W nocy ze środy na czwartek izraelska marynarka wojenna przechwyciła łodzie należące do Flotylli Sumud, oddolnej społecznej inicjatywy dążącej do przełamania blokady morskiej Gazy i zapewnienia mieszkającym tam Palestyńczykom dostępu do pomocy humanitarnej. Członkowie załogi flotylli, w tym cztery OSOBY Z POLSKI, zostali porwani przez izraelskie siły zbrojne i uprowadzeni do Izraela. Hartman podsumował to na swoich mediach społecznościowych następującymi słowami:
Za udział w propagandowej akcji nazistowskiej organizacji terrorystycznej Hamas [poseł na Sejm RP Franek] Sterczewski powinien być sądzony i ukarany w Izraelu (…) Życzę polskim nazistom z hamasowych kutrów, żeby posiedzieli sobie w jednym z cieplutkich więzień na pustyni Negew. Oczywiście razem z palestyńskimi terrorystami pod jedną celą.Po tych słowach nie powinno być dla Hartmana miejsca w żadnym szanującym się medium, ani na żadnym szanującym się uniwersytecie.
I nie chodzi nawet o wyzywanie polskich uczestników misji humanitarnej od nazistów - choć to samo w sobie jest oburzające i niedopuszczalne, to blednie w obliczu "życzeń" Hartmana, żeby trafili oni do "jednego z więzień na pustyni Negew", w towarzystwie "z palestyńskimi terrorystami".
Zobacz wideo Król Netanjahu. "Izrael to ja"
O jakim losie dla polskich obywateli, których jedynym "przestępstwem" była próba dostarczenia pomocy humanitarnej, fantazjuje Hartman?
Zobaczmy. Ostrzegam, że poniżej znajdą państwo opis nieludzkich tortur.
Co się dzieje w "jednym z więzień na pustyni Negew"
Po 7 października 2023 roku rząd Izraela podjął decyzję o częściowym przekształceniu położonej na pustyni Negew bazy wojskowej Sede Teman w ośrodek internowania Palestyńczyków podejrzanych o związki z Hamasem. Według informacji uzyskanych przez New York Times od dowództwa jednostki, między grudniem 2023 roku a majem 2024 do ośrodka trafiło około 4 tysięcy mieszkańców Gazy.
Obóz w Sede Teman jest nazywany izraelskim Guantanamo. W oparciu o relację osób zatrzymanych, sygnalistów z izraelskiej armii oraz lekarzy, którzy pracowali w obozowym szpitalu, wyłania się makabryczny obraz. Jedyną kontrowersją dotyczącą porównania do Guantanamo jest to, czy nie jest zbyt łagodne.
Pod koniec lipca zeszłego roku izraelska prokuratura wojskowa zatrzymała dziewięciu żołnierzy oskarżonych o torturowanie Palestyńczyka przetrzymywanego w obozie. Ofiara trafiła do szpitala w stanie krytycznym. Nagranie z brutalnego pobicia, zarejestrowanego na więziennej kamerze, wyciekło do mediów. Palestyńczyk był przez 15 minut kopany, deptany, bity za pomocą pałek, ciągany po podłodze, oraz rażony prądem po całym ciele, w tym w głowę. Jeden z żołnierzy dźgnął go ostrym narzędziem między pośladkami, co doprowadziło do poważnych ran i krwawienia z jelita i odbytu.
Yoel Donchin, izraelski lekarz, który zajmował się rannym, w rozmowie z izraelskim dziennikiem Haaretz powiedział, że jeśli standardy traktowania zatrzymanych przez izraelskie państwo, rząd i armię są takie, że nie istnieją żadne granice znęcania się nad nimi, to osoby na najwyższych stanowiskach państwowych powinny po prostu same mordować palestyńskich więźniów, "tak, jak robili to naziści".
Władze Izraela twierdzą, że to odosobniony przypadek. Niestety tak nie jest. Jak wykazało śledztwo telewizji CNN, niemal wszystkie osoby przetrzymywane w Sede Teman mają założone kajdanki i zasłonięte oczy przez 24 godziny na dobę, w ciągu dnia muszą bez przerwy siedzieć w milczeniu na podłodze, a w nocy - leżeć bez ruchu. Złamanie zasad - czyli próby rozmowy, zaśnięcie w ciągu dnia, siadanie w nocy, odsłonięcie opaski na oczy - jest karane biciem przez strażników.
W opublikowanym w maju 2025 przez Haaretz wyznaniu izraelskiego żołnierza, który był oddelegowany w Sede Teman, wszyscy, którzy służyli w ośrodku, wiedzą, że jest to "obóz sadystycznych tortur" i "piekło", a dowódcy nazywali Sede Teman "cmentarzem".
New York Times przeprowadził serię wywiadów z Palestyńczykami, którzy po paru miesiącach zostali wypuszczeni z niewoli. Lista tortur, która wyłania się z ich opisów przesłuchań, jest porażająca. Wśród nich były między innymi gwałty analne rozgrzanym prętem oraz rażenie prądem przy pomocy krzeseł elektrycznych, w wyniku którego przesłuchiwani tracili przytomność oraz kontrolę nad oddawaniem moczu.
W opublikowanym przez agencję Rady Praw Człowieka ONZ w zeszłym roku raporcie dotyczącym izraelskich obozów internowania Palestyńczyków, autorzy oskarżyli izraelskie wojsko o stosowanie takich tortur jak waterboarding, elektrowstrząsy i stosowanie przemocy seksualnej, a także napuszczanie na zatrzymanych psów.
Kto trafia do Sede Teman
Równie przerażający obraz wyłania się z opowieści tych, którzy mieli do czynienia ze szpitalnym skrzydłem ośrodka. Osoby, które trafiały do obozowego szpitala, miały przypięte wszystkie kajdankami do łóżka wszystkie kończyny, były pozbawione dostępu do toalety i zmuszone do załatwiania się do pieluch, były karmione słomką. I oczywiście tam również musiały mieć nieustannie zasłonięte oczy i zachowywać milczenie.
Jak donosi organizacja Stowarzyszenie na Rzecz Praw Człowieka w Izraelu, kajdanki były zatrzaskiwane tak ciasno, że regularnie dochodzi do amputacji kończyn, a zabiegi medyczne odbywały się regularnie bez znieczulenia lub odpowiedniej dawki środków przeciwbólowych.
Jeden z lekarzy oddelegowanych do obozu napisał oficjalną skargę do izraelskiego ministerstwa zdrowia i prokuratora generalnego, w którym potwierdził te oskarżenia. Jak przyznał, na przestrzeni tygodnia poprzedzającego wystosowanie listu był świadkiem amputacji kończyn u dwóch zatrzymanych, które były niezbędne w wyniku obrażeń odniesionych z powodu zacisku kajdanek. Nazwał to "rutynowym zdarzeniem", bo "ponad połowa pacjentów trafiających do szpitala" ma takie obrażenia.
Z informacji uzyskanych przez New York Times wynikało, że lekarze pracujący w ośrodku zostali poinstruowani, by nie pisać swoich imion i nazwisk na oficjalnych dokumentach medycznych oraz nie podawać swoich danych w obecności pacjentów, żeby uniknąć ryzyka, że zostaną następnie zidentyfikowani i postawieni przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym pod zarzutem popełnienia zbrodni wojennych.
Udokumentowano parędziesiąt przypadków zgonów osób przetrzymywanych w obozie.
Palestyńczycy, którzy trafiają do Sede Teman, są tam przetrzymywani bez wyroków, a nawet postawionych zarzutów, miesiącami nie mają prawa do kontaktu z prawnikiem. Choć teoretycznie obóz jest przeznaczony dla bojowników Hamasu, to w rzeczywistości trafiło tam tysiące osób, które z organizacją nie mają nic wspólnego.
Spośród czterech tysięcy zatrzymanych, którzy trafili do Sede Teman przez pierwsze pięć miesięcy działalności obozu, jedna trzecia została wypuszczona. Nawet izraelska armia nie potrafiła w żaden sposób połączyć ich z działalnością zbrojną. Jak wynika z utajnionych danych izraelskiego wywiadu wojskowego, do których na początku września tego roku dotarł brytyjski dziennik The Guardian, zaledwie jedna czwarta z ponad sześciu tysięcy Palestyńczyków przetrzymywanych w obozach została zidentyfikowana jako osoby należące do zbrojnego ramienia Hamasu.
Oburzenie w sieci i reakcja "Polityki"
Nie ma żadnych wątpliwości, że w swoim wpisie na mediach społecznościowych Jan Hartman wyraził nadzieję, że osoby biorące udział we Flotylli Sumud zostaną poddane torturom. Co więcej, jednoznacznie dał do zrozumienia, że z entuzjazmem przyjmuje doniesienia o tym, że Państwo Izrael torturuje przetrzymywanych w obozach Palestyńczyków, łamiąc w ten sposób przepisy prawa międzynarodowego i fundamentalne prawa człowieka.
W odpowiedzi na słowa Hartmana - oraz wywołane nimi oburzenie opinii publicznej - redakcja tygodnika Polityka opublikowała oświadczenie. Poinformowała czytelników, że "z zaskoczeniem i niesmakiem przyjęła wpis" swojego felietonisty oraz "stanowczo odcina się i potępia komentarze o takim charakterze", bo "ton wpisu jest obcy" wyznawanym przez redakcję wartościom.
Oświadczenie jest o tyle kuriozalne, że redakcja odcina się od tonu Hartmana, tak jakby to właśnie „ton" jego wypowiedzi był tu największym problemem. Gdy ktoś kibicuje stosowaniu tortur i życzy ich tym, z którymi się nie zgadza, to mamy do czynienia z mową, która dalece wykracza poza kwestie zabarwienia emocjonalnego czy stylistycznego.
Redakcja Polityki mogłaby odżegnywać się od tonu Hartmana gdyby ten napisał, że poseł Sterczewski powinien "spie***lać". Ewentualnie można się spierać o to, czy w granicach dyskusji o tonie znajduje się wyzywanie go od nazisty. Gloryfikacja przemocy, życzenie komuś, by trafił do obozu tortur, w którym nie obowiązują żadne normy ochrony prawnej ani podstawowych zasad człowieczeństwa, jest czymś absolutnie dyskwalifikującym dla osób i instytucji, które aspirują do stania po stronie demokratycznych wartości, dbania o kulturę polityczną i bronienia praw człowieka.
Gdy w odpowiedzi na oświadczenie tygodnika większość komentujących domagała się jasnej deklaracji dotyczącej zerwania współpracy z Hartmanem, redakcja poinformowała, że "to, co dalej, jest sprawą wewnętrzną", a choć głosy domagające się zakończenia współpracy traktuje "bardzo poważnie", to podjęcie takiej decyzji "wymaga wewnętrznej analizy".
To nie jest "wewnętrzna sprawa"
Po pierwsze, "to, co dalej" nie jest "sprawą wewnętrzną". Polityka szczyci się tym, że jest "największym tygodnikiem w Polsce" i niewątpliwie postrzega się jako medium opiniotwórcze. Nie jest biuletynem spółdzielni publikowanym na korkowej tablicy, tylko miejscem, które historycznie odgrywało ogromną rolę w kształtowaniu debaty publicznej. Media są jednym z fundamentów demokracji. Łączy się to z jednej strony ze wzmocnioną ochroną prawną, z drugiej - z odpowiedzialnością społeczną.
Decyzje o tym z kim współpracować i co publikować powinna oczywiście należeć wyłącznie do redakcji. Jednak konsekwencje tych decyzji nie są już w wypadku opiniotwórczego tygodnika jej "wewnętrzną sprawą".
Systematyczne stosowanie tortur jest zgodnie z prawem międzynarodowym zbrodnią przeciw ludzkości. Konsekwencją decyzji o pozostawieniu Hartmana w gronie współpracowników byłaby zatem normalizacja w debacie publicznej gloryfikowania zbrodni przeciw ludzkości i kibicowania temu, żeby dalej były popełniane. Byłby to po prostu jednoznaczny sygnał, że taki głos mieści się w opinii tygodnika Polityka w ramach przyjętych norm dyskursu. Mam wielką nadzieję, że nie muszę tłumaczyć, jak dalece nieodpowiedzialny byłby taki krok.
To z kolei oznacza, że powoływanie się na potrzebę "wewnętrznej analizy" budzi konsternację. Istnieją granice, po których przekroczeniu sytuacja jest na tyle oczywista, że nie ma czego analizować.
To jest właśnie taki przypadek. Nie ma tu żadnego "ale". Hartman fantazjuje publicznie na swoich mediach społecznościowych o torturowaniu aktywistów i realnie pochwala torturowanie ludzi przetrzymywanych bezprawnie w obozach bez wyroków ani nawet aktów oskarżenia (choć w wypadku tortur to akurat nie powinno mieć znaczenia, bo użycie tortur wobec kogokolwiek znajduje się poza marginesem państwa prawa i norm moralnych).
Jeśli dla redakcji tygodnika Polityka podżeganie do zbrodni przeciw ludzkości nie jest czymś, co automatycznie dyskwalifikuje publicystę, to co Hartman musiałby powiedzieć, żeby sprawa była jasna? Czy coś takiego w ogóle istnieje?
Niecierpliwie czekam na odpowiedź.








English (US) ·
Polish (PL) ·