Grzegorz Siemionczyk, money.pl: Tegoroczne wnioski i zalecenia po misji MFW w Polsce na tle ubiegłorocznych wydają się ostrożne. Nie ma w nich tak jednoznacznych rekomendacji jak zrównanie wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet, likwidacja przywilejów podatkowych samozatrudnionych, wprowadzenie podatku katastralnego. Uwzględniliście realia polityczne Polski, czyli polaryzację, w wyniku której takie odważne reformy są dziś zupełnie nieprawdopodobne?
Geoff Gottlieb, ekonomista, przewodniczący misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Polsce: Jeśli nasze zalecenia wydają się dziś mniej wyraziste niż rok temu, to być może dlatego, że w pewnych obszarach widać normalizację w polskiej gospodarce. Chodzi mi przede wszystkim o inflację, która wróciła w okolice celu NBP. Przestrzeń do zmian stóp procentowych, czy to w górę czy w dół, jest już mocno ograniczona.
Jeśli zaś chodzi o politykę fiskalną, chcieliśmy przede wszystkim sprowokować debatę publiczną. Wydatki publiczne w Polsce wzrosły o 6 pkt proc. PKB od 2021 r. i o 9 pkt proc. PKB od 2019 r. Znalazły się już na takim poziomie, jak w zamożnych krajach zachodniej Europy. Rola państwa w gospodarce nie jest dziś taka, jak jeszcze kilka lat temu. Ale dochody budżetowe nie dotrzymały kroku tym zmianom. Nie dostrzegamy poważnej dyskusji o tym, jak zbliżyć wydatki i dochody sektora publicznego. Jednocześnie nie chcemy bić na alarm. Polska gospodarka charakteryzuje się dużą odpornością, struktura polskiego długu – np. pod względem tego, kto jest jego nabywcą – też nie daje wielu powodów do niepokoju.
MFW ma wizerunek instytucji, która – jeśli kraj wymaga polityki oszczędnościowej - opowiada się raczej za ograniczaniem wydatków publicznych niż podwyższaniem podatków. Tymczasem dzisiaj piszecie, że polskie społeczeństwo ma wybór. Wysoki poziom wydatków publicznych sam w sobie nie jest niczym złym, ale jeśli chcemy go utrzymać, musimy zgodzić się na wyższe podatki?
To jest naprawdę istotny punkt: nie mamy silnego przekonania na temat właściwej roli państwa w gospodarce. Jedne kraje radzą sobie dobrze przy wysokim poziomie wydatków publicznych, inne przy niskim. To jest kwestia wyboru społecznego. Natomiast niezależnie od wielkości państwa, trzeba jego działalność jakoś finansować. Polska do grona państw o wysokim poziomie wydatków dołączyła dopiero teraz i nie mamy przekonania, że opiera się to na dobrze określonej i szeroko akceptowanej umowie społecznej.
Załóżmy, że zbrojenia, transformacja energetyczna oraz starzenie się ludności wymagają większej roli państwa w gospodarce i w obecnych okolicznościach nie da się istotnie zmniejszyć wydatków publicznych. Co zrobić, aby zbliżyć dochody sektora publicznego do wydatków?
Z teoretycznego punktu widzenia najbardziej efektywnym źródłem dochodów budżetowych są podatki pośrednie typu VAT. Ale jeśli spojrzymy na strukturę wpływów podatkowych Polski, to VAT odgrywa w nich podobną rolę co w wysoko rozwiniętych krajach Europy. To samo dotyczy CIT-u oraz składek na ubezpieczenia społeczne. Wyraźną różnicę widać jedynie w przypadku wpływów z PIT-u.
Stopa opodatkowania dochodów osób fizycznych jest w Polsce naprawdę niska na tle państw, które mają podobny poziom wydatków publicznych. Tu więc widzimy największą przestrzeń do zmian.
Wpływy z CIT-u również nie należą w Polsce do wysokich. To zaledwie 6,4 proc. całkowitych dochodów podatkowych państwa, w porównaniu do unijnej średniej unijnej średniej na poziomie 7,8 proc. Stąd pomysły, aby dociążyć niektóre, szczególnie rentowne sektory, np. banki.
Planowaną przez rząd podwyżkę stawki CIT dla banków postrzegam jako poszukiwania odpowiedniego modelu opodatkowania tego sektora. Chodzi o to, że podatek od aktywów banków, który obecnie obowiązuje, jest naszym zdaniem źle zaprojektowany. Przyczynia się do tego, że marże kredytowe banków należą w Polsce do najwyższych w UE. Jeśli rząd chce utrzymać obecny poziom opodatkowania banków, lepiej, aby polegał na CIT niż na podatku od aktywów. Planowana podwyżka CIT-u dla banków, która idzie w parze z obniżką podatku od aktywów, jest więc krokiem w dobrym kierunku, chociaż wolelibyśmy, żeby tego drugiego podatku w ogóle nie było. No i w idealnym świecie podwyżka CIT dotyczyłaby wszystkich firm, a nie jednego sektora.
Wróćmy do rosnącego długu publicznego Polski. W jakim stopniu był to warunek szybkiego rozwoju polskiej gospodarki? Czy próba zahamowania dalszego wzrostu zadłużenia wiązałaby się z silnym spowolnieniem?
Bardziej ambitne zaostrzenie polityki fiskalnej, niż planuje dziś rząd, samo w sobie z pewnością miałoby negatywny wpływ na aktywność w gospodarce. Ale polityki fiskalnej nie można rozpatrywać w oderwaniu od innych rodzajów polityki ekonomicznej. Zaostrzenie polityki fiskalnej zwiększyłoby bowiem przestrzeń do poluzowania polityki pieniężnej. Zresztą, gdyby polityka budżetowa w ostatnich latach była mniej ekspansywna, być może inflacja szybciej wróciłaby do celu NBP i już teraz stopy procentowe byłyby niższe.
Powiedział pan na początku, że wzrost długu publicznego Polski nie jest jeszcze alarmujący. W podsumowaniu misji napisaliście jednak, że w pewnym momencie to zadłużenie może stać się hamulcem rozwoju. Chodzi o sytuację, gdy inwestorzy z jakiegoś powodu zaczną wyprzedawać polskie obligacje, podwyższając koszty obsługi długu. Czy ryzyko takiego scenariusza jest duże? Bo jeśli jest niewielkie, to może finansowanie transformacji energetycznej i zbrojeń kredytem jest sensowne.
Polska ma niewielki deficyt na rachunku obrotów bieżących, niski poziom zadłużenia zagranicznego, wysoki poziom rezerw walutowych oraz płynny kurs waluty. Te czynniki sprawiają, że obecnie trudno wyobrazić sobie jakiś nagły odwrót inwestorów od polskich obligacji. Sytuacja może się jednak zmienić, jeśli z jakiegoś powodu zwolni wzrost polskiej gospodarki. Gdyby nową normalnością był wzrost PKB w okolicy 1 proc. rocznie zamiast 3 proc. rocznie, to dług publiczny Polski znalazłby się w zupełnie innym świetle. Trudno dziś ocenić, na ile prawdopodobny jest taki scenariusz, bo jego źródłem byłby raczej zewnętrzny szok, a nie jakieś wydarzenia w kraju.
Były minister finansów Polski Grzegorz Kołodko proponuje, aby część rezerw walutowych Polski przeznaczyć na finansowanie zbrojeń. Jak przekonuje, rezerwy mają służyć stabilności finansowej kraju. Jeśli musimy zwiększać wydatki na obronność, a wzrost długu tej stabilności zagraża, to wykorzystanie rezerw, aby dług zatrzymać, może być rozsądne. Szczególnie, jeśli poziom rezerw z zapasem spełnia międzynarodowe kryteria adekwatności. Co pan o tej propozycji sądzi?
Nie ryzykowałbym sprawdzenia tego pomysłu w praktyce. Gdy dochodzi do gwałtownej przeceny obligacji skarbowych, co zagraża stabilności finansowej kraju, interwencja banku centralnego na rynku tych papierów może być uzasadniona. Ale finansowanie wydatków państwa przez bank centralny miałoby odwrotne skutki: stwarzałoby zagrożenie dla stabilności finansowej państwa i dla realizacji celu inflacyjnego. Miałoby to również istotny wpływ na kurs waluty. Tymczasem to, że złoty jest walutą autentycznie płynną, że jego kurs w ogóle nie jest przedmiotem debaty publicznej, jest jednym z kluczowych źródeł odporności polskiej gospodarki na wstrząsy.
Ta odporność jest rzeczywiście wyraźna. Jeśli zmaterializują się aktualne prognozy MFW, w 2030 r. realny PKB Polski będzie o około 3 proc. większy niż byłby, gdyby Polska rozwijała się zgodnie ze scenariuszem z 2019 r., a więc sprzed pandemii i wojny w Ukrainie. Jak to możliwe, że te wstrząsy nie osłabiły potencjału rozwojowego Polski?
Jedną z przyczyn było moim zdaniem to, że napływ imigrantów zneutralizował negatywny wpływ starzenia się ludności. W ciągu ostatniej dekady liczba pracujących Polaków zmalała o 200 tys. Jednocześnie liczba Ukraińców pracujących w Polsce zwiększyła się o 800 tys. W prognozach z 2019 r. nie doceniliśmy skali imigracji. To powiedziawszy, w średnim terminie nadal spodziewamy się, że potencjalne tempo rozwoju polskiej gospodarki zmaleje do około 2,5 proc. rocznie. Rząd wciąż musi więc poszukiwać sposobów na to, aby ten potencjał zwiększyć.
Jakie są państwa rekomendacje?
Tym razem akcentujemy nie tylko potrzebę wewnętrznych reform, ale też większego zaangażowania w kształtowanie unijnej agendy. W Polsce o polityce UE mówi się przede wszystkim w kontekście KPO, funduszy spójności, systemu ETS, a ostatnio też imigracji. Równie ważne, jeśli nie ważniejsze, jest jednak wzmacnianie wspólnego rynku.
Polska w trakcie swojej ostatniej prezydencji w Radzie UE (w I połowie 2025 r. – red.) skutecznie pracowała nad uproszczeniem unijnych regulacji, promując tzw. pakiet Omnibus. Teraz polskie władze powinny wspierać propozycję tzw. "28. reżimu", czyli stworzenia wspólnego standardu regulacyjnego dla działających w UE firm, np. w prawie spółek i rachunkowości. Umożliwi to polskim przedsiębiorstwom ekspansję i budowanie paneuropejskich marek
Polska powinna zadbać o to, aby regulacje te były wystarczająco ambitne i aby zostały przyjęte jako rozporządzenie, a nie dyrektywa, aby uniknąć komplikacji przy ich wdrażaniu. Polski rząd powinien też zabiegać o budowę unii rynków kapitałowych. Krajowy rynek kapitałowy jest i będzie za płytki na potrzeby polskich firm.
Jeśli chodzi o krajowe reformy, rok temu zalecaliście polskim władzom zrównanie wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet, zwiększenie progresji w podatku PIT, szczególnie przez eliminację przywilejów samozatrudnionych, a także zwiększenie opodatkowania nieruchomości. W tym roku propozycje są ostrożniejsze. Wskazujecie m.in. na możliwość zwiększenia podaży pracy bez zmiany wieku emerytalnego.
To nie tak. Ponownie podkreślamy, że najbardziej skuteczne sposoby na złagodzenie skutków starzenia się ludności to stopniowe podnoszenie minimalnego wieku emerytalnego oraz dobra polityka imigracyjna. Dodatkowo, szczególnie jeśli z jakiegoś powodu te reformy są zablokowane, rząd powinien podejmować też inne działania, które poprawią podaż pracy – chociaż w znacznie mniejszym stopniu. Chodzi m.in. o zwiększenie dostępności pracy na niepełny etat oraz nacisk na aktywność szkoleniową urzędów pracy.
Dyskusja o podwyżkach minimalnego wieku emerytalnego jest w Polsce definitywnie zamknięta. Ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk deklaruje, że rząd będzie stwarzał bodźce do dłuższej pracy, ale nie będzie do tego nikogo zmuszał. To wystarczy?
Nie sądzę. Zachęty do dłuższej aktywności zawodowej sprawdzają się, gdy faktyczny wiek przejścia na emeryturę jest wyraźnie niższy niż oficjalny. W Polsce tak nie jest. Efektywny wiek emerytalny jest bliski temu oficjalnemu.
Politycy prawicy, niechętni imigracji, wciąż wierzą w to, że problemy demograficzne Polski da się rozwiązać polityką pronatalistyczną. Istnieją jakieś sprawdzone sposoby na podwyższenie dzietności, która obecnie jest w Polsce w okolicy jednego dziecka na kobietę?
Bardzo uważnie śledzę debatę i literaturę naukową na temat polityki pronatalistycznej. I jak dotąd nie spotkałem się z pomysłami, choćby bardzo drogimi, które istotnie zwiększałyby dzietność. Ilekroć coś zdaje się przynosić efekty, okazuje się, że są one tylko przejściowe. Ale nawet gdyby ktoś znalazł jakieś remedium, to jego wpływ na populację osób w wieku produkcyjnym uwidoczniłby się dopiero za kilka dekad.
Rozmawiał Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl
***
Geoff Gottlieb jest ekonomistą w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Przez trzy lata do września tego roku był przedstawicielem regionalnym MFW na Europę Środkową, Wschodnią i Południowo-Wschodnią, urzędującym w Warszawie. Kierował zakończoną właśnie tzw. misją MFW w Polsce.

3 tygodni temu
17




English (US) ·
Polish (PL) ·