacji, podczas gdy zaledwie godziny później Izrael zaatakował.

Teraz w następstwie połączonych nalotów amerykańsko-izraelskich, irański parlament formalnie rozważa wypowiedzenie Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej. Nadzorująca jego wykonywanie Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (IAEA) jeszcze przed wybuchem wojny oznajmiła, że Iran i tak nie wypełnia jego zapisów, jednak pomimo tego trwała ograniczona współpraca. Inspektorzy IAEA regularnie odwiedzali irańskie obiekty i to, co zobaczyli, było filarem publicznej wiedzy na temat irańskiego programu jądrowego. W tle za zamkniętymi drzwiami na sile mają zyskiwać głosy wzywające do gwałtownych prac nad bronią jądrową. Według rozmówców tygodnika, naloty przetrwał zapas wysoko wzbogaconego uranu i być może część wirówek do jego dalszego wzbogacania do poziomu koniecznego dla broni.

Jak pisze "The Economist", niektóre głosy sugerują dokonanie demonstracyjnej próby jądrowej. Inne odpalenie na Tel Awiw pojedynczej rakiety z materiałami radioaktywnymi. Tak zwanej "brudnej bomby". - Jasne jak słońce, że teraz podążą ku broni jądrowej. To absolutna katastrofa - twierdzi jeden z mediatorów z arabskich państw Zatoki Perskiej.

W ocenie brytyjskiego tygodnika jest możliwe, że przemiana irańskiego reżimu doprowadzi do jego większej laicyzacji. Na przykład kobiety mogą zyskać więcej swobody. Jednak przeistoczenie się Iranu w państwo zdominowane przez wojskowych, zdeterminowane stawiać opór wrogom i zgniatać opór wewnętrzny, nie wróży ogólnej liberalizacji. - Świat często zakładał, że irański reżim przejawia szaloną skłonność do ryzyka i wojowniczość, bo jest kierowany przez duchownych. Pod kierownictwem wojskowych zagrożenie będzie tylko większe - stwierdza "The Economist".

Przeczytaj źródło