UE ma nowy cel klimatyczny na rok 2040. W dokumencie porozumienia ważny postulat Polski

3 dni temu 8

Po kilkunastu godzinach negocjacji przedstawiciele państw UE porozumieli się w sprawie nowego celu klimatycznego. Aby uzyskać zgodę większości, został on poważnie złagodzony, wbrew rekomendacjom naukowców. Choć porozumienie obejmuje też kluczowy postulat Warszawy, to polski rząd i tak głosował przeciw.

Elektrownia Pątnów Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl

Porozumienie państw osiągnięto na posiedzeniu Rady ds. środowiska, które przeciągnęło się w noc z wtorku na środę. Jeszcze wczoraj nie było jasne, czy uda się znaleźć większość dla nowego celu redukcji emisji - i to mimo presji, by zatwierdzić go przed przyszłotygodniowym szczytem klimatycznym w Brazylii.

Zobacz wideo Szymon Malinowski: Nie doceniamy naszego wpływu na klimat w skali planetarnej

- Moim zdaniem jest to bardzo dobry, silny kompromis i najlepsze co mogliśmy wspólnie osiągnąć - powiedział duński minister ds. klimatu Lars Aagaard.

W tym półroczu obradami unijnej rady kieruje właśnie duńska prezydencja i to jej obowiązkiem - i ambicją - było wypracowanie tego kompromisu. - Tekst porozumienia ustanowi prawnie wiążący cel 90 proc., oparty na opiniach naukowych, a wraz z krajowymi planami działania UE, możemy udać się na konferencję COP30 z bardzo silną pozycją i po raz kolejny pokazać światowe przywództwo - powiedział Aagaard. Eksperci od polityki klimatycznej dość zgodnie oceniają porozumienie jako "słodko-gorzkie" ze względu na liczne ustępstwa, jednak podkreślają, że mimo tego wyznacza ono jasny kierunek na kolejne 15 lat - i tym kierunkiem jest dalsza, głęboka dekarbonizacja gospodarki.

- To z trudem wynegocjowane porozumienie stanowi ważny krok naprzód w transformacji UE w pierwszy na świecie kontynent neutralny klimatycznie. W niezwykle ciężkich warunkach politycznych Unia zdołała osiągnąć słodko-gorzki kompromis. Wytycza on wspólny kierunek ku silniejszej i bardziej niezależnej Europie, ale zawiera również kilka trudnych do przełknięcia elementów - ocenił Jens Mattias Clausen, z duńskiego think-tanku CONCITO.

90 proc. tylko na papierze

Zgodnie z unijnym prawem klimatycznym do 2050 roku wspólnota osiągnąć musi neutralność emisyjną. Oznacza to, że emisje gazów cieplarnianych (głównie CO2) muszą do tego czasu osiągnąć poziom zero netto (czyli nie emitujemy więcej, niż pochłaniamy). Przepisy zobowiązują też do ustalania celów pośrednich - na rok 2030 (ten już obowiązuje - to spadek emisji o 55 proc.) i na rok 2040. 

Już kilka lat temu specjalne unijne naukowe ciało doradcze wydało opinię na temat celu na rok 2040. Badacze stwierdzili, że jeśli UE chce wypełnić swoje własne zobowiązania, powinna do 2040 roku zmniejszyć emisje zanieczyszczeń klimatycznych o 90-95 proc. Po tym Komisja Europejska zaproponowała, żeby przyjąć cel z dolnej granicy rekomendacji naukowców - i obniżyć emisje o 90 proc. do 2040 roku. 

W tekście porozumienia unijnych ministrów ds. środowiska i klimatu rzeczywiście jest mowa o redukcji emisji o 90 proc. - jednak w szczegółowych zapisach ten cel został mocno rozwodniony. Już wcześniej część krajów sygnalizowała, że zgodzi się na niego tylko wtedy, gdy co najmniej część redukcji emisji będzie można pokryć przez tak zwane "kredyty węglowe" kupowane za granicą (w uproszczeniu - płacimy komuś innemu za redukcję emisji i zapisujemy to na swój rachunek). Początkowo proponowano, by taka możliwość obejmowała maksymalnie 3 proc. emisji. 

Tymczasem w ostatecznie zatwierdzonym porozumieniu mowa już o 5 proc., i nie jest to już tylko "możliwość" a konkretny plan. Oznacza to, że de facto cel redukcji wewnątrz Unii wynosi 85 proc., a kolejne 5 proc. ma być osiągnięte zagranicznymi kredytami węglowymi. Do tego poszczególne kraje mogą osiągnąć kolejne 5 proc. własnych redukcji przy pomocy tego mechanizmu. Dużej elastyczności domagała się część krajów, w tym Polska.

- Konieczne jest stosowanie rygorystycznych kryteriów jakościowych, a wykorzystanie tych kredytów powinno być zaprojektowane w taki sposób, aby zminimalizować negatywny wpływ na krajowe działania na rzecz klimatu - podkreślił Clausen.

Sukces Polski ws. ETS2

Na wtorkowym posiedzeniu Rady reprezentujący Polskę wiceminister klimatu i środowiska Krzysztof Bolesta mówił o jeszcze jednej kwestii, którą przedstawiał jako kluczową: ETS2. Nowy unijny system handlu uprawnieniami do emisji ma wejść w życie w 2027 roku i obejmować transport oraz ogrzewanie. Oznacza to, że do paliwa i opału doliczona będzie nowa opłata. 

Polski rząd od dwóch lat zabiega o przesunięcie wejścia w życie systemu i wprowadzenie w nim zmian, które zapobiegną nadmiernym kosztom dla obywateli. ETS2 byłby szczególnie dotkliwy dla osób ogrzewających domy węglem, bo ze względu na wysokie emisje ten opał zdrożałby najbardziej. Polska jest ostatnim krajem UE, w którym węgiel jest wykorzystywany do ogrzewania domów na dużą skalę. 

- ETS2 może być tym narzędziem, które zabije poparcie społeczne dla działań na rzecz klimatu. Musimy coś z tym zrobić i jesteśmy wdzięczni Komisji za propozycje w tym zakresie, ale czekam na kolejne kroki - mówił na wtorkowym posiedzeniu wiceminister Bolesta.

Tekst przyjęty przez kraje członkowskie pokazuje, że Polsce udało się osiągnąć na tym polu sukces. "Aby uspokoić Polskę" - pisze portal Politico - projekt porozumienia wzywa Komisję Europejską do "odroczenia o rok" wejścia w życie ETS2. Samo zapisanie tego wezwania nie oznacza jeszcze, że ETS2 będzie odsunięty do 2028 roku, ale zwiększa presję na KE, by podjąć takie kroki. Bolesta stwierdził w wypowiedzi dla PAP, że - choć udało się załatwić szereg postulatów ważnych dla Polski - to i tak głosował przeciwko, bo rząd "nie mógł poprzeć takich ambicji".

Inne ustępstwa obejmują więcej darmowych uprawnień dla przemysłu ciężkiego oraz zapis o "roli paliw niskoemisyjnych" w transporcie, o co zabiegały Włochy.

Redukcja "na kredyt"

Kredyty (lub offsety) węglowe pozwalają krajom "kupić" redukcję emisji poza swoimi granicami, bo może być to tańsze, niż realizowanie jej u siebie. Takie kredyty miałoby np. finansować budowę odnawialnych źródeł energii w krajach rozwijających, a osiągniętą dzięki temu redukcję emisji państwo UE policzy na swój rachunek.

Może działać to na przykład w ten sposób: Polska zapłaci Brazylii za zalesienie jakiegoś obszaru, co - jak zostanie wyliczone - będzie oznaczać pochłonięcie X ton dwutlenku węgla. W zamian za to Polska odliczy sobie ten X od swoich emisji, przez co (przynajmniej na papierze) będzie emitować mniej. 

Krytycy uważają takie działania za niewiele więcej niż kreatywną księgowość, która oznacza redukcje tylko na papierze. Zwolennicy przekonują zaś, że pozwala to bardziej efektywnie wykorzystać środki i możliwości (bo np. budowa OZE może być tańsza w Indonezji, a Brazylia ma więcej obszarów do zalesienia niż Polska), a z punktu widzenia klimatu nie ma znaczenia, gdzie ograniczymy emisje. 

Kredyty węglowe są rozwiązaniem, które ma długą historię, pełną kontrowersji. Śledztwa dziennikarskie wykazywał, jak projekty tworzone przy pomocy pieniędzy z kredytów węglowych osiągały wątpliwe lub zerowe efekty, a czasem były wręcz szkodliwe dla przyrody lub lokalnych społeczności. Eksperci zwracają też uwagę, że nawet jeśli działania w Europie są droższe, to przynajmniej wspierają one lokalną gospodarkę. 

Google News Facebook Instagram YouTube X TikTok
Przeczytaj źródło