"Udaje bezrobotną, a jeździ po mieście mercedesem". Tak wygląda walka o alimenty

19 godziny temu 4

Rozwieść można się z partnerem, ale nigdy z dzieckiem. Wielu rodziców narzeka, że alimenty kosztują ich zbyt wiele, a po nowym pomyśle rządowym wprowadzającym konkretne stawki – że wręcz doprowadzą do ruiny.

– Lapsus, skandal, samobój – Leszek dzieli się swoimi wrażeniami na temat opracowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości tablic alimentacyjnych. Resort stworzył "niewiążące narzędzie pomocnicze", które nie ma zastępować decyzji sądów, a pomagać im w ustalaniu wysokości alimentów. Autorzy pomysłu wzięli pod uwagę dochody rodziców, powiązali je z liczbą dzieci oraz ich wiekiem i na tej podstawie wyliczyli stawki. Do zarobków brutto przypisali świadczenia netto. Rodzice, główne ojcowie, podnieśli larum.

Leszek ma troje dzieci w wieku ośmiu, dwunastu i czternastu lat. Postanowił obliczyć, ile kosztowałoby go ich utrzymanie według ministerialnego cennika, a z tych kalkulacji wyszło mu, że po zapłaceniu alimentów, zostałoby mu na koncie około tysiąca złotych. – Chciałoby się zapytać, jak żyć, panie premierze, państwo ministrowie. Najbardziej dostaliby w kość rodzice wielodzietni jak ja – tłumaczy mężczyzna i podaje link, pod którym można złożyć protest przeciw pomysłom ministerstwa. W ciągu półtora tygodnia zebrano ok. dwóch tysięcy podpisów.

W petycji Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzna są konkretne wyliczenia, symulacje i przykłady tej – jak mówią oburzeni tablicami – niesprawiedliwości społecznej. Oto jeden z nich: rodzic zobowiązany do płacenia alimentów na troje dzieci w wieku 16-18 lat zarabia 9 tys. zł brutto, czyli 6 tys. 426 zł netto. Zgodnie z sugestią miałby płacić 5 tys. 280 zł alimentów, po 1 tys. 760 zł na każde dziecko. Zostaje mu więc 1 tys. 136 zł na przeżycie – niemal tyle, co Leszkowi. A były współmałżonek, który mieszka z dziećmi, z samych alimentów dostaje 5 tys. 280 zł, do tego dochodzą pieniądze ze świadczenia 800 plus i robi się w sumie 7 tys. 680 zł na rękę. Gdzie tu sprawiedliwość? – pytają rodzice. Wtóruje im Leszek.

Od sześciu lat sumiennie płaci na dzieci, zawsze w terminie. Była żona założyła sprawę o zabezpieczenie alimentów, kiedy jeszcze mieszkali razem. Sąd po dwóch miesiącach wydał zgodę i Leszek musiał robić przelewy. Dzieci zostały przy matce. Nie wiedział nic o toczącym się postępowaniu, bo nikt nie musiał go informować. A kiedy mógł się wreszcie odwołać, sąd apelacyjny podtrzymał decyzję o zabezpieczeniu i ustalił wysokość opłat.

– To stanowiło około 45 proc. mojego miesięcznego dochodu. Dzieci mieszkały z byłą żoną, choć zakres opieki wychodził prawie pół na pół. Widywałem je w święta i długie weekendy, w co drugą sobotę i niedzielę przyjeżdżały do mnie, do tego przysługiwał mi jeden dzień opieki w tygodniu. Zabierałem je na ferie. I jeszcze do tego musiałem słono płacić – relacjonuje.

Z byłą żoną nie ma lekko. Raz pomówiła go o molestowanie córek, a teraz utrudnia kontakt z Ewą i Sandrą. Leszek ma swoją teorię, dlaczego tak się dzieje. – Ona próbuje wykazać, że jestem złym ojcem. I chce zrobić z tego argument za podwyższeniem alimentów. Tablice tylko ją ośmielą – uważa Leszek. Matka dzieci nie ma etatu, pracuje dorywczo. – Ja ją de facto utrzymuje, więc po co ma się trudzić? – złorzeczy mężczyzna.

Na koniec maja 2025 r. liczba dłużników alimentacyjnych przekroczyła 290 tys. osób. A zaległe świadczenia urosły do kwoty prawie 17 mld zł — to o ponad 2,2 mld zł więcej niż przed dwoma laty i aż o 5,2 mld zł więcej w porównaniu z 2022 r. Rośnie średnia kwota zaległości przypadająca na jednego rodzica. Obecnie wynosi 58 tys. 293 zł, w 2023 r. było to 50 383 zł, a w 2022 r. — 44 tys. 056 zł. To dane Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor SA.

Jak wygląda skuteczność ściągalności tych świadczeń? Jeśli rodzic nie wywiązuje się z obowiązku alimentacyjnego, pieniądze wypłaca Fundusz Alimentacyjny. A gminy, które go obsługują, dochodzą później swoich należności, m.in. zgłaszając dłużników alimentacyjnych do rejestrów prowadzonych przez Rejestr Dłużników BIG.

– Dzięki temu informacje o dłużnikach są dostępne dla firm sprawdzających wiarygodność płatniczą swoich klientów. Dłużnik alimentacyjny, który znajdzie się w Rejestrze Dłużników, może mieć z tego powodu problemy z zaciągnięciem kredytu, pożyczki, zakupami na raty czy podpisaniem umowy na usługi telekomunikacyjne. To często mobilizuje do płacenia – mówi Diana Borowiecka, ekspertka Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor.

Badania pokazują, że ponad 75 proc. Polaków spłaciłoby dług od razu po otrzymaniu informacji o wpisie do rejestru BIG. Z kolei 17 proc. z nich uregulowałoby zadłużenie, gdyby wpis zaczął utrudniać życie.

Unikanie płacenia to nie tylko kłopot rodzinny, ale i poważny problem społeczny. – Brak regularnych, należnych środków z tego tytułu destabilizuje życie wielu rodzin, zwiększając nierówności ekonomiczne i edukacyjne. Problem ten nadal wymaga systemowych zmian w prawie, mechanizmów sankcji na dłużnikach oraz narzędzi wsparcia dla poszkodowanych opiekunów i ich podopiecznych – uważa Borowiecka.

Na wsparcie przestał już liczyć Ernest. Jego zdaniem role w alimentacyjnych bataliach zostały już dawno obsadzone. – Tak się przyjęło, że mężczyzna jest przemocowcem, a kobieta matką Polką – narzeka mężczyzna, który od ponad dziesięciu lat walczy o sprawiedliwość w sądach rodzinnych i o niższe alimenty.

Z pierwszą żoną ma córkę. Relacja posypała się jeszcze przed narodzinami Adeli, bo – jak twierdzi mężczyzna – kobieta jego życia związała się z nim tylko dla pieniędzy, a gdy zaszła w ciążę, pokazała mu drzwi i założyła dwie sprawy: pierwszą o uznanie ojcostwa, drugą o alimenty. – Próbowałem się dogadać, załatwić wszystko polubownie, ale wtedy usłyszałem: Jak zostaną ustalone alimenty, będziesz mógł widywać córkę, kiedy chcesz.

Drugi związek też okazał się nieudany. Ernest trafił na rozwódkę, która nie mogła mieć dzieci z pierwszym mężem. Z nim doczekała się dwóch synów – Piotr i Paweł chodzą do przedszkola. Ojciec szacuje, że miesiąc w miesiąc spędza z nimi 14-15 dni. Nie mieszkają już razem, bo para jest w separacji i szykuje się do rozwodu. Biegli ocenili, że dzieci powinni mieszkać z ojcem, ale pozostały przy matce, bo tak postanowił sąd. – "Dzieci tylko przychodzą do pana w odwiedziny" – oceniła pani sędzia. A przecież one u mnie nocują! Zszokowały mnie te słowa. Nie ma sprawiedliwości w sfeminizowanych sądach – twierdzi Ernest.

Kiedy pytam go o tabele, zrezygnowany macha ręką. – Przy zarobkach 16 tys. zł brutto, jakie jeszcze niedawno osiągałem, płaciłbym na dzieci około 14-15 tys. zł. Nie zostawałoby mi nic na życie, na kupno lekarstw, na spłatę kredytu hipotecznego. Nie byłoby mnie stać na wyjazd z dziećmi na urlop, niczego nie mógłbym im zapewnić. To jak? Mama im kupuje, a tata nie? Ostatnio dzieci mnie zapytały: "Tato, a dlaczego ty sobie lodów nie kupujesz?". Przecież im nie powiem, że mnie nie stać – opowiada.

Kilka miesięcy temu stracił pracę. Nie zarabia, ale płacić alimenty musi. Na córkę: 1,2 tys. zł, na chłopców – 1,6 tys. zł, a to i tak trochę mniej niż na początku, bo sąd obniżył mu świadczenie. W sumie wychodzi 2,8 tys. zł. – Płacę dwa razy więcej niż wynosi zasiłek dla bezrobotnych – dopowiada mężczyzna. Nie jest tak, że szuka wymówek, aby nie płacić. Szuka pracy, aby nie mieć alimentacyjnych zaległości. Ale wkurzają go: ministerstwo, sądy, "chciwe kobiety i ich sojuszniczki w togach".

Mecenas Filip Wołoszczak prowadzi wiele spraw o alimenty na dzieci. Nie dziwi się ożywionej dyskusji wokół tablic. Konieczność łożenia na dzieci budzi mnóstwo emocji wśród rozwiedzionych par.

– Bardzo często zdarza się, że matki, które najczęściej zostają z dziećmi, żądają za wysokich alimentów – nierealnych finansowo. Z drugiej zaś strony ojcowie proponują moim zdaniem za niskie, nieprzystające do rzeczywistości kwoty. A jak się poczyta medialne historie celebrytów, w których padają wielkie kwoty alimentów, apetyt alimentacyjny rośnie. Do tego często matki – zwłaszcza przy młodszych dzieciach – nie chcą się zgadzać na opiekę naprzemienną, która obniża alimenty, przez co ojcowie się usztywniają. A na sam koniec – w dużej ilości spraw – poziom konfliktu jest tak wysoki, że rodzice nie zwracają uwagi na dzieci, a ich stanowisko jest po prostu po to, żeby nie zgodzić się na warunki drugiej strony – opowiada mec. Wołoszczak.

Pieniądze rodzą konflikty, ponieważ zazwyczaj jedna ze stron uważa się za stratną. Ma płacić i widywać się z dzieckiem od czasu do czasu albo – co przecież też się zdarza – bezskutecznie zabiegać o kontakt utrudniany przez drugą stronę. Ta z kolei podnosi inny argument: wychowanie dzieci kosztuje, więc skoro się na nie zdecydowałeś, to się teraz dokładaj.

– Matki chcą w jakiś sposób zrekompensować sobie rozstanie lub opiekę nad dzieckiem, a ojcowie mają takie podejście: nie będę na nią płacił, uważając że te pieniądze była żona wyda na siebie. Często tłumaczę, że to nie są pieniądze na byłego małżonka, tylko dla dziecka i dorosła osoba powinna wziąć odpowiedzialność za swoje czyny – dodaje Wołoszczak.

Dużo łatwiej znaleźć ojca, który ma obowiązek płacenia alimentów na dziecko niż matkę zobligowaną do takiego świadczenia. Ale nie jest tak, że kobiety są zwolnione z opłat, a wymiar sprawiedliwości przymusza do tego tylko mężczyzn.

Krzysztof ma jedenastoletniego syna Eryka, o którego walczył z jego matką o Eryka przez cztery lata. Miał w głowie te wszystkie złowieszcze opinie o sądach przyznających rację i opiekę nad dzieckiem tylko kobietom. Miał też dobrego prawnika i mocne argumenty w ręku. – Żona mnie zdradzała. Wyprowadziła się do kochanka i zaniedbywała swoje obowiązki rodzicielskie. Nie interesowała się naszym synem. Owszem, jak już się nasyciła nowym partnerem, Eryk do niej przyjeżdżał, ale nie lubił przebywać w towarzystwie kochasia mamusi. Facet się awanturował, dziecko było narażone na stres. Postanowiłem ograniczyć jej prawa rodzicielskie – opowiada Krzysztof.

To się nie udało. Po wyczerpujących bojach udało się natomiast ustanowić miejsce zamieszkania syna przy ojcu i zasądzić od matki alimenty. Kobieta jest zobowiązana płacić co miesiąc 1,5 tys. zł, jednak lekceważy wyrok sądu i tego nie robi. – Oficjalnie nie pracuje. Udaje bezrobotną, a jeździ po mieście mercedesem – komentuje złośliwie Krzysztof. Jak relacjonuje, matka Eryka stosuje uniki już od przeszło roku. Krzysztof był cierpliwy, nie chciał eskalować konfliktu, bo w ostatnim czasie Brygida miała poważne problemy zdrowotne i ściąganie pieniędzy uważał za grę nie fair. Kiedy jednak zobaczył, jak podjechała po syna tym mercedesem, coś w nim pękło. Teraz nie odpuści.

– W końcu chodzi o dobro syna. Stać mnie, żeby w pojedynkę go utrzymać, Erykowi niczego nie brakuje. Ma jednak matkę, niech się więc wykaże i płaci. Skoro stać ją na rozbijanie się po mieście luksusowym autem, tym bardziej ma pieniądze na alimenty. A jeśli nie ma, może pożyczyć od kochanka – ironizuje.

O tabelach jedynie słyszał, nie ma zdania, w temat się nie zagłębiał. – Dla mnie wysokość świadczeń jest kwestią wtórną. Chodzi o zasady, żeby się dokładać i przestrzegać powinności, a nie kpić sobie z wyroków sądu i udawać żebraka. Trzeba to ukrócić. To jest pole do popisu dla naszego państwa, aby zlikwidować alimentacyjną szarą strefę – podsumowuje mężczyzna.

Po głośnych protestach Ministerstwo Sprawiedliwości postanowiło uwzględnić liczne uwagi i dokonać ponownej analizy tablic. Zapytaliśmy, kiedy to nastąpi. "Tablica alimentacyjna będzie przedmiotem dalszych prac i konsultacji, jednak obecnie nie zostały jeszcze ustalone konkretne terminy ich przeprowadzenia" – odpisało lakonicznie ministerstwo.

Na razie rezygnację z funkcji podsekretarza stanu złożyła Zuzanna Rudzińska-Bluszcz. To właśnie ona odpowiadała w resorcie za opracowanie kontrowersyjnych tablic.

Przeczytaj źródło