Rozwiązanie Google do skracania adresów nie było zapewne domyślnym wyborem wielu z was, a to dlatego, że wygaszaniem go Google zajął się jeszcze w 2018 roku. Wtedy to po raz pierwszy zapowiedziano, że serwis Google URL Shortener nie będzie funkcjonował w pierwotnej formie, a deweloperzy i web admini powinni przekierować swoje działania do Firebase Dynamic Links. Jednocześnie i ta platforma została wycofana, choć Google podtrzymywał przekierowania goo.gl dla zewnętrznych serwisów.
Ten stan nie miał nigdy trwać wiecznie. W 2024 roku firma podjęła decyzję o zaniechaniu przekierowywania ruchu przez adresy skrócone w Google URL Shortener. W komunikacie Google dowiadujemy się, że konsumenckie zastosowania tej platformy mają swoją datę końcową. Od 25 sierpnia 2025 roku wszystkie adresy z domeny goo.gl wygenerowane przez użytkowników przestaną przekierowywać do witryn. Jak duży może to być problem?
Wieloletnie wygaszanie goo.gl miało uratować przed katastrofą
Według zapewnień Google na 99% skróconych adresów nie odnotowano żadnego ruchu. To efekt tego, że od 23 sierpnia 2024 roku firma wszystkie wyniki goo.gl przekierowywała na stronę z informacją, że już wkrótce system ten przestanie działać. Nie znamy oficjalnej skali takiego skracania, ale jeśli wierzyć firmie Majestic tworzącej narzędzia do tworzenia backlinków, możemy mówić o 36 miliardach witryn, z czego 3,6 miliarda ma wciąż być aktywne. Nawet jeżeli z tych 3,6 miliarda weźmiemy tylko jeden procent, pozostaje nam ponad 36 milionów stron, które mogą korzystać z nieaktualnego przekierowania.

Istnieje jednak spora szansa, że w tych wynikach mogą być też wyniki wygenerowane przez Google. Wszystkie linki, jakie tworzą aplikacje pokroju Map czy aplikacji Zdjęć są bezpieczne. Google pozostawił to narzędzie do własnego użytku w obrębie jego aplikacji. Podobnie robią największe firmy mediów społecznościowych, uzyskując w ten sposób większą kontrolę nad tym, co dzieje się z ich adresem oraz implementując w ten sposób narzędzia do śledzenia aktywności.
Czytaj też: Gramy w Cyberpunk 2077 na MacOS. Czy to już rewolucja?
Z pomocą zewnętrznych narzędzi jak Screaming Frogs można sprawdzić, które elementy serwisu lub naszych zasobów korzystają z przekierowań do witryn goo.gl lub są elementami tychże. Część witryn po tej zmianie może także nie przenosić nas płynnie z jednej strony do drugiej. Gdy pomiędzy jedną witryną a drugą widzimy ekran ładowania lub inne rozwiązanie zajmujące czas, domeny goo.gl mogą blokować takie działanie. To jednak problem web masterów, a w tej zmianie, zdaje się, że Google chodzi przede wszystkim o niedzielnego użytkownika.
Brak ambicji Google czy chłodna kalkulacja?
Z perspektywy wielomiliardowego biznesu zabijanie małych części swojego biznesu, by pozbyć się związanych z tym kosztów to nie pierwszyzna. Z drugiej strony witryny takie jak TinyURL czy bit.ly pokazują, że cały czas istnieje zapotrzebowanie na takie narzędzia, szczególnie jeśli ktoś nie wie, jak wygląda ogon adresu oraz nie chce kasować wszystkiego, co kryje się za znakiem zapytania. Google jednak nigdy nie celowało ze swoim rozwiązaniem w dotarcie do niedzielnego klienta. Przez to właśnie tacy ludzie mogliby mieć kłopoty z zaufaniem firmie, gdyby ktoś wykorzystywał Google URL Shortener w sposób niepożądany.
Czytaj też: Android i smartwatch — zegarek nowym strażnikiem tożsamości? Google pracuje nad ułatwieniem weryfikacji
Witryny kryjące się za skrótem goo.gl z pewnością mogły dla giganta stanowić problem wizerunkowy. W końcu wiele nieświadomych osób byłoby skłonne zaufać niektórym stronom właśnie ze względu na ich afiliację ze znanym Google. Być może chodziło także o to, by pozostawić te witryny do użytku wewnętrznego – w końcu w aplikacji Map czy innych miejscach, gdzie możemy udostępniać skrócone adresy, te zawierają element goo.gl. Z takiego obrotu spraw niekoniecznie będzie cieszyć się Grenlandia, która zarabiała na takim systemie przekierowań właśnie dzięki wykorzystaniu domeny .gl.