Fotografował dokumenty leżące na biurku Putina. "Cynk Rosjanom mógł dać nie kto inny, jak Trump"

18 godziny temu 3
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Spośród wszystkich "trudnych celów" agencji Kreml uznawano za jeden z najtrudniejszych. Władimir Putin, były oficer KGB, wiedział, jak pogrywać sobie z inwigilacją prowadzoną przez Amerykanów; rzadko korzystał z telefonów komórkowych czy komunikacji elektronicznej. Dzięki temu osobowe źródła informacji, czyli HUMINT, miały twardy orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o próby spenetrowania jego wewnętrznego sanktuarium.

Pozyskanie rosyjskiego superagenta i opieka nad nim mogły trwać dekady i ostatecznie okazać się loterią: nigdy nie można było być pewnym, że dany szpieg pozostanie lojalny, a tym bardziej że utrzyma dostęp do cennych tajemnic. Na przełomie lata i jesieni 2016 roku, po dziesięcioleciach starań, CIA zdobyła wreszcie takiego agenta w samym wnętrzu Kremla, stale kontaktującego się z Putinem. Człowiek ten nie należał wprawdzie do ścisłego otoczenia rosyjskiego lidera, bywał tam jednak regularnym gościem. Fotografował leżące na biurku Putina dokumenty. Stanowił też kluczowe źródło danych, na podstawie których CIA doszła do wniosku (jesienią 2016 roku), że rosyjski atak na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych nastąpił na polecenie samego Putina.

W maju 2017 roku funkcjonariusze amerykańskiego wywiadu zostali postawieni w stan alarmu: w serwisach medialnych zaczęły się pojawiać wzmianki o tym człowieku. Pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy Putin lub służby rosyjskie domyślą się, kim ta osoba jest. Co więcej, niesławna sesja Trumpa z Ławrowem i Kisliakiem w Gabinecie Owalnym wskazywała, że cynk Rosjanom mógł dać nie kto inny, jak właśnie Trump, nieumyślnie bądź celowo (prezydent wiedział o istnieniu kremlowskiego informatora, choć zapewne nie znał jego nazwiska). Funkcjonariusze CIA uznali, że czas podjąć kroki nadzwyczajne: ewakuować kreta z Kremla, zabrać go z Rosji wraz z rodziną i osiedlić w Stanach Zjednoczonych.

Przeczytaj źródło