Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W ostatnim czasie w debacie publicznej jednym z ważniejszych tematów jest migracja. Komentatorzy i politycy (zwłaszcza prawicowi) koncentrują się na migracji nielegalnej. Warto jednak pamiętać, że stanowi ona lichy procent cudzoziemców, którzy przebywają na terenie Polski. Ogromna większość z przybyłych mieszka tu i pracuje legalnie. Zastanówmy się jaki jest jej wpływ na rynek pracy. Czy rzeczywiście "Ukraińcy" zabierają stanowiska Polakom? A może zaniżają pensje? Zróbmy już tutaj spoiler - jeżeli zjawisko występuje, to jest ono marginalne.
Według danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w naszym kraju w 2024 roku legalnie pracowało niemal 1,2 mln migrantów. Około 66 proc. z nich to Ukraińcy. Na kolejnych miejscach znaleźli się: Białorusini (ponad 11 proc.), Gruzini (nieco ponad 2 proc.), obywatele Indii (niecałe 2 proc.) i Kolumbii (nieco ponad 1 proc.). Polski Instytut Ekonomiczny szacuje, że wszystkich obcokrajowców mieszkających w Polsce jest około 2,5 mln.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Robot za 5000 € miesięcznie. Bez urlopu, bez przerw. Pracuje 24h - Kacper Nowicki w Biznes Klasie
Jak imigranci wpłynęli na rynek pracy w Czechach?
Jeszcze 10 lat temu w naszym kraju pracowało legalnie niecałe 200 tys. bez polskiego paszportu. Szacuje się, że tyle obecnie jest zatrudnionych cudzoziemców w samej Warszawie. Niestety nie wiemy jaka jest skala pracy cudzoziemców na czarno. W jaki sposób tak duża skala migracji wpłynęła na rynek pracy? Zacznijmy od... Czech.
Czechy są krajem, który przyjął najwięcej uchodźców z Ukrainy po wybuchu wojny na 1000 mieszkańców. Podkreślmy - nie chodzi o liczby bezwzględne (tutaj wygrywają... Niemcy). Według danych Eurostatu w maju 2025 roku nasz zachodni sąsiad udzielił czasowej ochrony 1,2 mln osobom z Ukrainy, Polska - niecałym 987 tys., Czechy z kolej 374 tysiącom. Jeśli chodzi o wspomniane przeliczenie na 1000 mieszkańców to sytuacja wygląda następująco: Czechy przyjęły 34 osoby na 1000 mieszkańców, Polacy - niecałe 27 osób. Na trzecim miejscu nie znalazły się jednak Niemcy, a Estonia z liczbą 25 osób z Ukrainy na 1000 mieszkańców.
Poza oczywistą tragedią narodu ukraińskiego taka skala migracji stała się pewnego rodzaju eksperymentem naturalnym, dzięki któremu badaczki Agnieszka Postepska i Anastasiia Voloshina z Uniwersytetu w Groningen mogły przeprowadzić analizę wpływu migrantów na tamtejszy rynek pracy. Co się okazało?
Po pierwsze spora część migrantów dość szybko zintegrowała się z tamtejszym rynkiem. Jedna trzecia uchodźców w wieku produkcyjnym znalazła zatrudnienie do końca 2022 roku. "Szybka integracja nie była zaskakująca, ponieważ większość uchodźców była dobrze wykształcona" - piszą badaczki w artykule na portalu Centre for Economic Policy Research. Ekonomistki zauważają również, że uchodźcy kierowali się ku zamożniejszym gospodarczo regionom, o wyższym PKB, wyższych wskaźnikach zatrudnienia, wyższych płacach i poziomie zatrudnienia.
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy był fakt, że w tych miejscach były już ukraińskie diaspory, które wcześniej przetarły szlaki migracyjne. Dzięki temu nowoprzybyli dołączali do swoich rodzin i znajomych, którzy opuścili Ukrainę przed pełnoskalową agresją Putina.
Badaczki wykorzystały tę "nierównomierność" w osadzaniu się migrantów, aby zbadać wpływ cudzoziemców na lokalne rynki pracy. Konkluzje są jasne: "napływ ukraińskich uchodźców nie miał żadnego istotnego wpływu na zatrudnienie, bezrobocie ani wskaźniki bierności zawodowej".
Jak to możliwe? Przecież mieliśmy do czynienia z przybyciem naprawdę bardzo dużej grupy ludzi w niewielkim czasie. Ekonomistki zauważają, że w momencie agresji Rosji na Ukrainę Czechy miały najniższy wskaźnik bezrobocia w UE, a większość wakatów na rynku wymagało wykształcenia jedynie podstawowego. Istniał więc pewien grunt pod liczne zatrudnienie w takich sektorach jak handel, budownictwo, edukacja, czy administracja, które od dawna borykały się z niedoborami zatrudnienia. To właśnie te sektory stały się głównymi pracodawcami dla migrantów.
Jakie zawody wykonują Ukraińcy na emigracji?
No dobrze, ale co z Polską? Może w Czechach migracja nie miała przełożenia na rynek pracy, ale miała w naszym kraju? Cóż, analiza ekonomistów z Instytutu Badań Strukturalnych Piotra Lewandowskiego i Jana Gromadzkiego prowadzi do bardzo podobnych wniosków. Pojawienie się migrantów wojennych (na tym koncentrowali się ekonomiści) nie wpłynęło ani na płace, ani na skalę bezrobocia wśród Polaków.
Badacze zauważają jednak inny problem (kwestia ta była widoczna również w Czechach). Otóż osoby z Ukrainy najczęściej są zatrudnione przy pracach niewymagających wyższego wykształcenia. Jednocześnie spora cześć z nich jest nieźle wykształcona. To z kolei oznacza dwie rzeczy - po pierwsze niewykorzystanie ich potencjału, a po drugie - w dłuższej perspektywie - zniechęcenie i apatię z ich strony, o ile nie uda się stworzyć systemu, który miałby ułatwić awans społeczny.
Zajrzyjmy do jeszcze jednego opracowania, które bierze pod lupę wpływ migracji na polski rynek pracy. Raport odnoszące się do tej kwestii stworzyli również analitycy firmy doradczej Deloitte. Zauważają oni, że choć migracja Ukraińców do Polski (na tym się koncentrowali eksperci) generalnie wychodzi na plus dla polskiej gospodarki (migranci zwiększają nasze PKB i zasilają nasze finanse publiczne znacznie większymi kwotami, niż pobierają z różnego rodzaju świadczeń), to w 2023 roku przyczynili się oni do wzrostu bezrobocia o 0,18-0,3 pkt. proc., co oznacza dodatkowe 33-54 tys. osób bezrobotnych (przypomnijmy, że w naszym kraju pracuje około 16,5 mln ludzi).
"To spowalnia również wzrost płac realnych o 0,65-1,15 proc. w 2023 r." - czytamy w raporcie. "W praktyce te negatywne skutki mogą być zniwelowane przez pozytywny wzrost produktywności, w postaci dostosowań po stronie rodzimych pracowników i firm (np. poprzez zmiany technologii produkcji). Większość badań ekonometrycznych wykazuje marginalny wpływ na płace" - czytamy dalej.
Interesujące nas pytanie stawia również w książce "Good Economics" para ekonomicznych noblistów Esther Duflo i Abhijit Banerjee.
.Czy migranci osiągają korzyści ekonomiczne, kosztem miejscowych, jak sądzi wiele osób? Kwestia ta było tematem ożywionej debaty w środowisku ekonomistów, ale ogólnie rzecz biorąc, dowody wydają się sugerować, że nawet duże fale migracji mają bardzo niewielki negatywny wpływ na płace lub perspektywy zatrudnienia w populacji, do której dołączają migranci.
Esther Duflo, Abhijt Banerjee w książce "Good Economics"
Dlaczego zdaniem ekonomistów (dodajmy - wybitnych ekonomistów - i opierających swoje wnioski o znajomość rozległej literatury) migracja nie przekłada się na rynek pracy lokalsów? Po pierwsze sami migranci wspierają ekonomię. "Przybysze wydają pieniądze - chodzą do restauracji, do fryzjera, na zakupy. Wskutek tego powstają nowe miejsca pracy " - stwierdzają Duflo i Banerjee. Kolejnym powodem minimalnego wpływu na lokalne rynki jest to, że pracodawcy reorganizują produkcję pod nowa siłę roboczą. Następnym ważnym powodem wymienianym przez Noblistów jest "gotowość migrantów do wykonywania zadań, które rodzimi mieszkańcy podejmują raczej niechętnie".
Ten aspekt jest jednak dość problematyczny z punktu widzenia szeroko pojętej etyki i spójności społecznej. Oto bowiem cudzoziemcy, nawet nieźle wykształceni, pracują tam, gdzie nie chcą pracować już miejscowi. O tym zresztą słyszeliśmy od naszych znajomych, kuzynów i dzieci, kiedy ci podejmowali pracę w Wielkiej Brytanii tuż po otwarciu się tamtejszego rynku - zachrzaniali oni w pracach, gdzie było niewielu rodowitych Brytyjczyków. To jednak generuje pewien problem, a mianowicie pęknięcie rynku na "prace dla migrantów" - zwykle gorzej płatne i bardziej niewdzięczne oraz zadania dla tubylców - lepiej płatne i bardziej perspektywiczne. Kiedy taka sytuacja trwa latami mamy również do czynienia z rozjazdem społeczności - na cudzoziemców o realnie mniejszych szansach awansu oraz na tutejszych korzystających z ciężkiej (i nisko płatnej pracy) tych pierwszych.
Nie jest więc tak, że "migranci zabierają pracę", albo powodują "spadek płac". Badania nie potwierdzają tej popularnej intuicji. To oczywiście nie znaczy, że sprawie nie powinniśmy się przyglądać. Powinniśmy, ale odpowiedzialna rozmowa o migracji zawsze powinna zawierać komponent tego, co wiemy o świecie z badań. A te wskazują niemal jednoznacznie - obawy o rynek pracy dla lokalsów są - delikatnie mówiąc - przesadzone. Jeżeli ktoś ten temat eksploatuje niezgodnie z faktami, to albo opiera swoją agendę o kłamstwa, albo o niewiedzę.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"