USA ewidentnie się szykują. Jeśli uderzą, to jest dość jasne jak

7 godziny temu 1
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Zaangażowanie się USA po stronie Izraela w wojnę z Iranem nie jest jeszcze przesądzone. Prezydent Donald Trump jeszcze kilka dni temu miał być temu przeciwny, woląc dyplomację. W końcu od lat budował swoje poparcie między innymi na przesłaniu, że on nie będzie wciągał USA w kolejne "bezsensowne" wojny, tylko je kończył. Jednak kiedy początkowy zaskakujący sukces izraelskiej operacji stał się ewidentny, Trump miał zacząć zmieniać zdanie. Amerykańskie media takie jak "Wall Street Journal" czy "New York Times" piszą, powołując się na swoje nieoficjalne źródła, że Biały Dom zaczyna się skłaniać ku interwencji. Trump od lat wierzy w to, że "Iran nie może mieć bomby atomowej", a skoro Izrael definitywnie pogrzebał szansę na dyplomację i obnażył słabość Irańczyków, to szanse na rozwiązanie siłowe wzrosły.

Ewidentne przygotowania trwają

Pentagon już od kilku dni szykuje się na taką ewentualność. Robi to wręcz demonstracyjnie. Od weekendu przez Atlantyk ku Europie i dalej Bliskiemu Wschodowi, przeleciało już kilkadziesiąt latających cystern z włączonymi transponderami, przez co były doskonale widoczne dla wszystkich. Do tego trwa wzmożony ruch ciężkich samolotów transportowych, częściowo też na widoku, które w takich sytuacjach wożą wszystko, co potrzebne do prowadzenia działań bojowych z wysuniętych baz. Techników, części zamienne, narzędzia i amunicję. W poniedziałek do strumienia tych dużych maszyn dołączyły się maszyny bojowe z baz w Europie. Potwierdzają to zdjęcia wykonane z ziemi, na których widać myśliwce F-22 i wielozadaniowe F-35 lecące na południe oraz wschód w towarzystwie latających cystern. Według nieoficjalnych informacji podawanych przez agencję Reutera w strumieniu maszyn były też starsze F-16. Być może część z nich wcześniej przyleciała z USA do Europy w taki sam sposób, towarzysząc tankowcom nadającym swoje pozycje.

Szykuje się też flota. Grupa lotniskowca atomowego USS Carl Vinson jest gdzieś na Morzu Arabskim w pobliżu wybrzeży Omanu i wejścia do Zatoki Perskiej. Dodatkowo zmierza ku niemu z Pacyfiku drugi taki zespół zbudowany wokół lotniskowca USS Nimitz. 16 czerwca przeszedł cieśninę Malakka i wszedł na Ocean Indyjski. Dotarcie od niej na Morze Arabskie i w pobliże Iranu może mu zająć około 5-6 dni, czyli w rejonie piątku-soboty będzie gotowy. Choć jego obecność nie jest konieczna, więc Amerykanie mogą zacząć wcześniej. W gotowości są też pewnie okręty rutynowo przebywające w rejonie, co zazwyczaj oznacza kilka niszczycieli i okrętów podwodnych, oraz szereg mniejszych jednostek przydatnych na wodach Zatoki Perskiej.

Wojska lądowe nie są szykowane, bo prawdopodobieństwo inwazji lądowej na Iran jest praktycznie zerowe. Nie tylko z powodów politycznych, bo w USA chyba nikt nie ma apetytu na kolejną taką operację na Bliskim Wschodzie, ale także logistycznych. Iran jest krajem dużym, pięć razy większym jeśli chodzi o powierzchnię niż Polska. Do tego znaczna jego część to tereny pustynne i górzyste. Izrael i USA nie mają swobodnego dostępu do żadnego kraju graniczącego z Iranem. Same irańskie siły lądowe pozostają też w znacznej mierze nietknięte i liczne, choć słabo uzbrojone oraz wyszkolone. Siły konieczne do przeprowadzenia inwazji na Iran byłyby ogromne i wymagały miesięcy przygotowań. Wszystko to składa się na jednoznaczny wniosek, że żadnych dużych działań lądowych nie będzie. Choć jest to możliwe na skalę mikro.

Więcej tego samego

Angażując się w operację u boku Izraela, Amerykanie mogą mieć dwa cele. Po pierwsze realizacja powtarzanej od dekad groźby, że Iran "nie może mieć broni jądrowej", którą często posługuje się sam Trump. Czyli dokumentnie zniszczenie irańskiego programu jądrowego. Nie cofnięcie go o miesiące czy kilka lat, ale jego wyzerowanie, poprzez zniszczenie centrów badawczych, wzbogacania uranu, zapasów tegoż pierwiastka i całego przemysłu pracującego na rzecz prac nad energetyką jądrową oraz bronią jądrową. Izraelczycy mają to samo pragnienie i do jego skutecznej realizacji bardzo potrzebują pomocy USA. Opisywaliśmy we wcześniejszym tekście dlaczego. Głównie chodzi o dostępność odpowiednio ciężkich bomb penetrujących i dużych ilości tych mniejszych, aby móc zniszczyć irańskie obiekty ukryte pod górami. Dodatkowo sama ilość amerykańskich samolotów bojowych i wsparcia (tankowce, rozpoznania elektronicznego i latające radary) znacząco podniesie intensywność nalotów. Aktualnie Izraelczycy wykorzystują nad Iranem około setki maszyn bojowych, Amerykanie mogliby swobodnie podwoić tę wartość i podnieść efektywność wszystkich, dzięki wspomnianym maszynom wsparcia i bliższym bazom w państwach Zatoki Perskiej (o ile te by na to pozwoliły).

Fordow - ukryty pod ziemią irański kompleks wzbogacania uranuOtwórz galerię

Ostatecznie nawet amerykańskie lotnictwo może nie wystarczyć na niektóre z najgłębiej ukrytych irańskich bunkrów używanych do prac nad materiałami rozszczepialnymi w Fordow, Natanz i Isfahan. Wówczas jako możliwość na stole pojawiają się rajdy wojsk specjalnych. Izraelczycy od początku tej wojny używają komandosów do działań dywersyjnych, dostarczając ich na miejsce najpewniej samolotami transportowymi C-130 Hercules, które zaobserwowano przelatujące na małych wysokościach nad Irakiem oraz Syrią. Izrael jest znany z agresywnego i ryzykownego korzystania z sił specjalnych daleko poza granicami swojego kraju. Amerykanie nie mają dobrych doświadczeń z takimi operacjami w Iranie (operacja Eagle Claw w 1980 roku, która miała na celu uwolnienie zakładników z ambasady USA w Teheranie, a skończyła się blamażem ze względu na wypadek śmigłowca), ale mają największe na świecie siły specjalne, do tego doskonale wyposażone do rajdów powietrznych na dużą odległość. W znacznej mierze w wyniku bolesnej nauczki, jaką była wspomniana porażka w 1980 roku. Amerykanie mogą mieć okazję ją pomścić, choć byłyby to operacje bardzo ryzykowne.

Włączenie się Amerykanów do wojny nie oznaczałoby więc zmiany tego jak jest prowadzona. Po prostu Iran byłby częściej i skuteczniej bombardowany. I tak już nie kontroluje swojej przestrzeni powietrznej, więc nie będzie mógł temu skutecznie przeciwdziałać. Także jego zdolności odwetu pozostają ograniczone, bo Izrael skutecznie niszczy wyrzutnie rakiet średniego zasięgu i uszkadza bazy rakietowe. Różnica byłaby jednak taka, że bazy wojska USA w Iraku i krajach Zatoki Perskiej są w zasięgu rakiet balistycznych krótkiego zasięgu. Czyli takich, których Iran nie może używać przeciw samemu Izraelowi. W przypadku wejścia USA do wojny na pewno Irańczycy chcieliby zrealizować swoje groźby i zaczęli ataki na owe bazy oraz placówki dyplomatyczne. Przynajmniej te w Iraku, bo ataki na terytorium państw arabskich groziłyby wciągnięciem ich do wojny. Można przypuszczać, że uderzenia rakietami krótkiego zasięgu byłyby skuteczniejsze, niż te na Izrael, bo jest ich więcej i są celniejsze. Iran nie byłby jednak w stanie zadać w ten sposób ciosów, które uniemożliwiłyby USA bombardowanie jego samego.

Wejście USA do wojny dodatkowo zwiększy szansę, że Iran podejmie jakieś próby blokowania cieśniny Hormuz pomiędzy Zatoką Perką a Morzem Arabskim. Przepływa tamtędy praktycznie cała ropa i gaz skroplony eksportowane przez państwa Zatoki Perskiej. Blokowanie mogłoby oznaczać próby stawiania min, ataki rakietami z lądu, albo rajdy okrętów i szybkich łodzi. Byłoby to jednak działanie trudne i raczej skazane na porażkę w dłuższej perspektywie, ze względu na przewagę lotnictwa oraz floty USA. Co więcej, mogłoby wywołać bardzo negatywne reakcje państw arabskich czy choćby Chin oraz Indii. Blokowanie cieśniny mogłoby więc Iranowi bardziej zaszkodzić, niż pomóc.

Daleko idący cel dodatkowy

Przychylność jak największej liczby państw ma natomiast dużą wartość dla Iranu, bo Amerykanie i Izraelczycy rozważają znacznie bardziej dalekosiężny cel niż nawet niszczenie irańskiego programu jądrowego, czyli zmianę władz w Iranie. Tego tematu nie było przed wybuchem wojny, ale niespodziewanie kompletny sukces Izraelczyków w pierwszej fazie operacji, ewidentnie zaostrzył ich apetyt. Dwa dni po rozpoczęciu agresji, Premier Benjamin Netanjahu powiedział dziennikarzowi stacji Fox News, że zmiana władzy w Teheranie, "jak najbardziej może być efektem" nalotów, ponieważ "irański reżim jest bardzo słaby". - Otworzyliśmy wam drogę do wolności, idźcie nią. To jest ten moment. Wasza godzina wolności wybiła, to się właśnie dzieje - mówił tego samego dnia podczas wywiadu dla irańskiej emigracyjnej telewizji "Iran International". Sugestia jest ewidentna. Izraelczycy chętnie widzieliby ludowe powstanie i obalenie władzy Ajatollahów po tym, jak ją osłabią nalotami.

Według amerykańskich mediów Biały Dom ma być nieprzekonany co do tak szeroko zakrojonego celu wojny. Choć anonimowy rozmówca portalu "Axiom" zastrzega, że nie można wykluczyć gwałtownej zmiany zdania Trumpa. W tym samym tekście padają stwierdzenia izraelskich anonimowych rozmówców, według których próba zmiany władzy w Iranie w ogóle nie była traktowana jako cel operacji, kiedy tę zatwierdzano. Ewidentnie jest to coś, co pojawiło się na stole w jej trakcie. Historia pokazuje jednak, że liczenie na wywołanie zmian politycznych przy pomocy bombardowań, jest dość naiwne. Zaatakowane państwa raczej się usztywniają, niż rozpadają pod taką presją. Choć wybuchy buntu i protestu w Iranie są czymś od lat regularnym, to naloty nie wywołały na razie kolejnego. Szeroko zakrojone ataki na infrastrukturę cywilną z zamiarem doprowadzenia do załamania gospodarczego, też nie gwarantowałyby takiego rezultatu, a mogłyby przynieść wręcz odwrotny. Nie wspominając o śmierci i cierpieniach cywili czy reakcji świata.

Bardziej prawdopodobne, że cele kampanii pozostaną ograniczone do celów związanych z wojskiem i programem atomowym. Problemem będzie wtedy jej zakończenie przekonującym zwycięstwem. Iran może nigdy się nie poddać, choć nie będzie w stanie realnie walczyć. W takie sytuacji pilnowanie, aby nie odbudował swojego arsenału konwencjonalnego i jądrowego, może oznaczać bezterminowe pozostawianie Iranu i Izraela w stanie uśpionej wojny, przerywanej kolejnymi nalotami na cele, które Państwo żydowskie uzna za niebezpiecznie dla siebie.

Przeczytaj źródło