Sporządzenie testamentu wydaje się najprostszą i najbardziej naturalną drogą do przekazania majątku. W powszechnym przekonaniu to dokument, który gwarantuje, że ostatnia wola zostanie uszanowana. Jednak polskie prawo spadkowe, choć precyzyjne, kryje w sobie liczne pułapki. Nieruchomość, nawet zapisana konkretnej osobie, może do niej nie trafić.
Prawo spadkowe w Polsce
Polskie prawo spadkowe, uregulowane w Kodeksie cywilnym, przewiduje dwie podstawowe drogi dziedziczenia: ustawowe oraz testamentowe. Dziedziczenie testamentowe ma zawsze pierwszeństwo przed ustawowym. Oznacza to, że jeśli spadkodawca pozostawił ważny testament, to wskazane w nim osoby dziedziczą majątek. Dopiero gdy testamentu nie ma lub gdy okaże się on nieważny, do głosu dochodzi ustawa i określona w niej kolejność. W pierwszej kolejności (Grupa I) dziedziczą małżonek i zstępni (dzieci, wnuki). Jeśli ich nie ma, spadek przechodzi na Grupę II: małżonka, rodziców i rodzeństwo spadkodawcy. Dalej w kolejce są dziadkowie (Grupa III). Dopiero gdy poszukiwania spadkobierców we wszystkich tych grupach zakończą się fiaskiem, majątek jako spadkobierca ustawowy przejmuje gmina ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy lub Skarb Państwa.
Fot. Mr Doomits/CanvaProAby jednak testament wyparł tę skomplikowaną procedurę, musi być bezwzględnie ważny. Najprostszą formą jest testament holograficzny, czyli w całości spisany odręcznie, opatrzony datą i własnoręcznie podpisany przez testatora. Brak któregokolwiek z tych elementów, na przykład napisanie go na komputerze i tylko podpisanie, automatycznie czyni go nieważnym. Właśnie ta forma jest najczęściej podważana w sądzie, na przykład poprzez kwestionowanie autentyczności pisma (co wymaga opinii grafologa) lub dowodzenie, że spadkodawca nie był poczytalny w chwili jego pisania. Znacznie bezpieczniejszą formą jest akt notarialny. Notariusz gwarantuje nie tylko poprawność formalną, ale także poświadcza tożsamość i stan świadomości testatora, co czyni taki dokument niemal niemożliwym do obalenia. Istnieją też formy szczególne, jak testament allograficzny (ustny, w obecności dwóch świadków, oświadczony wobec urzędnika) czy testament ustny (wygłoszony przy trzech świadkach w razie obawy rychłej śmierci), jednak tracą one moc po sześciu miesiącach od ustania zagrożenia.
Nawet jednak ważny formalnie testament nie daje pełnej swobody. Prawo chroni najbliższą rodzinę poprzez instytucję zachowku. Oznacza to, że zstępni, małżonek oraz rodzice spadkodawcy, którzy byliby powołani do spadku z ustawy, mają prawo żądać od spadkobiercy testamentowego zapłaty określonej kwoty (zazwyczaj połowy tego, co by dziedziczyli ustawowo), nawet jeśli zostali w testamencie całkowicie pominięci.
Tak dziedziczone są nieruchomości
Fundamentalnym problemem, który ujawnia się podczas spraw spadkowych, jest drastyczny rozziew między stanem faktycznym a stanem prawnym nieruchomości. Wiele absurdalnych sytuacji wynika z wieloletnich zaniedbań w regulowaniu własności. W Polsce, szczególnie na terenach wiejskich lub w starych kamienicach, często dochodzi do sytuacji, w której kto inny figuruje w księdze wieczystej, a kto inny faktycznie włada nieruchomością od dziesięcioleci. Prawo cywilne precyzyjnie rozróżnia posiadanie od własności. Posiadanie jest stanem faktycznym, władaniem rzeczą. Własność jest stanem prawnym, a więc tytułem potwierdzonym w księdze wieczystej. Można mieszkać w domu przez pięćdziesiąt lat, płacić za niego podatki, remontować dach i ogrodzić posesję, ale formalnie nie być jego właścicielem.
Fot. Yuganov Konstantin/CanvaProKluczowym mechanizmem legalizacji takiego stanu jest zasiedzenie (usucapio). Polega ono na nabyciu prawa własności przez nieprzerwanego posiadacza samoistnego, czyli takiego, który włada rzeczą jak właściciel i manifestuje to na zewnątrz. Co istotne, posiadaczem samoistnym nie jest najemca, dzierżawca ani osoba mająca prawo użytkowania, są to posiadacze zależni, którzy nigdy nie nabędą nieruchomości przez zasiedzenie, niezależnie od upływu czasu. Aby doszło do zasiedzenia, musi upłynąć określony czas.
Jeśli posiadacz samoistny działał w dobrej wierze, czyli był błędnie, ale w usprawiedliwionych okolicznościach przekonany, że nieruchomość mu przysługuje (np. na podstawie nieformalnej umowy kupna sprzed lat lub błędnego aktu notarialnego), okres zasiedzenia wynosi 20 lat. Jeśli jednak wiedział, że nie jest właścicielem, lub przy dołożeniu należytej staranności mógł się dowiedzieć (np. zajmując pustostan), działał w złej wierze, a okres ten wydłuża się do 30 lat. Problem w tym, że zasiedzenie następuje z mocy samego prawa po upływie tego terminu, ale nie dzieje się to automatycznie w dokumentach. Niezbędne jest przeprowadzenie postępowania sądowego i uzyskanie postanowienia o stwierdzeniu zasiedzenia. Dopiero ten dokument pozwala na wpisanie nowego właściciela do księgi wieczystej. Wiele osób, choć spełnia warunki zasiedzenia, nigdy nie występuje do sądu z takim wnioskiem, żyjąc w fałszywym przekonaniu, że "skoro od zawsze tu mieszkali", dom jest ich.
Zobacz też: Padły aż dwie "szóstki" w Lotto, Polska ma nowych milionerów. Takie liczby wylosowano
W tym przypadku dom przejdzie do Skarbu Państwa
Dochodzimy tu do scenariusza, w którym testament, choć formalnie bezbłędny, okazuje się całkowicie bezskuteczny wobec najważniejszego składnika majątku, czyli domu. Wyobraźmy sobie sytuację, w której pan Jan całe życie mieszkał w domu po swoich rodzicach, którzy również nie mieli uregulowanego statusu prawnego, bo nieruchomość należała formalnie do dziadków. Pan Jan przez ponad 30 lat płacił podatki, dbał o budynek i był przez wszystkich sąsiadów uznawany za właściciela. Spisuje u notariusza testament, w którym cały majątek, łącznie z domem, przekazuje swojemu jedynemu synowi. Po śmierci pana Jana, syn idzie do sądu, by potwierdzić nabycie spadku i uregulować stan prawny domu. Wtedy, podczas analizy ksiąg wieczystych (lub ich braku), okazuje się, że jako ostatni właściciel nadal figuruje dziadek pana Jana, który zmarł bezdzietnie w latach 70. (pan Jan był synem z innego związku jego żony) i nie pozostawił żadnych innych krewnych.
Co w takiej sytuacji? Obowiązuje tu żelazna zasada prawa rzymskiego: Nemo plus iuris in alium transferre potest quam ipse habet (Nikt nie może przenieść na drugą osobę więcej praw, aniżeli sam posiada). Skoro pan Jan, mimo 30 lat mieszkania, nigdy nie uzyskał sądowego potwierdzenia zasiedzenia, formalnie nie był właścicielem domu, a jedynie jego posiadaczem samoistnym. W testamencie mógł więc przekazać synowi tylko to, co sam posiadał, czyli właśnie owo posiadanie, ale nie tytuł własności. Syn odziedziczy więc prawo do dalszego mieszkania i może teraz sam próbować zasiedzieć nieruchomość, doliczając do swojego czasu posiadania czas ojca.
Pojawia się jednak gigantyczny problem. Skoro prawdziwy właściciel (dziadek) zmarł w latach 70. i nie miał żadnych spadkobierców ustawowych (ani dzieci, ani rodziców, ani rodzeństwa), to w momencie jego śmierci spadek po nim, czyli ów dom, przeszedł z mocy prawa na Skarb Państwa (lub gminę, zależnie od daty śmierci i przepisów wówczas obowiązujących). Syn pana Jana, próbując zasiedzieć nieruchomość, musi się teraz mierzyć nie ze zmarłym dziadkiem, ale z państwową osobą prawną. Prawo w Polsce drastycznie utrudnia, a w niektórych okresach wręcz uniemożliwiało, zasiedzenie nieruchomości państwowych. Testament pana Jana jest więc ważny, ale syn nie dostanie domu, który już dekady temu po cichu przejęło państwo.







English (US) ·
Polish (PL) ·