Ksiądz: "Mówię rodzicom: życie waszego dziecka może trwać w drugim człowieku"

4 dni temu 8
Ksiądz przekonuje, że Kościół jest całym sercem za transplantacją
Ksiądz przekonuje, że Kościół jest całym sercem za transplantacją Grafika: Sylwester Kluszczyński

– Zdarza się, że dziecko umiera w wyniku wypadku, a jego narządy – serce, nerki, płuca czy oczy – pozostają sprawne. Dzięki temu, że rodzic się zgodzi na oddanie narządów zmarłego dziecka, udaje się uratować wiele ludzkich istnień. To bardzo piękny akt miłości – mówi ks. kan. dr Michał Tunkiewicz, kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie.

Daj napiwek autorowi

"Serca nie rosną na drzewach" – to redakcyjna akcja naTemat, która jest zaproszeniem do rozmowy i refleksji na temat transplantacji. Transplantolodzy powtarzają: "Organy nie rosną na drzewach. Potrzebne są tu na ziemi". Tylko w tej chwili w Polsce ponad 1,7 tys. osób czeka na przeczepienie narządów. Wiele z nich tak naprawdę czeka na szansę na nowe życie. Najtrudniej jest o dawców pediatrycznych. Siedmiomiesięczny Mikołaj – bohater jednego z naszych tekstów – na serce czekał 10 miesięcy.

Aleksandra Tchórzewska: Od jak dawna jest ksiądz kapelanem w szpitalu dziecięcym?

Ks. kan. dr Michał Tunkiewicz: Jestem tu od października 1987 roku, czyli od czasu powrotu z KUL. Mój poprzednik pełnił tę funkcję zaledwie przez rok – zrezygnował z powodu obowiązków w kurii. Gdy pojawiła się propozycja, żebym zajął jego miejsce, zgodziłem się.

Nie ukrywam, że pierwszy miesiąc był dla mnie bardzo trudny. Zwłaszcza, że na Oddziale Onkologiczno-Hematologicznym doświadczyłem śmierci dwojga dzieci. Emocjonalnie sobie z tym nie radziłem, po prostu się "rozklejałem". Zastanawiałem się, czy nie zrezygnować z tej formy mojego duszpasterzowania. 

W tamtym czasie ważną rolę odegrała ówczesna ordynator onkologii, pani dr Krystyna Makowska. Światopoglądowo byliśmy zróżnicowani, ale bardzo ceniłem jej pragmatyzm. Powiedziała mi wtedy: "To jest normalne, początki zawsze takie są. Ale ksiądz musi nauczyć się dwóch rzeczy: po pierwsze – dystansu wobec tego, co się wydarza; a po drugie – zachować wrażliwość wobec człowieka, przy którym ksiądz jest". Z perspektywy lat wydaje mi się, że udało mi się to zrobić.

Jednak każdy trudny przypadek wciąż mocno przeżywam. Dla mnie pacjent to nie jest anonimowa osoba, ale zawsze konkretne dziecko, to konkretni rodzice, konkretna historia. Nie mam stałych schematów zachowań, także jeśli chodzi o modlitwę. Owszem, są modlitwy ujęte w rytuałach, ale staram się zawsze dopasować do danej sytuacji.

Są oddziały trudniejsze, są łatwiejsze, a są też takie, gdzie po prostu trzeba pójść i na wesoło porozmawiać z dziećmi. W kieszeni czasami noszę talię kart. Pokazuję jakąś sztuczkę, a czasem proponuję zakład – szczególnie wobec młodzieży, takiej trochę przekornej.

Mówię wtedy: "Słuchajcie, jeśli ja wygram, to umawiamy się, że w niedzielę pójdziemy razem na mszę, okej? A jeśli przegram, proponuję: "Przyniosę lody. Może być?" – i pacjenci zwykle się zgadzają. Wszystko odbywa się w formie żartu, jako zabawa. Byli tacy chłopcy, którzy nawet po przegraniu zakładu i wyjściu do domu, w niedzielę na mszę świętą przyszli.

Co należy do zadań kapelana?

Najważniejsze to przede wszystkim być, gdy ktoś o to prosi. Zawsze proponuję przyjęcie konkretnego sakramentu w zależności od zaistniałej sytuacji. Wspieranie rodziców jest koniecznością. Dla dziecka najważniejsi są: mama, tata, babcia czy dziadek. Rola księdza polega raczej na uzupełnieniu, dopełnieniu tej obecności.

Czytaj także:

logo

Nadal najczęściej bywam na onkologii. Zdarza się jednak, że trafiają do mnie nastolatkowie z różnymi problemami, a nawet po próbach samob*jczych. Dzieje się tak, ponieważ w tle tych trudności często pojawia się kwestia wiary – wtedy, mam wrażenie, łatwiej jest mi do nich dotrzeć niż psychologom. Ale my ściśle współpracujemy ze sobą. Na przestrzeni lat wielokrotnie bywało, że to oni prosili mnie, bym do kogoś podszedł i porozmawiał. Bywało też odwrotnie. 

Mamy kaplicę, jest zawsze otwarta, można z niej skorzystać. W ramach posługi duszpasterskiej organizujemy – jeżeli jest taka konieczność – Pierwszą Komunię Świętą. W tym roku troje dzieci z onkologii przystąpiło do tego sakramentu – to była naprawdę piękna uroczystość. Przygotowujemy też uroczystość przyjęcia Sakramentu Bierzmowania (jeżeli jest taka potrzeba), która zawsze ma podniosły charakter. W parafiach są cząstką tłumu, a tutaj są wyeksponowani. To momenty, w których one naprawdę zapominają o chorobie.

Nie pytają: dlaczego jestem chory, dlaczego cierpię? 

Dzieci raczej takich pytań nie zadają – robią to ich rodzice. Dla maluchów najważniejsze jest, żeby przy nich był ktoś bliski.

Kiedyś, 40-50 lat temu, rodzice musieli wracać do domu po odwiedzinach, a dzieci zostawały same. Wieczorami zamiast ciszy był płacz – to był prawdziwy dramat. Nie było też gdzie spać, rodzice mieli do dyspozycji jedynie krzesła lub taborety. Dziś wszystko wygląda zupełnie inaczej: są wygodne miejsca do spania, a rodzice mogą zostawać tak długo, jak chcą.

Pamiętam jak pierwszy raz pojechałem do Francji, żeby zobaczyć, jak wygląda posługa duszpasterza w tamtejszych szpitalach. Zazdrościłem im wtedy, ale dziś różnica jest minimalna – standardy i wyposażenie są porównywalne, a czasem mamy nawet lepsze warunki. 

Towarzyszy ksiądz dzieciom w ich chorobach, powrocie do zdrowia, ale niestety czasami też w momencie śmierci. Czy w rozmowie z ich rodzicami pojawia się wtedy temat transplantacji?

Nigdy sam z siebie nie podejmuję tematu transplantacji – od tego są lekarze. Zdarza się jednak, że to właśnie lekarze proszą mnie o rozmowę z rodzicami, zwłaszcza w sytuacjach, gdy ci są niezdecydowani albo mają wątpliwości dotyczące oddania narządów i pytają, czy to w ogóle jest możliwe. Takie rozterki pojawiają się również u osób wierzących, które wcześniej prosiły o sakrament chorych dla swojego dziecka.

I co ksiądz tym rodzicom mówi?

W takich chwilach staram się podkreślać wymiar miłości bliźniego.

Mówię, że największym dowodem miłości człowieka jest oddanie życia za drugiego. To, co św. Maksymilian Kolbe uczynił w Oświęcimiu, dziś możemy realizować w innym wymiarze – poprzez dar z siebie, który ratuje życie innych.

ks. Michał Tunkiewicz

kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

Aby jednak mogło dojść do transplantacji, konieczne jest wcześniejsze orzeczenie trwałego i nieodwracalnego ustania czynności mózgu. To zadanie specjalnych komisji lekarskich, które działają według ściśle określonego protokołu. Wiem, że takie badania przeprowadzane są dwukrotnie, by nie było żadnych wątpliwości.

Jan Paweł II podczas XVIII Międzynarodowego Kongresu Towarzystwa Transplantologicznego w Rzymie w 2000 roku zaakcentował wartość i konieczność korzystania z daru, jakim jest transplantacja organów. Podkreślał, że dzielenie się życiem z drugim człowiekiem jest najwyższym wyrazem miłości bliźniego. W tym sensie przekazanie narządów sprawia, że życie dziecka może trwać dalej w innym człowieku.

Czasami mówię rodzicom wprost: "To jest prawdziwy akt miłości. Nie zaprzecza on waszej miłości do dziecka ani nie umniejsza waszej straty. Wasze dziecko fizycznie już nie żyje, choć dzięki aparaturze ciało wciąż funkcjonuje. Ale jego życie może trwać dalej – w drugim człowieku. Spójrzcie na tych, którzy otrzymują nowe serce: zaczynają inaczej żyć, inaczej myśleć, inaczej patrzeć na świat".

ks. Michał Tunkiewicz

kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

Rozmawiałem nawet niedawno z jedną panią doktor, która podzieliła się doświadczeniem związanym z przeszczepem nerki. Opowiadała o przypadku, gdy ktoś po transplantacji radykalnie zmienił sposób odżywiania – miał inne potrzeby żywieniowe, inne zabarwienie smaku. Nauka nie potrafi tego jeszcze wyjaśnić. Czasem biorcy próbują też odnaleźć rodziny dawców, by móc im osobiście podziękować. 

I to ich przekonuje?

Często tak. I sprawia, że jest im lżej.

Był przypadek w naszym regionie: mama jechała samochodem z dzieckiem i doszło do zderzenia czołowego z innym pojazdem, w wyniku czego trafiło ono do naszego szpitala i na skutek odniesionych obrażeń zmarło. Matka obwiniała siebie; trzeba było poświęcić dużo czasu, by ją uspokoić i wyciszyć. Taka trauma może trwać całe życie. Na początku nie chciała oddać narządów dziecka, ale później zgodziła się w imię tego, że będzie ono żyło w drugim człowieku.

Dlaczego decyzja o transplantacji jest tak trudna dla rodziców?

Dlatego, że dla matki czy ojca to dziecko – choć obumarcie mózgu zostało stwierdzone i inne narządy funkcjonują dzięki podłączonej aparaturze – wciąż żyje. Sprzęt sprawia, że jest oddech, klatka piersiowa się unosi. Ten obraz sprawia, że rodzic nie potrafi przyjąć do wiadomości, że mózg dziecka obumarł, że dziecko zmarło. Mama nadal przy nim jest, głaszcze je, rozmawia z nim, choć komisje lekarskie stwierdziły, że dziecko już nie żyje.

Aparatura pozwala podtrzymać funkcje organizmu jeszcze przez pewien czas – po to, aby przygotować ciało do transplantacji. Jeśli rodzice wyrażą zgodę, w tym czasie poszukuje się biorcy, tak aby to "życie" mogło zostać przekazane dalej.

To jest ten moment do refleksji: skoro nie można uratować życia własnego dziecka, to może ono ocalić życie innych? Świadomość tej perspektywy sprawia, że łatwiej podjąć decyzję o oddaniu narządów.

Zdarza się, że dziecko umiera w wyniku wypadku, a jego narządy – serce, nerki, płuca czy oczy – pozostają sprawne. Dzięki temu, że rodzic zgodzi się na oddanie narządów zmarłego dziecka, udaje się uratować wiele ludzkich istnień. To bardzo piękny akt miłości. 

ks. Michał Tunkiewicz

kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

Kiedy ustaje praca mózgu dziecka, nie modlę się przy rodzicach jeszcze wprost za zmarłe dziecko – bo dla rodziców ono wciąż żyje. Modlę się natomiast za rodziców i rodzinę: o to, aby pamięć o dziecku trwała, a jeśli wyrażą zgodę na transplantację – aby mogli uwierzyć, że dziecko będzie żyło dalej w innym człowieku. Dziękuję wtedy Bogu za ich decyzję i akt miłości. Chcę, żeby mimo tej konkretnej tragedii rodzice mogli dostrzec radość z dzielenia się życiem. Zawsze mówię im też, że ktoś kiedyś będzie im za to bardzo, bardzo wdzięczny.

Gdy zapada decyzja o oddaniu narządów, nadchodzi moment pożegnania z dzieckiem. To niezwykle delikatna chwila. Wtedy odchodzę na bok, później wychodzimy razem na korytarz i rozmawiamy. Ważne, by rodzice czuli, że nie są sami.

Czy to nie jest tak, że rodzice do końca wierzą, że ich dziecko uda się przywrócić do życia, że stanie się cud?

Naturalne jest, że w takiej chwili rodzic pragnie, by dziecko żyło za wszelką cenę – nawet jeśli miałoby pozostawać w stanie wegetatywnym. Ważne jednak, by pomóc im spojrzeć głębiej: czy naprawdę chcieliby, żeby dziecko nadal żyło i doświadczało cierpienia, którego nie da się złagodzić? Żaden rodzic w gruncie rzeczy nie chce patrzeć na cierpienie swojego dziecka. 

Kilka lat temu pewne dziecko było już w bardzo ciężkim stanie i jedna z lekarek, wierząca i praktykująca, poprosiła mnie, żebym do niego przyszedł. Będąc na tym oddziale, najpierw odwiedziłem innych pacjentów, żeby rodzice nie odczuli, że idę tylko do ich dziecka. Wiele osób wciąż postrzega sakrament chorych jako ostatnie namaszczenie, a ja zawsze prostuję, że to sakrament chorych, wielokrotnego przyjęcia.

Spotkałem się z agresją rodziców tego dziecka: "Nie chcemy księdza, nasze dziecko nie umiera". Odebrali mnie za "łapiducha". Przeprosiłem ich.  Po jakimś czasie stan dziecka zaczął się pogarszać. Jego rodzice zaczęli to rozumieć. Byłem przy jego odejściu. Byli mi za to wdzięczni. Później doczekali się dwójki dzieci. Do dziś utrzymujemy kontakt. 

ks. Michał Tunkiewicz

kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

Świetną pracę wykonują nasi lekarze na OIOM-ie, bo to właśnie tam trafiają najtrudniejsze przypadki. Zarówno obecny ordynator, jak i jego poprzedniczka – dr Maria Dziejowska – mają wyjątkowy dar rozmowy z rodzicami.

Od dr Dziejowskiej wiele się nauczyłem – przede wszystkim spokoju i umiejętności prowadzenia rozmowy z rodzicami. Ona mówi o sprawach najtrudniejszych z namaszczeniem. Jeśli chodzi o transplantację, nie da się szybko przekazać informacji i sobie zaraz wyjść. Trzeba poświęcić wiele czasu na rozmowę. Najgorsze, co można zrobić, to wejść na salę zdenerwowanym, powiedzieć coś w pośpiechu i wyjść.

Kiedy wiem, że sytuacja dziecka jest terminalna, zawsze modlę się przy rodzicach świadomie – nie o to, czego oni by chcieliby, ale o to, co będzie najlepsze dla ich dziecka. Rodzice często pytają wtedy: "Co jest najlepsze?" Odpowiadam: "To zostawmy Panu Bogu".

Z czego wynikają wątpliwości rodziców odnośnie transplantacji?

Oni mają jeszcze nadzieję, że to dziecko uda się przywrócić do życia, nawet jeśli praca mózgu ustała. Szukają w internecie informacji o metodach pobudzania mózgu do działania. Trudno im jest pogodzić się z faktem, że dziecko naprawdę zmarło.

Nawet jeśli nie są osobami głęboko wierzącymi, ale identyfikują się jako katolicy – choćby niepraktykujący – wciąż mają w sobie iskierkę nadziei. 

Czy są tacy rodzice, którzy mają obawy dotyczące "naruszenia ciała" po śmierci? Podobno lekarze jeszcze słyszą: "A nie pójdę za to do piekła?"

Nie spotkałem się z takimi obawami. Transplantacja jest rozumiana jako forma heroizmu i solidarności międzyludzkiej, bezinteresowny dar z siebie, kiedy myślimy nie o sobie, ale o drugim człowieku.

Zdarza się natomiast, że rodzice pytają o zdanie Kościoła w tej kwestii. Wyjaśniam wtedy, że Kościół postrzega dawstwo narządów w pełni pozytywnie i że taka decyzja nie jest w żaden sposób sprzeczna z wiarą. Stanowisko Kościoła jest jednoznaczne: nie sprzeciwia się, a wręcz zachęca do takiego postępowania.

ks. Michał Tunkiewicz

kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

Jan Paweł II mówił o transplantacji jako o "cennym narzędziu służby życiu". W świetle biblijnego przykazania miłości bliźniego jest to najwyższy akt miłości, jakiego można dokonać. 

A kiedyś było inaczej? Kościół był przeciwny transplantacji?

Określenie momentu śmierci człowieka zawsze budziło szczególne zainteresowanie. Przez długi czas uznawano, że człowiek umiera w chwili ustania pracy serca i oddechu. Jednak wraz z rozwojem medycyny pojawiło się nowe kryterium – śmierć mózgu. Naukowcy podkreślili, że nieodwracalne ustanie funkcji mózgu jest rzeczywistym momentem śmierci człowieka.

Kościół przyjął to stanowisko i uznał śmierć mózgową za faktyczną śmierć osoby, nawet jeśli aparatura medyczna wciąż podtrzymuje funkcje życiowe organizmu. Był to istotny krok w otwarciu Kościoła na osiągnięcia nauki.

Już w Katechizmie Kościoła Katolickiego, w jednym z pierwszych dokumentów posoborowych, wyraźnie wskazano, że śmierć mózgu należy uznać za kres życia ludzkiego. W 1987 roku ukazała się instrukcja Donum Vitae, przygotowana z inicjatywy Jana Pawła II, a w 1995 roku encyklika Evangelium Vitae, która podkreślała znaczenie poszanowania życia i odpowiedzialne podejście do jego kresu.

Kolejni papieże również odnosili się do tego tematu przy różnych okazjach, potwierdzając otwartość i przychylność Kościoła wobec transplantologii. Dziś Kościół z pełnym przekonaniem popiera transplantologię jako wyraz miłości bliźniego i solidarności międzyludzkiej.

Oczywiście, poza wymiarem teologicznym, pozostaje jeszcze wymiar ludzki. Rodzice, których dziecko umiera, zadają sobie to jedno, bardzo bolesne pytanie: "Dlaczego właśnie to nasze dziecko?"

Proszę wtedy, by to pytanie postawili inaczej: "Panie Boże, nie rozumiem tej sytuacji. Buntuję się i nie mogę pojąć, dlaczego dotyka to mnie, moje dziecko, moją rodzinę. Proszę Cię jednak o znak, o podpowiedź, jak mam to odczytać, co chcesz mi przez to doświadczenie powiedzieć?"

Czasami odpowiedź przychodzi dopiero po miesiącu, latach, a czasem po jeszcze dłuższym czasie. 

Czy zdarzają się sytuacje, gdy jedno z rodziców się zgadza na transplantację, a drugie nie?

Nie spotkałem się z takim przypadkiem. Zawsze buduje mnie, gdy rodzice są razem, nawet jeśli są rozwiedzeni. Ta sytuacja bardzo ich łączy. W momencie odchodzenia dziecka nigdy nie dochodziło do trudnych rozmów ani sporów. Zazwyczaj wcześniej osiągają porozumienie co do tej decyzji.

To niezwykle trudny i ostateczny moment, w którym nie ma miejsca na konflikty. Przypominam wtedy rodzicom, że ich dziecko będzie żyło w drugim człowieku – to kontynuacja jego życia. Czasami dodaję, że biorca, otrzymując serce czy inny narząd, może zacząć żyć w pewien sposób podobnie jak ich dziecko – w upodobaniach, zachowaniu czy zwyczajach, choć nauka nie potrafi tego w pełni wyjaśnić.

Jeśli rodzice są zdecydowani na transplantację, co dzieje się dalej?

Lekarze wyjaśniają rodzicom całą procedurę medyczną, a oni często proszą mnie o modlitwę. Sakramentów nie udziela się osobom zmarłym. Modlę się, aby dziecko zostało przyjęte do grona zbawionych.

Kiedy umiera małe dziecko, jego rodzicom wprost mówię: "To jest wasz święty – możecie się do niego modlić i prosić w różnych intencjach". Ponieważ czasem słowo "święty" może nie docierać i to zauważam, używam ciepłego określenia "aniołek". Mówię: "To wasz aniołek, który będzie wam towarzyszył i którego możecie prosić o wszystko, co jest wam potrzebne. Korzystajcie z tego daru". 

Kiedy rodzice pożegnali się ze swoim dzieckiem, wszystkie dalsze procedury zostają w rękach lekarzy. Po pobraniu organów i przekazaniu ich do innych ośrodków, lekarze kontaktują się z rodzicami w sprawie odbioru ciała.

Zawsze podkreślam też symbolikę pożegnania: jeśli to możliwe, warto pochować dziecko w białym ubranku – niezależnie od płci – aby zaznaczyć wymiar zbawienia. Wasze dziecko nie potrzebuje modlitwy przebłagalnej.

Nawet podczas pogrzebu ksiądz modli się nie za dziecko, lecz za rodziców – o siłę i wsparcie w tym trudnym czasie. Bo ból rodziców jest niewyobrażalny – to nie jest naturalna kolej rzeczy. Naturalną koleją rzeczy jest, gdy dzieci odprowadzają swoich rodziców. My, którzy tego nie doświadczyliśmy, możemy jedynie starać się zrozumieć i być przy nich, wiedząc, że jest to cierpienie najokrutniejsze.

Ksiądz ma wieloletnie doświadczenie w posłudze tutaj. Czy zauważa ksiądz zmiany na przestrzeni lat? Na przykład wcześniej na transplantację zgadzało się bardzo mało osób, a teraz więcej?

Obecnie mamy kryzys w transplantologii. Były lata, kiedy przypadków było więcej, teraz widzę, że jest ich mniej.

Skoro stanowisko Kościoła jest jasne, to dlaczego świadomość w społeczeństwie nie rośnie?

Tak jak mówiłem, dla tych rodziców dziecko wciąż "żyje". Trzeba jednak pamiętać, że dopóki aparatura je podtrzymuje, istnieje możliwość przeprowadzenia transplantacji. Gdy aparaturę odłączymy, na przeszczep jest już za późno. Część rodziców po prostu nie chce wyrazić zgody na pobranie narządów. 

Jest też korzystniejsza strona tej sprawy: medycyna zrobiła ogromny postęp i dziś można uratować więcej ludzi. W naszym szpitalu coraz mniej dzieci umiera. 

Bywały też sytuacje, gdy dziecko nie nadawało się do transplantacji – na przykład gdy narządy były zajęte przez nowotwór. Wtedy, nawet jeśli mama wyrażała chęć oddania narządów, nie było to możliwe. Narządy muszą być zdrowe, aby można było je przekazać innym.

ks. Michał Tunkiewicz

kapelan Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie

W takich przypadkach podejmuję rozmowy, starając się zachęcić rodziców, którzy jeszcze nie są pewni, aby wyrazili zgodę. Nie wszyscy jednak się zgadzają – mówię to szczerze. Nie każdy rodzic podejmuje taką decyzję.

Od 38 lat obcuje ksiądz z cierpieniem dzieci, patrzy na ich śmierć. Jak ksiądz sobie z tym radzi?

Powiem szczerze, nie wiem, czy to bardziej moje doświadczenie wynikające z przyjętego sakramentu kapłaństwa, czy sama modlitwa daje mi siłę. Kiedy pojawiają się trudne przypadki, najpierw idę do kaplicy, aby prosić o światło Ducha Świętego – żeby wiedzieć, jak najlepiej zachować się w danym momencie, jak pomóc. Bywało tak, że po prostu przychodziłem do chorego, modliłem się i wychodziłem. Dopiero po jakimś czasie wracałem, żeby nawiązać kontakt. 

Pierwsze dni pobytu dziecka na onkologii są niezwykle trudne. Rodzice przychodzą z dzieckiem, które wydaje się zdrowe, a tu nagle okazuje się, że musi ono zostać na oddziale i rozpocząć terapię. Często, na przykład w przypadku białaczki, ta choroba jest zdiagnozowana zupełnie przypadkiem. Podobnie bywa przy nagłej diagnozie cukrzycy typu 1 – pojawia się insulina, pompa, nowe badania. A rodzice muszą w krótkim czasie nauczyć się wszystkiego od początku. Świat nagle się wali. 

Przy pierwszym spotkaniu staram się wejść na salę uśmiechnięty i rozpocząć luźną rozmowę: "Co się stało? Od kiedy tu jesteście? Gdzie mieszkacie?" Taka rozmowa pomaga zdjąć napięcie i oswoić rodziców z nową, trudną sytuacją. Choroba ma swoją dynamikę – przypomina sinusoidę: zdarzają się okresy lepsze i gorsze.

Sam też musiałem się tego uczyć. Pierwszy miesiąc miałem trudny. Teraz, gdy widzę rodzica płaczącego przy dziecku, zabieram go na korytarz i proszę, by wypłakał się na zewnątrz. Przy dziecku staramy się pokazywać optymizm i pewność pokonania choroby.

Wiara bardzo pomaga rodzicom odnaleźć spokój i nadzieję. Ale nie wszyscy wierzą, nie wszyscy chcą typowych rozmów z księdzem. Wtedy pytam po prostu: "Jak minął tydzień? Co słychać?"

Przeczytaj źródło