Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
- Chcesz opowiedzieć swoją historię dotyczącą choroby nowotworowej, badań, a może pragniesz podzielić się opinią? Napisz do mnie: monika.mikolajska@medonet.pl
- Dobrze dbasz o zdrowie? Odpowiesz na te pytania i poznaj swój Indeks Zdrowia!
- Więcej aktualnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu
Tekst jest zapisem doświadczeń pana Kazimierza i zawiera jego prywatne opinie.
"Nic niepokojącego się nie działo — do pewnego momentu"
Chciałbym podzielić się moim przypadkiem raka jelita grubego. Mam 66 lat, mieszkam na wsi, razem z żoną prowadzimy gospodarstwo rolne. Zawsze starałem się żyć zdrowo. Na śniadanie jogurt naturalny, płatki owsiane, nasiona dyni, słonecznika, siemię lniane, orzechy włoskie itp. Obiad to często mięso białe, dużo zup warzywnych, na kolację chleb ciemny z ziarnami, trochę wędliny suchej. Poza tym dużo warzyw i owoców z własnego ogrodu. Nie palę, jeśli alkohol, to sporadycznie.
Aktywności fizycznej również mi nie brakowało. Od 15 lat biegam regularnie (3-4 razy w tygodniu). Mam ukończonych 11 maratonów, 40 półmaratonów, długodystansowe biegi górskie, nawet bieg na 160 km (teraz nie jest już tak intensywnie, ale trening biegowy nadal obecny jest w moim życiu). Lekarza też nie omijałem szerokim łukiem: badanie krwi i moczu robiłem przynajmniej raz do roku, jestem pod stałą opieką urologa. Nic niepokojącego się nie działo — do pewnego momentu. Traf chciał, że zaczęło się trzy miesiące po moim przejściu na emeryturę. A potem usłyszałem, że w jelitach mam potężnego guza i że to rak.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo"To, co zrobiła ta lekarka, prawdopodobnie uratowało mi życie"
Pierwszą w życiu emeryturę otrzymałem 1 marca 2024 r. W czerwcu zacząłem zauważać, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Coraz trudniej mi było zasnąć, to pierwszy znak, który dał mi do myślenia. A potem doszedł kolejny: kiedy próbowałem biegać, pojawiało się nietypowe dla mnie mocniejsze zmęczenie. Nie było sensu rozmyślać nad tym, co się ze mną dzieje — trzeba było poznać przyczyny. Umówiłem się do lekarza rodzinnego, a potem zrobiłem badanie krwi z rozbiciem na magnez, żelazo, cholesterol itp. Wkrótce okazało się, że to było najlepsze, co tylko mogłem zrobić.
Okazało się, że mam zbyt niski poziom żelaza we krwi. Z początku próbowałem się ratować sam — kupiłem suplement żelaza i brałem przez kilkanaście dni. Efekty były jednak mizerne. "Potrzebne mi mocniejsze" — pomyślałam i z tą intencją poszedłem do lekarza. Wmawiałem pani doktor, że ze dwa miesiące będę zażywał tabletki i żelazo podskoczy do góry. Ale ona była odporna na moje "naciski". "Tu nie chodzi o podniesienie poziomu żelaza, musimy dowiedzieć się, dlaczego tak spadło. "Wystawiam panu skierowanie do szpitala". To był dla mnie szok. Potem okazało się, że to, co zrobiła ta lekarka, prawdopodobnie uratowało mi życie.
"W jelicie grubym ma pan guza, jest wielkości jabłka"
Trzy dni po tamtej wizycie już leżałem na oddziale wewnętrznym. Nazajutrz miałem mieć robioną kolonoskopię (pierwszą w moim życiu). Po badaniu usłyszałem słowa, których nigdy bym się nie spodziewał: w jelicie grubym ma pan guza, jest wielkości jabłka. Potem poszedłem jeszcze raz do ordynatora i zapytałem wprost: Panie doktorze, mam raka jelita grubego? Potwierdził. Powiedział mi, że pobrano próbki do badania i że wynik będzie za ok. miesiąc. "Do tego czasu proszę za dużo nie myśleć" — poradził mi doktor. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem: biegam, nie palę, tak dobrze się czułem, skąd więc ten rak? Wciąż niewiadomą było, czy są już przerzuty. To miała pokazać tomografia komputerowa jamy brzusznej.
Po badaniu trochę się pocieszyłem, bo przerzutów nie wykryto. Zacząłem czytać w internecie o raku jelita grubego, szybko jednak z tego zrezygnowałem, a moje myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku. "Pewnie koło siedemdziesiątki trzeba będzie się pożegnać z życiem" — pomyślałem i była w tym jakaś czysta akceptacja, bez paniki, rozpaczy, wykłócania się z Bogiem. Starość, a potem śmierć, jest czymś naturalnym, czy tego chcemy, czy nie. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach zupełnie nie chcemy o tym pamiętać. Jednym słowem, wiadomość, że mam raka, przyjąłem spokojnie, żadnej histerii nie było.
Pamiętam, że podszedł do mnie ordynator i powiedział. "Trochę pana obserwowałem, rzadko spotyka się pacjenta, który z takim spokojem reaguje na diagnozę nowotworu". Ten lekarz był szczerze zdziwiony. Tymczasem ja miałem być przeniesiony do innego szpitala na onkologię, ale mój Anioł Stróż niespodziewanie przewrócił wszystko do góry nogami.
"Spotkałem lekarzy z prawdziwą empatią. Bardzo im za wszystko dziękuję"
"Przeprowadzimy operację wycięcia guza wraz z częścią jelita i to szybko, żeby guz panu tego jelita nie »zatkał«" — poinformowali mnie. Potem wszystko potoczyło się już szybko. Pięć dni później byłem zoperowany, pobrano 12 próbek z węzłów chłonnych — wszystkie były czyste. W kwietniu tego roku ponownie miałem kolonoskopię i tomografię komputerową jamy brzusznej — wszystko było w porządku (liczę, że przy następnym badaniu nic się nie zmieni). Zacząłem powoli biegać. Mocno wierzę, że jeśli nadal będę o siebie dbał, wszystko będzie dobrze.
Moja ścieżka leczenia była bardzo szybka. Kiedy znajomi usłyszeli, że już po operacji, nie mogli uwierzyć, że to tak gładko poszło. Spotkałem na swej drodze lekarzy z prawdziwą empatią. Bardzo im za wszystko dziękuję. Takich specjalistów nam brakuje. Mój brat nie miał tyle szczęścia, co ja. We wrześniu 2024 r. dowiedział się, że ma raka żołądka z przerzutami. Trzy miesiące chodził po lekarzach: wyniki, konsultacje, znowu wyniki... 17 grudnia 2024 zmarł. Miał 68 lat.
Po tym wszystkim, co mnie spotkało, przestałem przejmować się błahymi rzeczami — dostałem drugą szansę i chcę wykorzystać ją, jak tylko umiem najlepiej. Częściej z żoną wyjeżdżamy na weekendy, np. w góry (teraz w Bieszczady) — staramy się korzystać z życia, z tego, co przynosi tu i teraz. Do wszystkich starszych ludzi (i nie tylko) mam też prośbę: obserwujcie swoje organizmy i badajcie się (morfologię zróbcie przynajmniej raz w roku). Mam kolegów, którzy mają po 65 lat i nigdy jeszcze u urologa nie byli. "Po co mam iść? Nic mnie nie boli" — mówią. Problem w tym, że mnie też nic nie bolało.