Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
W naszych szkołach często stosujemy metodę „zielonego długopisu”, nauczyciel wskazuje to, co jest dobrze, a to, co jest źle, zostawia. Dzięki temu dziecko widzi swoje postępy. Nad tym, co nauczyciel zostawił, uczeń powinien dalej pracować. Kluczowe pytanie brzmi, jak odróżnić dobre ocenianie od złego. Dobre zachęca dziecko do dalszej pracy, pozwala mu czuć satysfakcję; jeśli źle oceniamy, to nabiera przekonania, że jest do niczego, że i tak nie da rady i wtedy dzieje się rzecz najgorsza – dziecko traci wiarę w sens swojej pracy i przestaje się starać. Bardzo wielu nauczycieli narzeka na brak motywacji u uczniów. Tam, gdzie nie ma stopni, ale jest inny sposób monitorowania postępów, problemy z motywacją są marginalne.
Uczeń pracuje nad czymś, jeśli chce? Braki raczej powinno się nadrabiać.
Żadnego człowieka nie można zmusić do efektywnej nauki. Można zmusić go jedynie do pozorowania nauki. Jeśli tylko zaakceptujemy tę prostą prawdę, to przestajemy mówić: „Musisz, bo będzie klasówka”, i mówimy: „Jeśli chcesz”. A my będziemy je w tym wspierać. Czasami trzeba jednak poczekać na dziecko. Wielu dorosłych nie potrafi sobie wyobrazić, co się dzieje, gdy odchodzimy od „Musisz!” i przechodzimy na tryb „Jeśli chcesz”. Dorosłym, którzy znają tylko tradycyjny model szkoły, oparty na karach i nagrodach, trudno w to uwierzyć. Niektórzy walczą o nie jak o niepodległość, reagują złością, boją się, że ich dzieci nigdzie się nie dostaną, są przekonani, że nikt nie chce się uczyć dla siebie, że wszyscy uczą się dla nagród, albo ze strachu przed jedynkami. Dlatego zapraszamy na spotkania do naszych szkół, które oceniają wspierająco, zgodnie z prawem oświatowym. Pokazujemy, że wyniki nigdzie nie spadają, za to rośnie frekwencja, a dzieci chętniej chodzą do szkoły i lubią się uczyć.
Jeden nauczyciel zawsze pozwala poprawiać stopnie, inny daje na to np. dwa tygodnie. I jak się dziecko w tym czasie nie wyrobi, to trudno.
Opowiem historię: Amelia jest wyjątkowo uzdolniona matematycznie, ale była ciężko chora i zaraz po powrocie do szkoły kazano jej napisać sprawdzian. W jej szkole po chorobie trzeba wszystko umieć, tak jakby chory człowiek mógł normalnie pracować. Amelka napisała ten sprawdzian bardzo słabo. Potem co prawda poprawiła na szóstkę, ale stopień w dzienniku był średnią z pierwszego sprawdzianu i z poprawki. Do piątki na koniec roku zabrakło jej jednej setnej.
Ale jest też Karol, który jest dobrym uczniem, ale nie wybitnym. Amelia często pomaga mu w matematyce. Ale u niego w szkole, jak poprawi na szóstkę, to się wpisuje szóstkę, bo na tyle umie. Nie ma znaczenia, za którym razem zaliczył materiał.
Te dzieci będą składać papiery do tej samej szkoły. Kto ma większe szanse? Karol z szóstką z matematyki czy Amelia z czwórką? To efekt mylenia szkoły z zawodami sportowymi. Celem zawodów jest wyłonienie najlepszych, najszybszych, ale celem szkoły jest wspieranie rozwoju każdego dziecka.
Rywalizacja to nic złego.
Zdrowa rywalizacja jest wtedy, kiedy sami wybieramy dyscyplinę i to my podejmujemy decyzję o wzięciu udziału w zawodach. Ale jeśli dzieci przychodzą do szkoły, stawiamy je na linii startu i mówimy: od dziś będziecie rywalizować z sobą, będziecie ciągle mierzeni, porównywani i ustawiani w hierarchii od najlepszego do najsłabszego. Niezależnie od tego, czy to jest wasza mocna, czy słaba strona. I to się dzieje codziennie, przez wiele lat i przed tą rywalizacją nie ma ucieczki. Czy my, dorośli, byśmy taką presję wytrzymali? Czy my byśmy chcieli tak żyć?