Nazywałam to robieniem wody z mózgu. Ja jestem bardzo uporządkowana, wiem, gdzie co w domu leży, ale odkąd on się do mnie wprowadził, rzeczy zaczęły ginąć. A potem nagle się pojawiały w innym miejscu. Albo w takim, które przeszukałam sto razy i nie znalazłam. A on wtedy mówił: przecież to zawsze tutaj było, widziałem. No widzisz, jaka ty jesteś roztargniona. A może coś z tobą jest nie tak? Może masz jakieś zaburzenia? – opowiada 45-letnia Agnieszka, wykładowca uniwersytecki z Warszawy. Dziś wydaje jej się, że były partner robił to specjalnie, żeby zaczęła wątpić w swoją pamięć i zdolność oceny sytuacji. – Żeby mnie zaniepokoić, zrobić zamęt w głowie, bo ja rzeczywiście zaczynałam myśleć, że coś jest ze mną nie tak – wspomina.
Innym razem – pamięta – rozwścieczony tym, że on demonstracyjnie wychodzi z domu, a ona go nie zatrzymuje, zawrócił od drzwi, podniósł ją z krzesła i z całej siły uderzył głową w nos. Zalała się krwią, cały podkoszulek był czerwony. Kiedy zaczęła szlochać, ukląkł, objął mocno i strasznie przepraszał. Zapewniał, że zrobił to z miłości, chciał ją mocno i szybko przytulić. "A ty tak niefortunnie uderzyłaś tą swoją główką w moje czoło" – mówił. – I znowu było tak, że zamiast uwierzyć swojemu rozumowi, który wiedział, co naprawdę się stało, wolałam zaufać emocjom. Bo chciałam, żeby mnie tak bardzo kochał. Nawet teraz, jak to opowiadam, cała się trzęsę – mówi.