Bańki na rynkach? Ostrzeżenia się mnożą [OPINIA]

3 dni temu 7

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Pęknięcie bańki na rynku złota sprowokowało media do mówienia o naturze baniek i o tym, czy da się je przewidzieć i na nich zyskiwać. Przyznam, że to jest interesująca kwestia, taki Święty Graal inwestorów zapewniający im wieczne sukcesy. Ale powiedzmy sobie od razu – nie ma cudownego sposobu na przewidzenie, gdzie ludzka chciwość zagna ceny aktywów podczas hossy (i gdzie ludzki strach zagna ceny podczas bessy).

Nie jest jednak trudne stwierdzenie, że rynek jest w trakcje budowy bańki, która musi pęknąć. Profesor Nouriel Roubini od osiemnastu lat chodzi w chwale tego, który przewidział krach na rynku nieruchomości w USA (2007-2009). Oczywiście nie był jedynym.

W filmie "Big Short" pokazany jest jest prawdziwy przypadek człowieka (Michael Burry), który też krach przewidział. Mało brakowało jednak, że mimo tego, a właściwie przez to, o mało nie zbankrutował. Ciągle bowiem obstawiał krach, a on ciągle się nie wydarzał. Miał szczęście – zdążył się wydarzyć. Czy Roubini i bohater filmu byli geniuszami? Nie. Nawet ja wiedziałem, że rynek oszalał.

W wieku 19 lat zarobił pierwszy milion. Zdradza w co dziś inwestuje

Czego uczy nas historia

Jeśli od lat 60. XX wieku do okolic roku 2000 w USA sprzedawano od 350 do 800 tys. nowych domów, a potem nagle ta liczba (bez żadnego powodu) skoczyła do blisko 1,5 mln, to rynek zdrowy nie był. Obecnie znowu wróciliśmy z tą sprzedażą do poziomów z lat 60. Jeśli jednocześnie agencje ratingowe totalnie się skompromitowały, dając spakowanym kredytom subprime (przyznawanym każdemu, bez sprawdzania wiarygodności), ratingi bliskie ratingom obligacji USA, to oczywiste było, że to musi się źle skończyć. Tylko nie wiadomo było, kiedy się źle skończy. 

I właśnie przewidzenie tego momentu jest na rynkach kluczowe. Nieuniknione jest, żebym przywołał tu na scenę Alana Greenspana, szefa Rezerwy Federalnej w latach 1987-2006. Tak, 19 lat był szefem Fed i żaden prezydent nie chciał go wyrzucać.

Ale żarty na bok. Greenspan znany był ze sposobu mówienia nazywanego "greenspeak", bo często trudno było zrozumieć, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Zasłynął ze stwierdzenia: "Jeśli się jasno wyraziłem, to znaczy, że się pomyliłem".

Raz, w grudniu 1996 roku, powiedział bardzo wyraźnie, że na rynku panuje "nieracjonalna przesada". Wtedy to, do chwili kiedy pady te słowa, przez dwa lata indeks S&P 500 i NASDAQ zyskiwały 65 proc.

Greenspan miał rację, ale NASDAQ stracił tego dnia 3 procent, a potem przez cztery lata rósł, zyskując jeszcze 300 procent. Wtedy dopiero stracił w ciągu dwóch lat około 80 proc. i ulokował się 10 proc. poniżej poziomu indeksu, na którym był, kiedy Greenspan mówił o przesadzie.

Czy może być bardziej wyraźne ostrzeżenie? Ono mówi: na rynku nie wystarczy, że masz rację – musisz ją realizować w odpowiednim momencie, bo inaczej będziesz bezradnie obserwował, jak inni zarabiają.

Myślicie Państwo, że zarządzający funduszami nie wiedzieli, że tworzyła się wtedy bańka spekulacyjna, a te wszystkie spółki, które doczepiały sobie ".com" do nazwy, nie miały i długo nie będą miały żadnych zysków? Ależ oczywiście, że wiedzieli.

Ale nie mieli wyjścia – rynek szalał, a oni chcieli zarobić (premie od zysków). I oczywiście mieli nadzieję (wiarę w swój geniusz), że będą wiedzieli, kiedy z rynku wyskoczyć. Poza tym, a może przede wszystkim, pieniądze płynęły do funduszy, bo cały świat chciał na hossie zarobić. A te pieniądze musiały być użyte.

Algorytmy bardziej "bycze" niż ludzie?

Bańka "dotcomów", czy bańka kredytów subprime, to doświadczenie z przełomu wieków i pierwszej dekady XXI wieku. Ale oczywiście niczego nas nie nauczyło. Jest gorzej, bo w porównaniu do końcówki XX wieku teraz na rynkach rządzą komputery. Nie jest jeszcze tak źle jak w profetycznej książce "Indeks strachu" Roberta Harrisa, wydanej 14 lat temu. W niej (uwaga: spoiler) to sztuczna inteligencja rządziła naprawdę rynkami.

Teraz jeszcze (z naciskiem na "jeszcze") tak nie jest. Jednak niedawno czytałem, że algorytmy są obecnie zdecydowanie bardziej "bycze" niż ludzie. A zawsze jest tak, że inwestorzy indywidualni – tacy, którzy nie mają żadnego doświadczenia – rzucają się do kupowania danego aktywa wtedy, kiedy hossa jest już blisko szczytu, a w mediach mówi się i pisze tylko o tym, ile można było zarobić.

Jeśli miliardy ludzi słyszą, że można dużo zarobić to – często bezmyślnie – część z nich ulega presji FOMO (strach przed tym, że pociąg odjeżdża, a my stoimy na peronie). Tak jest na rynku tzw. kryptowalut, tak jest na rynku złota i wielu innych aktywów. Taka to już jest ludzka natura.

Kierunek właściwy, ale tempo szalone

Przejdźmy teraz do obecnej sytuacji. Czy obserwując szaleństwo na rynku złota i srebra nie wiedzieliśmy, że budowana jest bańka spekulacyjna? Oczywiście, że wiedzieliśmy. Nie raz i nie dwa pisałem, że kierunek jest właściwy, ale tempo szalone. Tak więc korekta mnie nie zdziwiła. Zdziwił mnie zbyt "książkowy" jej przebieg.

W poniedziałek cena złota ustanawia nowy szczyt, nieznacznie przekraczając poprzedni z czwartku. W środku jest piątkowa sesja spadkowa. We wtorek do gry wchodzi podaż, która spycha cenę uncji poniżej dołka z piątku, dzięki czemu powstaje prawie klasyczna formacja podwójnego szczytu (litera M). Ona w analizie technicznej kończy hossę i daje sygnał spadku ceny (przynajmniej do 4000 dol.). Takie nagłe załamanie z niczego. Pisano nawet o "flash crashu". Bardzo to było dziwne i (za) bardzo książkowe.

W przeszłości wzrok kierowano na Chiny

12 lat temu, kiedy złoto też mocno się przeceniło, mówiono o tym, że jakiś podmiot doprowadził do przeceny "papierowego" złota po to, żeby taniej kupić fizyczne. Oczywiście wzrok kierowano na Chiny. Tym razem też można snuć takie podejrzenia. Nie sprawdzimy tego, ale zarówno poprzednie szaleństwo, jak i obecna korekta, wyglądały podejrzanie. Dla jasności: jeśli prezydent Trump de facto przejmie rządzenie Fedem (do czego dąży), to hossa na rynku złota powróci.

Po pęknięciu tego nadętego balona zastanawiałem się, czy ludzka ostrożność nie złamie komputerowego optymizmu i czy taki przykład ze strony złota nie rozpocznie podobnej korekty na rynku akcji. Na nim bowiem przecież też budowana jest bańka niesłusznie nazywana "bańką AI". Niesłusznie, bo sztuczna inteligencja zostanie z nami na wieki i da wiele ciekawych efektów. Tak jak Internet dał nam wiele podczas ostatnich 20 lat, mimo tego, że na początku pękła "bańka dotcomów".

Rynki wspinają się po ścianie strachu

Oczywiste jest jednak, że czołowa dziesiątka spółek z NASDAQ (odpowiadają za około 40 proc. całego indeksu) jest zdecydowanie przewartościowana. Wskaźnik cena na zysk (C/Z), który pokazuje, ile lat zysku trzeba, żeby dojść do obecnej ceny akcji, dla wielu spółek wynosi kilkaset (Tesla, Palantir), a dla tych bliskich sensownej wycenie – prawie 30 (Meta, Alphabet). Usprawiedliwiony wskaźnik to okolice 17-20.

Ostrzeżenia się mnożą, więc i tych którzy "przewidzieli krach" będzie (po fakcie) wielu, ale nikt z nich (ja też) nie wie, kiedy i co przekłuje tę bańkę. Sygnały sprzedaży daje wskaźnik Warrena Buffeta, ostrzega wskaźnik C/Z Shillera i wiele innych uznawanych za ostrzeżenie parametrów rynku. Co z tego, kiedy rynek akcji lekceważy groźne handlowe wojny Trumpa, "zamknięcie" rządu amerykańskiego, pogarszającą się sytuację geopolityczną. Mówi się przecież, że prawdziwa hossa trwa wtedy, kiedy rynki wspinają się po ścianie strachu. No to się wspinamy, aż do momentu, kiedy nagle zobaczymy, że za szczytem jest przepaść.

Piotr Kuczyński, główny analityk domu inwestycyjnego Xelion

Przeczytaj źródło