Dwie pierwsze odsłony Mafii, to obecnie już wręcz growa prehistoria – rok 2002 i 2010 pamiętają dobrze już nieliczni, podobnie jak fakt, że reżyserem obu odsłon był Daniel Vavra, dziś kojarzony przede wszystkim z wybitnym Kingdom Come Deliverance. Kiedy w roku 2016, już z innym reżyserem, powstawała Mafia III, postawiono na całkowicie inny klimat – porzucono kojarzoną z włoską mafią stylistykę oraz czasy, zmieniono formułę rozgrywki i choć pod kątem historii to nadał była ciekawa produkcja, jej odbiór w oczywisty sposób do najbardziej pozytywnych nie należał. Twórcy nowej Mafii mieli trudne zadanie – musieli zrobić krok w tył… przy jednoczesnym zrobieniu kroku do przodu. I choć nie wyszło idealnie, to efekt okazał się nienajgorszy.
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Sycylijski galimatias
Mafia: The Old Country zabiera nas na Sycylię początku XX wieku. Miejsca, w którym „wszystko się zaczęło” – a mówiąc wszystko, mam na myśli przede wszystkim kulturę mafijną, która przeniknęła wraz z emigrantami do późniejszych kryminalnych organizacji trzęsących Stanami Zjednoczonymi. Wcielamy się w Enzo – młodego chłopaka, którego poznajemy w nienajlepszym momencie jego życia. Pracując niewolniczo w kopalni, stara się spłacić długi i uzbierać środki na wymarzoną (głównie przez jego przyjaciela) podróż do USA. Kopalnie nie należy oczywiście do przypadkowych ludzi, a do rodziny Spadaro – jak się później okazuje, głównych antagonistów całej historii. Bez wdawania się w szczegóły – z kopalni postanawiamy w końcu uciec i dzięki zbiegowi okoliczności, trafiamy na garnuszek rodziny Torrisi, konkurentów naszych dotychczasowych ciemiężycieli.
Opowiedziana historia jest w gruncie rzeczy klasyczną, mafijną historią, w której zaczynamy od zera, ale dzięki lojalności, pracowitości i odwadze, pniemy się po drabince hierarchii organizacji, po drodze nawiązując przyjaźnie, zacieśniając braterskie więzi i oczywiście zakochując się w tym, w kim nie powinniśmy. To nie tak, że Mafia: The Old Country wymyśla w tym temacie cokolwiek przesadnie innego niż gatunkowy standard – wręcz przeciwnie, podąża znanymi od dawna szlakami, ale robi to w całkiem zgrabny, angażujący sposób, a tych kilkanaście godzin zabawy, akurat pod kątem fabularnym upłynęło mi w naprawdę udanym stylu. Jedni mogą robić z tej „przewidywalności” pewien zarzut, ale z mojej perspektywy – decydując się na zakup gry o mafii, oczekuję przede wszystkim mafijnej historii. A ta, ma swój pewien ustalony kanon. Gdy po 13-godzinach oglądałem napisy końcowe (z gry da się wyciągnąć nieco więcej, jeśli szukamy znajdziek), miałem poczucie, że byłem świadkiem po prostu dobrze napisanej historii. Poprowadzonej liniowo, ale w dobrym tempie i z odpowiednią dawką tragizmu… a tego w końcu w grach najczęściej szukam.
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Jak po sznurku
Wspomniana liniowość przejawia się jednak tak naprawdę we wszystkim... choć gra stara się nas momentami zwodzić rozmiarami mapy. Ta na papierze nie najgorzej, ale Mafia: The Old Country w nawet najmniejszym stopniu nie jest grą z otwartym światem. To gra narzuca nam gdzie powinniśmy pojechać i gdzie pójść, a jeżeli za bardzo zboczymy z trasy - cóż, szybko zostaniemy na nią przywróceni. Twórcy wyciągnęli wnioski z części poprzedniej i postanowili całość skondensować w konkretnej formule – nie ma tu żadnych wielkich wątków pobocznych, ukrytych lokacji i innych cudów, które zazwyczaj w grach z pogłębionym światem możemy spotkać. Tu jedziemy z punktu A do punktu B, rozgrywamy dany rozdział i... to tyle. Mapa jest tutaj jedynie wypełniaczem - i choć w teorii możemy się od czasu do czasu poruszać po niej swobodnie, to poza pięknymi widoczkami i ewentualnymi znajdźkami, nie czeka na nas absolutnie nic szczególnie godnego uwagi.
W kwestii rozgrywki też postawiono na maksymalną prostotę, choć akurat w tym przypadku niekoniecznie jest to zaleta. Od strony mechanicznej – wszystko teoretycznie tu gra. Strzelanie, walka wręcz, skradanie, jazda samochodami - działa jak powinno. Ale cała Mafia: The Old Country jest w gruncie rzeczy złożona z jednego, stałego schematu, jednej rotacji tych elementów gameplay’owych, które po pewnym czasie zaczynają delikatnie powszednieć. Większość misji przebiega jak po sznurku przez punkty obowiązkowe - długie dialogi, przeplecione ewentualną cutsceną, podróż na miejsce autem lub koniem, skradanie się, rozpętanie się chaosu i walka, od czasu do czasu zwieńczona bossem, z którym walka na noże zawsze wygląda tak samo. Pierwszy raz nie zwraca się na to uwagi, drugi też nie, przy trzecim – zaczynamy czuć, że coś tu jest lekko nie tak, a przy piątym i szóstym - mamy pewność, że twórcy akurat w tym aspekcie poszli na lekką łatwiznę.
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Nie zrozumcie mnie źle - każdy z tych elementów osobno wypada naprawdę nieźle. Pewnym problemem jest po prostu to, jak schematyczna staje się rozgrywka mniej więcej w okolicy 7-8 rozdziału, czyli w połowie gry. Da się to jakoś zaakceptować, zwłaszcza, że Hangar 13 umiejętnie “żongluje” tymi poszczególnymi częściami składowymi i te najbardziej “zdublowane” nie następują zraz po sobie, ale mimo wszystko chciałoby się czegoś odrobinę więcej. No a tak, dość szybko dociera do nas, że gra w kwestii gameplay’u niczym nas już nie zaskoczy i jedyny emocje, jakie nas czekają - to te wynikające ze śledzonej historii Enzo. Układ niekoniecznie idealny, ale w każdą część Mafii grałem zawsze głównie dla fabuły... i w przypadku najnowszej serii zdecydowanie nie ma żadnych podstaw, aby te podejście zmienić.
Oczy widzą, uszy słyszą
O ile jednak pod kątem rozgrywki jest po prostu poprawnie z lekką nutką wtórności, tak już oprawa audio-wizualna – robi bardzo dobre wrażenie. W wersji angielskiej głosy aktorów i sposób, w jaki “dowożą” poszczególne kwestie wypadają bardzo dobrze i autentycznie pasują do sycylijskiego klimatu, podobnie jak dobrana ścieżka dźwiękowa. Jest w tym wszystkim nutka nostalgii oraz tego, co znamy z dużego ekranu z filmów o podobnej tematyce i jedyne, czego w tym kontekście żałuję to... tego, jak brzmi wersja sycylijska, bo i takowa w grze się znalazła. Tj. możemy całą grę słuchać autentycznego języka sycylijskiego (nie mylić z włoskim!), ale o ile w przypadku gier pokroju np. Ghost of Tsushima czy Ghost of Yotei - cytując klasyka, “widać postaranie” i świetnie się to wkomponowuje w całość, tak w przypadku Mafia: The Old Country wypada dość ubogo. Intonacja nie zawsze jest dopasowana do tego co dzieje się na ekranie, ruchy ust nie są zsynchronizowane... Wiem, to drobnostka, skoro i tak planowałem grać po angielsku, ale gdy zobaczyłem taką opcję w grze - wiązałem z tą wersją językową spore nadzieje. Niestety - były całkowicie płonne.
Bez zarzutów jest już jednak w departamencie warstwy graficznej. Zarówno krajobrazy, jak i detale świata prezentują się przepięknie, modele głównych bohaterów oraz animacje ich twarzy również reprezentują bardzo dobry poziom i choć tu i ówdzie obserwowałem delikatnie opóźnione wczytywanie się tekstur. Przez większość czasu jest to niezauważalne, ale z uwagi na to, że występuje najczęściej przy przeskokach między cutscenami a prawdziwym gameplay’em (czyli w tym przypadku przynajmniej kilka razy na godzinę), wypada to odnotować. Cała reszta jednak prezentuje się bez zarzutu i choć nie jest to oczywiście najwspanialsza i najbardziej fotorealistyczna oprawa w dziejach, to ma swój styli i charakter, a Sycylia prezentowana w taki a nie inny sposób zwyczajnie uwodzi.
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Foto: Hangar 13 / Łukasz Gołąbiowski
Recenzja Mafia: The Old Country - podsumowanie
Mafia: The Old Country, choć początkowo byłem nastawiony do niej dość ostrożnie i spodziewałem się średniaka, to z każdym kolejnym rozdziałem udowadniała mi, że flirtując z klasyczną formułą, raczej z przełomu XX i XXI wieku niż tym, co dominuje w branży współcześnie, da się stworzyć angażującą produkcję, w którą i teraz gra się z przyjemnością. Tytuł w teorii nie robi niczego przełomowego, w niczym nie oferuje absolutnego mistrzostwa, ale niemal każdy element jest zrealizowany albo bardzo dobrze albo przynajmniej poprawnie. A to trudna sztuka, do dla obecnego Hangar 13 wydawała mi się nieosiągalna. Myliłem się.
I bardzo z tego powodu się cieszę.
Klasyczna, ale dobrze poprowadzona historia mafijna | Gameplay po kilku godzinach staje się nieco powtarzalny |
Zamknięta formuła szanująca czas gracza | Nie do końca wykorzystany potencjał dużej mapy - równie dobrze można było jej nie dawać |
Oprawa graficzna nie rzuca na kolana, ale potrafi zachwycić | Niektórzy mogą czuć, że gra jest "przegadana" |
Ścieżka dźwiękowa świetnie uzupełniająca to, co dzieje się na ekranie | |
Świetna gra aktorska w wersji angielskiej | |
Przynajmniej przyzwoicie zrealizowane wszystkie elementy gameplay'u - od strzelania po jazdę samochodem |