Aktywność ekonomiczna, mierzona realnym produktem krajowym brutto, w III kwartale 2025 roku zwiększyła się w Polsce o 0,9 proc. Od początku roku wzrosła już o ponad 2,4 proc., a w całym 2025 r. zanosi się na jej wzrost o około 3,5 proc. Tymczasem na Węgrzech miniony kwartał był okresem stagnacji w gospodarce. Od początku roku realny PKB zwiększył się tam o zaledwie 0,3 proc. i do końca roku – jeśli wierzyć prognozom Komisji Europejskiej – zauważalnie się nie zmieni.
Okresy dekoniunktury zdarzają się w każdej gospodarce. Ale nad Balatonem słaba koniunktura to już norma, a nie wyjątek. Od końca 2019 r., ostatniego roku przed pandemią Covid-19, która zapoczątkowała serię zawirowań w światowej gospodarce, PKB Węgier zwiększył się realnie (w cenach stałych) o zaledwie 5,5 proc. Spośród 11 państw naszego regionu, które należą do UE (dalej: UE-11), wolniej rozwijały się tylko wyraźnie bogatsze Czechy i Estonia. W Polsce w tym samym czasie PKB wzrósł o niemal 16 proc., jeszcze mocniej podskoczył w Bułgarii i Chorwacji.
Słabość gospodarki Węgier na niespełna pół roku przed wyborami parlamentarnymi w dużym stopniu tłumaczy otwartość urzędującego od 15 lat premiera Viktora Orbana na współpracę z Rosją, wbrew polityce Unii Europejskiej. Ostatnie lata jego rządów to okres zapaści inwestycyjnej, której konsekwencją jest m.in. utrzymujące się uzależnienie Węgier od rosyjskich surowców energetycznych. Spotykając się w miniony piątek z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem – nie pierwszy raz od ataku Rosji na Ukrainę - Orban chciał pokazać wyborcom, że jest gwarantem bezpieczeństwa energetycznego kraju i pośrednio konkurencyjności węgierskiej gospodarki.
Tak Polska dystansowała Węgry
Ścieżki rozwoju gospodarczego Węgier i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, które wstąpiły do UE, rozbiegły się już wcześniej. Od początku 2004 r., czyli rozszerzenia Unii na wschód od Odry, do połowy bieżącego roku węgierski PKB zwiększył się realnie o zaledwie 50 proc., mniej niż któregokolwiek innego z tej grupy krajów. W Polsce, która w takim horyzoncie była liderem wzrostu, PKB zwiększył się o 120 proc., a w Rumunii o 108 proc. Zwyżki o mniej niż 60 proc., oprócz Węgier, odnotowały tylko Estonia, Słowenia i Łotwa.
W rezultacie Węgry, które w chwili akcesji do UE były jednym z zamożniejszych państw regionu, dziś należą do najbiedniejszych. W 2004 r. pod względem PKB na mieszkańca z zachowaniem parytetu siły nabywczej (czyli z uwzględnieniem różnic w poziomie cen) Węgry zajmowały trzecie miejsce wśród państw UE-11, a Polska siódme. Dwie dekady później Węgry są ósme, Polska zaś piąta.
Dlaczego mimo to Orban przez 15 lat zdołał utrzymać się u władzy i dopiero teraz sondaże dają przewagę opozycji? Po pierwsze, choć Węgry rozwijały się wolniej niż inne kraje regionu, wciąż goniły zachodnią Europę. Węgrzy ubożeli relatywnie do Polaków, Litwinów i Rumunów, ale bogacili się relatywnie do Niemców i Francuzów. Mogli więc nie mieć poczucia, że zostają w tyle.
Po drugie – i ważniejsze – okres rządów lidera Fideszu nie był pasmem gospodarczych porażek. Przeciwnie, jego wygrana w wyborach w 2010 r. – i powrót do władzy po ośmiu latach w opozycji - była bezpośrednim następstwem recesji, w której Węgry znalazły się w poprzednich latach, pod rządami lewicy. W dużej mierze była to konsekwencja globalnego kryzysu finansowego, ale też błędów w polityce gospodarczej rządu Ferenca Gyurcsánya. Na koniec 2009 r. PKB Węgier był realnie o 7 proc. mniejszy niż trzy lata wcześniej, podczas gdy PKB Polski był o niemal 16 proc. większy.
Lata poprzedzające kolejne wybory parlamentarne nad Balatonem, które zostały zorganizowane w 2014 r., były dla tamtejszej gospodarki równie udane, co dla polskiej. Podobnie było tuż przed pandemią Covid-19. Dopiero od tego czasu Węgry ponownie zostały wyraźnie w tyle.
Stagnacja na własne życzenie
Jak do tego doszło? – Głównym źródłem obecnych problemów gospodarczych Węgier jest to, że cztery lata temu, przed wyborami parlamentarnymi, rząd bardzo wyraźnie zwiększył wydatki budżetowe, a następnie, już po wyborach, zdecydował się na wycofanie tego bodźca – tłumaczy money.pl Piotr Kalisz, główny ekonomista ds. Europy Środkowo-Wschodniej w banku Citi Handlowy.
- Gwałtowne zacieśnienie fiskalne dotyczyło między innymi inwestycji publicznych, które wcześniej były na relatywnie wysokim poziomie. To wydatki, które mają wysoki mnożnik fiskalny (to znaczy, że przekładają się wyraźnie na koniunkturę w gospodarce – red.). Zacieśnienie fiskalne podkopało więc wzrost gospodarczy, co z kolei podkopało dochody budżetowe, wymuszając dalsze zacieśnienie fiskalne i ponownie osłabiając wzrost. To swego rodzaju błędne koło – mówi.
Rzeczywiście, biorąc pod uwagę główne składowe PKB – popyt konsumpcyjny, popyt inwestycyjny oraz eksport netto – Węgry w ostatnich latach wyraźnie odstawały od innych państw regionu właśnie pod względem dynamiki inwestycji. Od końca 2019 r. do połowy bieżącego roku nakłady brutto na środki trwałe nad Balatonem załamały się realnie (w cenach stałych) o ponad 20 proc. W pozostałych krajach UE-11 nakłady te wzrosły o co najmniej 7 proc. (Słowacja), a maksymalnie (Chorwacja) aż o 43 proc.
Polityka Orbana przyczyniła się do załamania inwestycji nie tylko bezpośrednio, przez cięcia wydatków publicznych na ten cel. – Silne wyhamowanie inwestycji publicznych było związane też z bardzo niską absorpcją środków unijnych, które są w dużej mierze zawieszone w związku ze sporami toczonymi przez Budapeszt z Komisją Europejską. A inwestycje publiczne są skorelowane z inwestycjami firm. To tzw. "efekt wpychania". Gdy rząd buduje autostradę, to powstanie przy niej prywatna stacja. Brak inwestycji publicznych ograniczył więc też inwestycje prywatne – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.
Wyborcze prezenty przestały wystarczać
Odpowiedzią Viktora Orbana na zapaść w inwestycjach było i jest pompowanie popytu konsumpcyjnego, m.in. przez hojne podwyżki wynagrodzeń w sektorze publicznym oraz płacy minimalnej. Do tego dochodzą transfery społeczne. W lutym, niedługo przed wyborami, emeryci mają otrzymać dodatkowe świadczenia ("czternastki"). Z początkiem 2026 r. podwojone zostaną ulgi podatkowe dla rodzin z dziećmi, a kobiety do 40. roku życia, wychowujące dwójkę dzieci, będą całkowicie zwolnione z podatku dochodowego. Już od października, niezależnie od wieku, PIT-u nie płacą matki co najmniej trojga dzieci. We wrześniu ruszył z kolei program dopłat do kredytów na pierwsze mieszkanie.
Dzięki takiej polityce konsumpcja od lat jest głównym motorem wzrostu gospodarczego Węgier. Od końca 2019 r. wydatki konsumpcyjne gospodarstw domowych zwiększyły się tam realnie o niemal 16 proc., nawet bardziej niż w Polsce (13 proc.). Pod tym względem Węgry należały w ostatnich latach, ale też w całej minionej dekadzie, do liderów grupy UE-11. Problem w tym, że skutkuje to trwałą presją inflacyjną, która również przyczynia się do inwestycyjnego paraliżu.
Po pierwsze, uporczywa inflacja skutkuje wysokim poziomem stóp procentowych. Nawet po serii obniżek z przełomu 2023-2024 r. główna stopa procentowa Węgierskiego Banku Narodowego wynosi 6,5 proc. – w porównaniu do 4,25 proc. w Polsce i 3,5 proc. w Czechach. Po drugie, aby stłumić wzrost cen konsumpcyjnych, rząd Orbana uciekł się do daleko idących interwencji na rynku towarów. Wprowadził m.in. limity marży handlowej w odniesieniu do kilkudziesięciu produktów spożywczych i artykułów gospodarstwa domowego. Równocześnie zwiększył opodatkowanie sieci handlowych w sposób, który według KE dyskryminuje inwestorów zagranicznych.
Tego rodzaju ingerencje w działanie rynku skutkują niepewnością wśród potencjalnych inwestorów. Szczególnie że – jak wiele innych decyzji rządu Orbana – zdają się faworyzować jego sojuszników. Konsekwencją jest to, że według rankingu Transparency International Węgry są postrzegane jako najbardziej skorumpowany kraj w UE. Także Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju – instytucja wspierająca budowę gospodarki rynkowej w ponad 30 krajach Europy, Azji i Afryki – ocenia, że pod względem szeroko pojętej jakości rządzenia Węgry odstają od standardów w regionie. Znajduje to również odzwierciedlenie w niskich ocenach wiarygodności kredytowej Węgier, a w konsekwencji - wysokiej rentowności tamtejszych obligacji, co podwyższa koszty obsługi pokaźnego długu publicznego Węgier.
Ekonomiści z banku Berenberg w maju tego roku, przed pierwszą turą wyborów prezydenckich w Polsce, podkreślali, że przypadek Węgier to przestroga dla polskich zwolenników "rządów silnej ręki". Jak pisali, system gospodarczy, który przez piętnaście lat rządów zbudował na Węgrzech Viktor Orban, to typowy "kapitalizm kolesiów", w którym korzyści odnoszą przede wszystkim bliscy premiera, a interesy kraju - wbrew patriotycznej narracji szefa rządu - są na drugim planie.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

1 tydzień temu
12





English (US) ·
Polish (PL) ·