Kabaret Hrabi wyjechał dwa miesiące po śmierci Kołaczkowskiej. Nagle stało się to. "To był Jej znak"

5 godziny temu 5

Dariusz Kamys opublikował poruszający wpis, za pośrednictwem którego opisał przeżycia kabaretu Hrabi. Aby wzmocnić więzi w zespole wybrali się w góry. W pewnym momencie wszyscy zgodnie uznali, że otrzymali znak od Joanny Kołaczkowskiej. "Na sam koniec, kiedy (...) wsiedliśmy do zamówionego busa, okazało się, że to bus-taxi "Pączek". I wszyscy wiedzieliśmy, że to od Niej" - napisano w komunikacie.

Dariusz Kamys z grupy Hrabi podzielił się wzruszającym wpisem. Razem z pozostałymi członkami kabaretu wybrał się na wyprawę w góry. Na szlaku nie zabrakło obecności Joanny Kołaczkowskiej.

"Nie ma Jej. Wciąż trudno to zrozumieć i jeszcze trudniej zaakceptować. Zostaliśmy my - kabaretowa rodzina Hrabi. Jeszcze w kwietniu spędzaliśmy razem każdy dzień w trasie. Każdy wykonywał swoje obowiązki, a w przerwach cieszyliśmy się po prostu swoją obecnością. Razem pracowaliśmy na dzieło, jakim był kabaret Hrabi. Każdy z nas dokładał swoją cegiełkę, a całość nabierała sensu dopiero wtedy, gdy byliśmy razem" - tymi słowami zaczął swój emocjonalny komunikat.

Dariusz Kamys nie kryje, że rozbawianie Joanny było wyzwaniem, ale i wielkim szczęściem.

"(...) Największą nagrodą było zawsze rozbawić Aśkę. Jej śmiech - szczery, głośny, ale nigdy hałaśliwy - motywował do kolejnych wygłupów. Był jak sygnał, że wszystko gra. Żartowaliśmy z siebie, ale nigdy nie raniąc. Tam zawsze pod spodem była życzliwość, ciepło. Sarkazm mieszał się z zapachem kawy. Dziś brakuje nam tego wszystkiego. Brakuje bliskości, drobnych rytuałów, wspólnych rozmów, a najbardziej - brakuje nam Jej" - podkreślił.

Pomysł na podróż w góry wpadł do głowy Mateuszowi - realizatorowi dźwięku.

"Mateusz, nasz realizator dźwięku, człowiek wrażliwy, ale też sprawczy, zaproponował coś niezwykłego. Wypad w góry. Nie po to, żeby tylko pospacerować, ale żeby wyrwać nas z marazmu. Żebyśmy znów poczuli się razem, choćby przez trzy dni. Razem się zmęczyć, razem iść do przodu - pod górę, nawet jeśli stromo. Wymyślił to świetnie" - napisał Kamys.

Według autora na samym końcu podróży kabaret Hrabi doświadczył znaku od Joanny. Był całkowicie w jej stylu - w formie żartu.

"(...) To nie była zwykła piesza wycieczka. To było coś więcej: dowód, że wciąż stanowimy całość, nawet jeśli brakuje jednego głosu, najważniejszego. Ta górska wyprawa daje nadzieję. Że się poskładamy. Że wrócimy do tego, co kochamy najbardziej i co potrafimy najlepiej. Bo wiemy, że Aśka by tego chciała. Skąd ta pewność? Na sam koniec, kiedy (...) wsiedliśmy do zamówionego busa, okazało się, że to bus-taxi "Pączek". I wszyscy wiedzieliśmy, że to od Niej. To Jej uśmiech, Jej mrugnięcie, Jej żart. Aśka zawsze potrafiła w ten sposób rozładować powagę. To był Jej znak: "Idźcie dalej. Śmiejcie się. Nie stójcie w miejscu" (...)" - podsumował.

Internauci są szczerze poruszeni wzruszającą opowieścią.

Czytaj też:

Kamys nie przebierał w słowach na pogrzebie Kołaczkowskiej. Mówił wprost o "przyjaciołach"

Minął miesiąc od śmierci Kołaczkowskiej. To wyznanie chwyta za serce

Kamys przerwał milczenie dwa dni po pogrzebie Kołaczkowskiej. "Została bolesna pustka"

Przeczytaj źródło