Pacjenci często mówią, że ich rodzinny dom był całkiem normalny. Owszem, ojciec czasem pokrzyczał, mama była trochę nerwowa, ale to nie była żadna patologia. Zdarzało się, że rodzice wyzywali dzieci od kretynów, głąbów, leni, narzekali: "Ty mnie do grobu wpędzisz"; "Pod mostem skończysz, niemoto jedna", straszyli, że do domu dziecka oddadzą. Ale przemocy nie było.
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że przemoc to nie tylko uderzenia i kopniaki. Upokarzać, poniżać i ranić mogą również słowa. Na przemoc słowną jest dzisiaj znacznie więcej przyzwolenia niż na fizyczną. Jest metodą wychowawczą, narzędziem walki politycznej, językiem w relacjach miłosnych i przyjacielskich. Co piąty dorosły Polak uważa, że o przemocy można mówić tylko wtedy, gdy na ciele ofiary widać wyraźne ślady, np. siniaki, oraz że są sytuacje, które usprawiedliwiają stosowanie obraźliwych określeń wobec dzieci. "To tylko słowa" – mówią często pacjenci, nie uświadamiając sobie, że są ofiarami lub sprawcami słownej przemocy.