Zrobili najazd na ziemniaki. Teraz tylko niektórzy się tłumaczą

4 tygodni temu 27

Data utworzenia: 14 października 2025, 15:13.

Nie było żadnego ogłoszenia, nikt nie wywiesił tabliczki "proszę brać". Mimo to wieść rozeszła się błyskawicznie i z pola niedaleko gorzelni w Dąbrowicy na Podkarpaciu zniknęło 150 ton ziemniaków zamówionych przez firmę. Teraz po weekendowym zamieszaniu, do właściciela zaczęli zgłaszać się pierwsi mieszkańcy: z przeprosinami, skrzynkami i workami pełnymi skruchy. Jak mówi "Faktowi" Piotr Gryta (68 l.), współwłaściciel zakładu, część osób oddaje towar z dobrej woli, ale... największe przyczepy, które miały wywieźć w sumie nawet 100 ton ładunku, wciąż się nie pojawiły. W tle narastają pytania o to, kto uruchomił całą akcję związaną ze społeczną grabieżą kartofli?

Ziemniaki jak złoto. Ludzie zjeżdżali z całej okolicy. Część osób zaczęła zwracać towar. Foto: Archiwum prywatne / LASKAR-MEDIA

Jeszcze w weekend większość mieszkańców Dąbrowicy była przekonana, że ziemniaki leżące przy polu są niczyje. Że ktoś po prostu je porzucił, może nawet celowo zostawił "dla ludzi". Ale w poniedziałek (13 października) głos zabrał właściciel towaru. Piotr Gryta, współwłaściciel gorzelni, nie zostawił wątpliwości: — Nikt niczego nie rozdawał za darmo. To była zwykła kradzież — powiedział w rozmowie z "Faktem".

We wtorek skontaktowaliśmy się ponownie z właścicielem gorzelni, żeby zapytać, jakie są reakcje po tym, jak sprawa obiegła już niemal wszystkie media i nikt nie ma wątpliwości, że nie chodziło o żadne rozdawnictwo.

— Od rana dzwonią i przyjeżdżają ci, co wzięli po worku, skrzynce. Była nawet jedna pani, która przyniosła z powrotem cztery kilo, tyle, co do garnka. Tłumaczyła, że tylko chciała spróbować, czy dobre. Ale też przepraszała, że weszła bez pozwolenia na pole i wzięła —mówi Piotr Gryta, który w rozmowie z "Faktem" podkreśla, że do tej pory udało się odzyskać tylko symboliczną część towaru, jakieś kilka ton. W sumie zgłosiło się 30 osób. — Widać, że ruszyło ich sumienie, ale jeszcze nie wszystkich — dodaje.

Według jego relacji, wśród mieszkańców pojawiły się informacje o trzech osobach, które miały wywieźć — przy użyciu ciągników i przyczep — nawet 100 ton ziemniaków. — A przecież wszyscy wiedzą, kto to był, to środowisko, w którym ludzie się znają — mówi właściciel.

Właściciel nadal czeka, aż wszyscy się zgłoszą

Na razie ci najwięksi nie zgłosili się, a sam właściciel mówi wprost, że "czeka, co się wydarzy". Sprawą zainteresowała się już kancelaria obsługująca firmę. — Zgłosiliśmy sytuację prawnikom, to oni teraz decydują, czy i w jakim trybie podejmować dalsze kroki — zaznacza Gryta.

Ziemniaki przyjechały na pole w czwartek, 9 października. Sześć tirów, rozładunek i tymczasowy skład w polu. Jak tłumaczy Gryta, to standardowa procedura: w weekend zakład nie pracuje, a na miejscu zostaje tylko jeden pracownik do pilnowania procesów technologicznych. Nikt z firmy nie był w stanie zareagować.

Ziemniaczany najazd szarańczy

W tle wydarzeń pojawia się też pytanie: kto rozpuścił informację, że ziemniaki są za darmo i że rzekomo wyrzucił je ktoś, niezadowolony z niskich cen skupu? Nie było żadnych oficjalnych ogłoszeń ani komunikatów. Cała historia rozchodziła się pocztą pantoflową, szybciej niż zdrowy rozsądek.

W piątkowy wieczór i sobotę rano na polu kilkaset metrów od gorzelni zrobiło się tłoczno. Plac na końcu wsi w błyskawicznym tempie zamienił się w darmowy samoobsługowy skup. Bez pytań, bez zgód, tylko z siatkami, przyczepami i przekonaniem, że "jak leży, to znaczy, że wolne". W efekcie zniknęło 150 ton towaru.

— To był istny najazd szarańczy. Ktoś musiał to powiedzieć. Gdzieś musiało się zacząć — mówi Gryta. Jak podkreśla, nikt z jego firmy nie informował o żadnym rozdawnictwie, a ziemniaki były legalnie zakupionym towarem, z fakturą i zaplanowanym przetwórstwem.

Wśród mieszkańców Dąbrowicy krąży nieoficjalna wersja, że plotka o "darmowych ziemniakach" miała paść z ust jednej z lokalnie znanych osób.

Gryta komentuje to ostrożnie: — Ja nie rozmawiałem z tą osobą. Nie szukam awantury. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.

Znów ktoś usunął znak

Tymczasem, jak relacjonuje gorzelnik, znak informujący o zakazie wstępu na teren pola został w ostatnich dniach... zerwany. Już po raz drugi. — Ktoś najwyraźniej dalej uważa, że pole to teren ogólnodostępny — komentuje z ironią.

Czy właścicielowi uda się odzyskać resztę towaru? — Trudno powiedzieć. Mam nadzieję, że ruszy ich sumienie, jak tych, co już się zgłosili. A jeśli nie… to sprawą zajmie się prawo — podsumowuje.

/8

Archiwum prywatne / LASKAR-MEDIA

Ziemniaki jak złoto. Ludzie zjeżdżali z całej okolicy. Część osób zaczęła zwracać towar.

/8

- / LASKAR-MEDIA

Współwłaściciel gorzelni: - To nie było rozdawnictwo.

/8

- / LASKAR-MEDIA

Oddają, ale po cichu. Bez kamer i bez rozgłosu.

/8

- / Archiwum prywatne

Góra ziemniaków, która zniknęła w dwa dni.

/8

- / Archiwum prywatne

Kartoflane eldorado chwilę przed zniknięciem.

/8

- / LASKAR-MEDIA

Puste pole, ślady po kołach i kilka zgniłych kartofli.

/8

- / LASKAR-MEDIA

Ziemniaczane pole dwa dni po. Nic już nie zostało.

/8

- / LASKAR-MEDIA

Gryta: Nie chcę szukać winnych, ale ktoś musi się wytłumaczyć.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.

Newsletter

Najlepsze teksty z Faktu! Bądź na bieżąco z informacjami ze świata i Polski

Zapisz się

Masz ciekawy temat? Napisz do nas list!

Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas!

Napisz list do redakcji

Przeczytaj źródło