Wojska Medyczne tylko „na papierze”. Ekspert: Mamy chaos organizacyjny, po co takie jasełka?

1 miesiąc temu 35

Wojska Medyczne brzmią atrakcyjnie, ale bez naprawy fundamentów to tylko szyld. W rozmowie z płk. lek. wet. Marcinem Buszko, byłym zastępcą Szefa Zarządu Wojskowej Służby Zdrowia punkt po punkcie rozprawiamy się z legislacyjnymi „wrzutkami”, medialnymi skrótami i mitami, pytając, co naprawdę uzdrowi medycynę wojskową.

  • Wojska medyczne to przede wszystkim hasło polityczne – bez jasnej definicji składu, miejsca w strukturze i zadań operacyjnych.
  • Zamiast tworzyć nowy byt, trzeba ukompletować istniejące pododdziały medyczne i odtworzyć pełny łańcuch zabezpieczenia.
  • Odtwarzanie Wojskowej Akademii Medycznej miałoby sens dopiero w perspektywie 20–25 lat, dziś priorytetem jest kształcenie medyczne na uczelniach cywilnych, a „militaryzacja” dopiero po Lekarskim Egzaminie Końcowym.
  • Najpilniejsze braki wśród wojskowych medyków: specjaliści „urazowi” (chirurgia, anestezjologia i intensywna terapia, ortopedia/traumatologia, medycyna ratunkowa).

Po co powstały „wojska medyczne”?

Tomasz Stankiewicz, „Wprost”: Minister obrony narodowej ogłosił powołanie nowej formacji w Wojsku Polskim, Wojsk Medycznych. Czym mają być?

Płk. lek. wet. Marcin Buszko: I tu jest sedno problemu. Wbrew temu, jak to się przedstawia, wciąż niewiele wiadomo. Padają hasła: „Wojska Medyczne to świetny pomysł”, ale to nie jest dowód na konieczność tworzenia nowego bytu. To raczej dowód, że dotychczasowe rozwiązania nie działały bo nikt nad nimi nie trzymał należytego nadzoru. Proszę pamiętać: od 2017 roku nie mamy szefa Służby Zdrowia Wojska Polskiego. Likwidując tę funkcję, utworzono dyrektora Departamentu Wojskowej Służby Zdrowia – i dziś mamy skutki w postaci chaosu organizacyjnego.

Minister oraz zwolennicy powołania tzw. Wojsk Medycznych nie precyzują, czym w praktyce miałaby być ta formacja. Już na poziomie nazewnictwa pojawia się wątpliwość, czy nie dochodzi do nadużycia pojęciowego – zapowiadana struktura nie będzie bowiem odpowiadała klasycznemu rozumieniu wojsk medycznych jako pododdziałów i oddziałów medycznych wchodzących w skład związków taktycznych, sformowanych w ramach jednolitego dowództwa.

Nazwa „Wojska Medyczne” ma jednak znaczną siłę oddziaływania, zwłaszcza w wymiarze propagandowym. Rzeczywiste cele i mechanizmy funkcjonowania nowej instytucji ujawnią się dopiero z czasem, bez możliwości wcześniejszej korekty lub kontroli kierunku tych zmian.

Zwolennicy mówią, że nowa formacja jest potrzebna, bo „medyczne rzeczy wokół wojska” są porozbijane i źle zorganizowane. Jako przykład podają choćby powódź na Dolnym Śląsku: ponoć żołnierze z Warszawy musieli przywozić własne leki i szczepionki. Czy to nie dowód, że trzeba zbudować coś od zera?

Nie, to dowód, że obecne struktury nie funkcjonują, a obowiązki nie są dopilnowane. Jeżeli pododdział medyczny jedzie bez leków, to jest to konkretna odpowiedzialność przełożonych, a nie argument za tworzeniem Wojsk Medycznych. Aby wystawić tzw. szpital polowy na terenach popowodziowych to zebrano zasoby z dwóch szpitali polowych WL i PJEM z 25 Brygady KP oraz żołnierzy WOT. Taki szpital powinien być rozwinięty siłami kompani medycznej (R2) każdej brygady. Jeśli ich nie wysłano, albo nie są ukompletowane – to trzeba to naprawić, a nie budować nowy szyld. I tak ku przypomnieniu. Przeszkody prawne, aby w jednostkach wojskowych można było prowadzić działalność leczniczą zostały usunięte w 2016r. Nie ma jednak presji na rozwijanie batalionowych placówek medycznych (R1) aby na co dzień zabezpieczały żołnierzy. Ktoś za to przecież odpowiada.

Czytaj też:
Śmiertelne zagrożenie dla polskich żołnierzy. PiS nie widział problemu przez 8 lat. Nowy rząd przymyka oczy

Mamy szpitale polowe „po przejściach” w Iraku i Afganistanie

Jak to się ma do istniejących zasobów?

Mamy dwa szpitale polowe (R3) i trzeci „w budowie”. Żaden z tych szpitali nie jest ani w pełni ukompletowany kadrowo ani nie posiada stosownej infrastruktury polowej, a jeśli taką posiada to jest ona „po przejściach” w Iraku i Afganistanie.

Tworzenie tradycyjnych placówek III poziomu (R3/szpitali polowych/batalionów medycznych) wiąże się z dużym kosztem logistycznym, dużą liczbą personelu i sprzętu oraz niską mobilnością i wysoką wrażliwością na ataki. Jako alternatywę należy rozważyć model modularnych placówek medycznych – mniejszych, skalowalnych modułów oraz mobilnych zespołów specjalistów, które po pierwsze wzmacniałyby zespoły medyczne brygadowe, po drugie byłyby kierowane doraźnie do szpitali cywilnych jako wsparcie przy napływie rannych, po trzecie byłyby wysoce mobilne, skuteczniejsze i tańsze w utrzymaniu niż pełne szpitale polowe. To nie propaganda, tylko podstawy planowania i wnioski z nowożytnych konfliktów zbrojnych..

Wróćmy do samych pojęć. Czym się różnią wojskowa służba zdrowia, Wojska Medyczne i Komponent Wojsk Medycznych?

To znamienne, gdy pytam decydentów o różnice, nikt nie potrafi odpowiedzieć. A proszę prześledzić drogę prawną tworzenia tzw. Komponentu Wojsk Medycznych. 16 sierpnia 2023 r. pojawia się projekt prezydencki o działaniach organów władzy państwowej na wypadek zagrożeń zewnętrznych. Nagle w art. 33 ustawy o urzędzie MON wpisuje się „dowódcę komponentu wojsk medycznych” – podporządkowanego bezpośrednio ministrowi obrony. To analogiczne podporządkowanie jakie w przeszłości dokonano dla WOT; tyle że konsekwencje tego stanu są takie, że WOT do dziś ma kłopoty z certyfikacją czyli mówiąc prościej – z osiągnięciem określonych norm i kryteriów do realizacji zadań. Maj 2024 r. – nowy projekt. Tym razem dowództwo komponentu medycznego podlega Szefowi Sztabu Generalnego. Jednocześnie tworzy się Dowództwo Połączonych Rodzajów Sił Zbrojnych (wojska lądowe, siły powietrzne, marynarka, WOT, wracają wojska specjalne) – ale nie wojska medyczne. Te stawia się obok, poza „połączonym” dowodzeniem. Co to oznacza operacyjnie? Nie wiadomo. Jaki skład? Nadal nie wiadomo. Mamy konstrukcję, w której organiczna służba zdrowia w brygadach i dywizjach jest u dowódcy połączonego, a „komponent wojsk medycznych” gdzieś z boku. To rodzi pytania o sens i spójność.

Gdy projekt ten trafił do Sejmu, na 412 posłów za wnioskiem o przystąpienie do drugiego czytania projektu przeciw zagłosowało 399 (w tym 162 posłów z PIS). Projekt prezydencki upadł. 30 września 2024 r. pojawia się kolejna próba: zmiana ustawy o obronie ojczyzny, znowu wpisująca komponent medyczny pod MON. I znów bez doprecyzowania czym to ma być i z czego się składać.

Charakterystycznym elementem dotychczasowych prób ustawowego powołania Wojsk Medycznych jest konsekwentne unikanie precyzji legislacyjnej. Proponowane rozwiązania ograniczały się do zapisów ramowych, które nie definiowały w sposób jednoznaczny struktury organizacyjnej, relacji funkcjonalnych z istniejącymi dowództwami ani zakresu zadań nowej formacji. Takie podejście wskazuje na intencję stworzenia elastycznego instrumentu, którego kształt mógłby być kształtowany dowolnie na poziomie wykonawczym, z pominięciem jasnych gwarancji ustawowych.

Czytaj też:
Niemcy szykują szpitale na najgorsze. Apel bawarskiej minister i Czerwonego Krzyża

Dowództwo Wojsk Medycznych znajdzie się w „próżni”?

Na ile powołanie Dowództwa Wojsk Medycznych w obecnym kształcie ma realny wymiar operacyjny, a na ile jest to chwyt PR-owy?

Przywołane informacje dowodzą, że w przeszłości chociaż starano się podejmować próby ustawowego powołania Dowództwa Wojsk Medycznych. Aktualne decyzje Ministra Obrony Narodowej wskazują, że procedowanie ustawowe zostało uznane za zbędną przeszkodę – dowództwo powołano w trybie pozaparlamentarnym, a także, ponownie bez przedstawienia szczegółowych założeń organizacyjnych i merytorycznych. W efekcie mamy do czynienia z konstrukcją o charakterze deklaratywnym, powołaną w trybie polityczno-decyzyjnym, w formule prowizorycznej bo bez podstaw ustawowych i braku precyzyjnego określenia kompetencji i struktury organizacyjnej. Może to oznaczać, że nowe dowództwo będzie funkcjonować w swoistej „próżni normatywnej”, funkcjonujący bardziej w sferze PR niż realnych działań operacyjnych.

Zwolennicy odpowiadają: „Skład i organizację doprecyzuje zarządzenie ministra”. To nie rozwiązuje problemu?

Nie. Pisze się, że „minister wyda zarządzenie” określające skład i organizację, ale zarządzenie ma być niepublikowane. To nie to samo co „niejawne”, więc teoretycznie można o nie wystąpić w trybie dostępu do informacji publicznej. Po co takie jasełka? Żeby nikt na bieżąco nie mógł patrzeć, co i jak powstaje oraz kto to przejmuje. Do tego o projekcie głośno mówią ośrodki, które dotąd nie uczestniczyły ani w planowaniu operacyjnym i programowaniu obronnym, ani w przeglądach obronnych, ani w tworzeniu doktryny medycznej. To wygląda jak propaganda przykrywająca cele ukryte za fasadą troski.

Czytaj też:
Wojskowa Akademia Medyczna zostanie odtworzona? Były wiceminister MON: Na siłę i za późno

Reaktywacja Wojskowej Akademii Medycznej ma sens w dopiero perspektywie 20-25 lat

Porozmawiajmy o Wojskowej Akademii Medycznej (WAM). Część środowiska krytykuje jej reaktywację, sugerując, że kształcenie lekarzy powinno zostać w uczelniach cywilnych. Gdzie Pan stoi?

Jestem przeciwny odtwarzaniu WAM-u, nie z powodu samej idei, tylko z powodu realiów. Powrót do idei odtworzenia Wojskowej Akademii Medycznej na pierwszy rzut oka może wydawać się atrakcyjny – kojarzy się z tradycją, autonomią i prestiżem. Jednak w realiach współczesnych jest to przedsięwzięcie wysoce problematyczne.

Uczelnia medyczna to nie tylko budynki (których nie ma) i nazwa, lecz przede wszystkim kadra dydaktyczna, infrastruktura kliniczna, akredytowane programy kształcenia i długofalowa perspektywa rozwoju. Aby taka instytucja osiągnęła poziom pełnej dojrzałości i konkurencyjności, potrzeba nie mniej niż 20–25 lat.

Tymczasem potrzeby Sił Zbrojnych w obszarze medycyny są natychmiastowe i konkretne. Tworzenie od podstaw nowej akademii nie rozwiąże problemu braku specjalistów w perspektywie dekady, a tym bardziej w krótkim horyzoncie najbliższych kilku lat. Co więcej, mnożenie struktur akademickich bez realnych zasobów kadrowych i infrastrukturalnych grozi rozproszeniem potencjału, zamiast jego wzmocnieniem. W warunkach wojskowych lekarz nie staje się specjalistą przez sam fakt ukończenia uczelni czy odbycia szkolenia wojskowego. Aby był użyteczny, musi najpierw zdać LEK i uzyskać Prawo Wykonywania Zawodu (PWZ). Bez tego, niezależnie od poziomu wyszkolenia fizycznego czy biegłości strzeleckiej, pozostaje w praktyce bezużyteczny z punktu widzenia systemu opieki nad rannymi.

Rozsądniej jest poprawić obecny model: kształcić medycznie w uczelniach cywilnych uwzględniając szkolenie medyczno-wojskowe, „zmilitaryzować” po LEK-u, i kierować absolwentów na te specjalizacje, które są krytyczne na polu walki.

Z perspektywy sił zbrojnych liczy się czas, jakość i funkcjonalność, a nie odbudowa instytucji dla samego symbolu czy tradycji.

Braki kadrowe wśród wojskowych medyków

Które specjalizacje uważa Pan za krytyczne? I czy wiemy, ilu lekarzy w ogóle potrzebujemy?

Pacjent wojskowy to pacjent urazowy: mnogie, wielonarządowe obrażenia. Dominują rany postrzałowe i odłamkowe, urazy ciśnieniowe, masywne krwotoki, urazy wymagające natychmiastowej stabilizacji i szybkiej interwencji chirurgicznej. Potrzebujemy więc przede wszystkim specjalistów zabiegowych i intensywistów: medycyna ratunkowa, chirurgia, anestezjologia i intensywna terapia, ortopedia/traumatologia w dalszej kolejności wybrane dziedziny (np. neuro-, kardio- na wyższych poziomach referencyjności).

Obecnie system kształcenia wojskowych lekarzy w dużej mierze odwzorowuje model cywilny, co skutkuje nadprodukcją specjalistów z dziedzin nie priorytetowych na polu walki. Choć są one potrzebne w systemie ochrony zdrowia jako całości, nie odpowiadają na kluczowe potrzeby medycyny wojskowej. Tymczasem my kształcimy m.in. endokrynologów, pediatrów, okulistów – to nie są priorytety pola walki.

Od lat brakuje precyzyjnych danych o realnych potrzebach kadrowych sił zbrojnych. Niedobory były „maskowane” poprzez likwidację nieobsadzonych etatów, zamiast poprzez ich faktyczne uzupełnienie. Brak jest też spójnej polityki dotyczącej rezerw mobilizacyjnych – kilkugodzinne czy jednodniowe ćwiczenia nie czynią z lekarza cywilnego specjalisty gotowego do pracy w warunkach bojowych.

Jeśli wojsko nie zbuduje własnej kadry lekarzy zabiegowych w jednostkach medycznych (zarówno istniejących, jak i nowoformowanych), powstanie konieczność obsadzania wakatów personelem cywilnym. To rozwiązanie doraźne i niebezpieczne, bo w czasie wojny lekarze cywilni mają do wykonania swoje zadania w systemie ochrony zdrowia ludności. Ich oddelegowanie do wojska osłabi zdolności ratowania życia cywilów, co w warunkach kryzysu spowoduje efekt domina – przeciążenie szpitali, wydłużenie czasu oczekiwania, wzrost śmiertelności z przyczyn urazowych i chorób nagłych.

A co z wojskowymi ratownikami medycznymi? Od lat mówi się, że ich kompetencje powinny być szersze niż w Państwowym Ratownictwie Medycznym.

Dokładnie. Dopiero w 2016 r. wojskowy ratownik został formalnie uznany w ustawie o PRM. W 2017 r. zapisano, że po wojskowo-medycznych kursach kwalifikacyjnych ratownicy mają otrzymać dodatkowe kompetencje. Mamy 2025 r. – nadal tego nie wdrożono.

Zamiast dokończyć proces, który: ma podstawę ustawową, został już zaplanowany, przyniósłby natychmiastowe efekty na polu walki, pojawiają się kolejne puste hasła: „wojska medyczne”, a ostatnio „MED-legion”. To atrakcyjne medialnie i politycznie, ale w praktyce nie poprawia zdolności ratowania życia żołnierzy.

To klasyczny mechanizm: zamiast wdrożyć rozwiązania wymagające jednak żmudnej pracy organizacyjnej i szkoleniowej, kreuje się nowe byty o charakterze PR-owym. Tymczasem na poziomie taktycznym różnica pojawia się na polu walki – tam, gdzie działa ratownik, a nie tam, gdzie w komunikatach prasowych mówi się o nowej „strukturze”.

Czytaj też:
Poprzednie kierownictwo MON oszczędzało na zdrowiu żołnierzy? Dotarliśmy do dokumentów

Bez tego „wojska medyczne” i „MED-legion” będą tylko propagandą

Chciałbym jeszcze zapytać o medycynę pracy w wojsku. Jakie są główne problemy?

Ustawa i rozporządzenia nakładają na wojskową służbę zdrowia obowiązek organizowania własnego systemu medycyny pracy w jednostkach wojskowych. Fundamentem tego systemu powinien być lekarz jednostki, który zna specyfikę realnych zagrożeń zawodowych – od gazów prochowych przez akumulatorownie/inne. Taki lekarz nie tylko monitoruje stan zdrowia żołnierzy, lecz także prowadzi spójną dokumentację i współpracuje z wojskowymi komisjami lekarskimi, zapewniając, że wyniki badań i decyzje o zdolności do służby są pod pełną kontrolą wojska. W praktyce jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Po likwidacji stanowisk i struktur wojskowej służby medycyny pracy badania lekarskie są zlecane cywilnym firmom, często hurtowo, a dane medyczne oraz materiał biologiczny przekazywane są bez spójnego nadzoru.

Lekarze cywilni, choć posiadają kompetencje ogólne, nie znają realnych warunków pracy i służby w jednostkach wojskowych, co zwiększa ryzyko niewykrycia istotnych zagrożeń. Brak integracji wyników badań z systemem komisji lekarskich oznacza, że decyzje o zdolności do służby mogą być mniej precyzyjne, a wojsko traci kontrolę nad bezpieczeństwem swoich żołnierzy. Zanim podejmowane będą jakiekolwiek próby tworzenia nowych formacji wojskowo-medycznych, konieczne jest natychmiastowe uporządkowanie wojskowej służby medycyny pracy. Odtworzenie lekarza jednostki i przywrócenie struktur nadzorczych pozwoli w pełni wykorzystać istniejące przepisy i zapewnić realną ochronę zdrowia personelu. Bez tego wszystkie kolejne inicjatywy – od „wojsk medycznych” po „MED-legion” – pozostaną przede wszystkim efektami propagandowymi, nie poprawiając faktycznej gotowości wojskowej ani bezpieczeństwa żołnierzy.

Jest w tym wszystkim sporo odniesień do wydarzeń na granicy. Czy Wojsko Medyczne w jakikolwiek sposób rozwiążą problemy, które tam wyszły na wierzch?

Nie. Wszystkie odniesienia do wydarzeń na granicy wschodniej pokazują wyraźnie, że nawet najlepsze intencje i nowe nazwy, jak Wojska Medyczne, nie rozwiążą fundamentalnych problemów.

Problemy, które ujawniły się w tej sytuacji – niezależnie od emocji i medialnego szumu – były efektem systemowych braków: niedostatecznego planowania, umiejętności, słabego zgrywania rożnych służb, niewystarczającej logistyki, braku koordynacji medycznej oraz rozmytej odpowiedzialności decyzyjnej.

Dopiero po fakcie uruchomiono śmigłowce ewakuacji medycznej i skierowano lekarzy wojskowych do szpitala cywilnego, niestety w momencie, gdy interwencja była już spóźniona.

To dramatycznie pokazuje, że sam akt tworzenia nowych formacji o atrakcyjnej nazwie nie zastąpi solidnych fundamentów w tym profesjonalnego medycznego planowania operacyjnego oraz odpowiednio zbudowanych struktur medycznych, obsadzonych etatów, sprawnego sprzętu, jasno określonych procedur, kompetentnych ratowników i polowej infrastruktury medycznej. Podstawą jest również kształcenie i szkolenie dowódców oraz planistów medycznych, którzy potrafią reagować w czasie rzeczywistym w warunkach kryzysowych.

Bez uporządkowania tych elementów żadna nowa nazwa czy struktura organizacyjna nie poprawi efektywności systemu ani nie uratuje życia żołnierzy w kolejnych kryzysach. Wydarzenia na granicy są ostrzeżeniem: potrzebne są realne kompetencje, planowanie i przygotowanie, a nie propagandowe etykiety.

Szybkie naprawy zamiast wielkiej rewolucji

To na koniec: Co byłoby „przede wszystkim”? Od czego realnie zacząć, zamiast mnożyć byty?

First things first. Odbudowanie zdolności wojskowej służby zdrowia w zakresie zabezpieczenia medycznego wojsk to proces, który wymaga budowania zdolności od podstaw. Służba zdrowia w związkach taktycznych musi być faktycznie, a nie sprawozdawczo, odbudowana – zaopatrzona w nową infrastrukturę polową, zestawy medyczne i lekowe, a przede wszystkim w personel medyczny o jasno określonych kompetencjach, które nieustannie są weryfikowane, a umiejętności regularnie ćwiczone. Braki kadrowe powinny być rozsądnie uzupełniane cywilnym personelem (przydziały mobilizacyjne) dopiero po systematycznych szkoleniach w warunkach wojskowych, aby zapewnić pełną gotowość operacyjną.

Równolegle należy odbudować system kierowania i dowodzenia wojskową służbą zdrowia, w tym przywrócenie stanowiska Szefa Służby Zdrowia Wojska Polskiego – stanowiska, którego brak czyni nas ewenementem w NATO i utrudnia koordynację całego systemu.

Kluczowym elementem jest również wdrożenie szkoleń dla wojskowych ratowników medycznych, nadających im poszerzone kompetencje przewidziane w ustawie o zawodzie ratownika medycznego, realizowane w ramach kursów wojskowo-medycznych. Nie będzie błędem również odtworzenie medycznej szkoły podoficerskiej, która mogłaby stać się elementem stałego, profesjonalnego kształcenia kadry średniego szczebla w wojskowej służbie zdrowia. Równocześnie należy rozwiązać problemy związane z wojskową medycyną pracy, nadzorem sanitarno-epidemiologicznym, programami szczepień ochronnych oraz logistyką medyczną. To wszystko wymaga również opracowania nowej, adekwatnej do realiów doktryny medycznej Sił Zbrojnych RP. Tylko kompleksowe podejście, obejmujące infrastrukturę, kadry, kompetencje, dowodzenie i logistykę, pozwoli realnie wzmocnić zdolności wojskowej służby zdrowia w krótkim horyzoncie czasowym i przygotować ją na wyzwania pola walki.

To zadania na szybki początek, które stworzą fundament pod dalsze, bardziej zaawansowane ale przemyślane reformy i nowe struktury wojskowo-medyczne. I tak na koniec, może tylko zastanawiać dlaczego aktualnie propagowane i procedowane zmiany odbywają się poza właściwym postępowaniem w Ramach Programu Rozwoju Sił Zbrojnych.

***

Płk lek. wet. Marcin Buszko – oficer Wojska Polskiego, specjalista II stopnia epidemiologii i higieny wojskowej, absolwent weterynarii ART w Olsztynie (1983), od lat związany z wojskową służbą zdrowia. W kluczowych latach pełnił m.in. funkcję Szefa Służby Weterynaryjnej WP (2001 – 2006), a następnie zajmował stanowiska kierownicze w Inspektoracie Wojskowej Służby Zdrowia i Dowództwie Generalnym RSZ (m.in. zastępca szefa zarządu/szef oddziału operacyjnego) do odejścia ze służby w 2018 r. Ma bogate doświadczenie misyjne (UNIFIL: 1992–1993, 1995–1996; UNDOF: 1998–1999; PKW Afganistan: 2008–2009) oraz ukończone specjalistyczne kursy NATO; uczestniczy w pracach eksperckich COMEDS.

Przeczytaj źródło