To był problem już w 1944 roku. Ukraińcy tracą przez to F-16

6 godziny temu 2
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Kolejny cenny ukrai?ski my?liwiec F-16 zosta? stracony podczas polowania na rosyjskie drony. Szczeg??w nie podano, ale mo?na si? domy?li?, ?e pad? ofiar? problemu tak starego, jak pierwsze takie lataj?ce bomby. Ju? w 1944 roku Brytyjczycy stwierdzili, ?e cho? teoretycznie bezbronne, to faktycznie stanowi? spore zagro?enie dla nawet najlepszych my?liwc?w.

My?liwiec F-16 (zdj?cie ilustracyjne) Fot. USAF

Najnowsza tego rodzaju strata wydarzyła się w nocy z 28 na 29 lipca, podczas odpierania kolejnego zmasowanego rosyjskiego ataku powietrznego na Ukrainę. - Pilot zużył całe swoje uzbrojenie pokładowe i zestrzelił siedem celów powietrznych. Podczas atakowania ostatniego z nich, jego samolot został uszkodzony i zaczął tracić wysokość - poinformowało ukraińskie lotnictwo w komunikacie. Finalnie F-16 rozbił się, a pilot zginął w jego szczątkach. Towarzyszy temu często używane przez Ukraińców twierdzenie, że pułkownik porucznik Maksym Ustymenko poległ, ponieważ do ostatniej chwili pozostał za sterami, aby uniknąć spadnięcia na domy.

Problem stary jak taka broń

Niemal identyczna sytuacja wydarzyła się w nocy z 15 na 16 maja. Wówczas również po ataku na drona rozbił się inny F-16, choć wówczas pilot się katapultował i przeżył. 28 kwietnia to samo zdarzyło się ze starszym poradzieckim myśliwcem Su-27. 26 sierpnia 2024 roku również podczas odpierania rosyjskiego ataku powietrznego rozbił się trzeci F-16, grzebiąc w szczątkach pilota. Kontakt z maszyną utracono po tym, jak ruszyła do ataku na kolejny cel. Szczegółów tych strat Ukraińcy oficjalnie nie podają, ale można się dużo domyślić, bo takie wydarzenia to nic nowego.

Po raz pierwszy z tym problemem zmierzono się latem 1944 roku nad południową Anglią, kiedy znad okupowanej Francji zaczęły nadlatywać pierwsze "latające bomby" V-1. Wówczas broń innowacyjna i przełomowa. Dzisiaj zostałaby nazwana dronem uderzeniowym, albo rakietą manewrującą. Pozbawiony pilota niewielki samolot z prostym silnikiem odrzutowym i nieskomplikowanym układem sterowania, mającym utrzymać prosty kurs podczas lotu na małej wysokości z dużą jak na tamte czasy prędkością bliską 600 km/h. Tylko najnowsze i najszybsze myśliwce tłokowe tamtych czasów mogły je dogonić i zestrzelić. Choć V-1 nie mogły się przed tym nijak bronić, to szybko okazały się, że stanowią spore zagrożenie zza przysłowiowego grobu.

Niemieckie pociski miały bowiem bardzo dużą głowicę, zawierającą 830 kilogramów materiałów wybuchowych. Ostrzelane przez myśliwce czasem silnie eksplodowały w chmurze ognia oraz odłamków. Przy prędkościach rzędu 600 km/h, lecący blisko za swoją ofiarą myśliwy natychmiast w nią wpadał. Czasem kończyło się na mocnych wstrząsach i nieszkodliwym obiciu się o kilka fragmentu niemieckiej broni, kiedy indziej wyleceniu z chmury ognia i dymu do góry nogami, a czasem na poważnych uszkodzeniach myśliwca. To ostatnie zdarzało się zwłaszcza na początku niemieckich nalotów, kiedy nie do końca znano ryzyko. V-1 były dość odporne na uszkodzenia, więc czasem ścigający je piloci podlatywali blisko, aby mieć pewność trafienia i niezmarnowania cennej amunicji. Kończyło się to spotkaniem ze szczątkami po wybuchu trafionego celu. Nie ma dokładnych danych na ten temat, ale we wspomnieniach pilotów z tego okresu są liczne twierdzenia o samolotach uszkodzonych w ten sposób, albo wręcz czasem poległych kolegach.

Prosty, ale trudny cel

81 lat później Ukraińcy mierzą się z tym samym problemem. Rosyjskie drony Gieran-2 owszem mają inny napęd, mniejszą prędkość, znacznie większy zasięg i mniejszą głowicę, ale ogólna koncepcja jest taka sama. Prosta bezpilotowa maszyna latająca mająca lecieć po zaprogramowanej trasie i finalnie zanurkować na cel. Nie broni się, nie stosuje uników. Ukraińcy polują na nie z ziemi, z powietrza i przy pomocy walki elektronicznej. Ta druga opcja oznacza myśliwce, dla których jest to również trudne i jak widać niebezpieczne zdanie. Głównie z tego powodu, że rosyjskich dronów wlatuje nad Ukrainę już po kilkaset co noc. Celów w powietrzu jest więc zatrzęsienie. Każdy przepuszczony możne oznaczać trafiony skład cennych zapasów wojskowych, albo śpiącą rodzinę w bloku. Pojedynczy myśliwiec może natomiast zabrać kilka rakiet powietrze-powietrze krótkiego zasięgu, które są używane na proste drony i zapewniają ich bezpieczne niszczenie. Po ich zużyciu ma do wyboru wracać do bazy, albo spróbować jeszcze upolować z 1-2 cele przy pomocy działka pokładowego. Motywacja do tego jest ogromna, ale adekwatnie rośnie ryzyko.

W 1944 roku piloci musieli mocno żyłować swoje tłokowe maszyny, aby dogonić odrzutowe V-1. Dzisiaj jest odwrotnie. Piloci odrzutowych myśliwców muszą się mocno nagimnastykować, aby swoje bardzo szybkie maszyny ustawić w pozycji do ataku na powolne tłokowe "mopedy". Te latają z prędkością niecałych 200 km/h, co dla współczesnych myśliwców oznacza dolną granicę dopuszczalnych prędkości. Samo w sobie oznacza to ryzyko albo zderzenia się ze swoim celem, albo utraty kontroli nad maszyną na małej wysokości, zazwyczaj rzędu kilkuset metrów. Przy czym praktycznie zawsze dzieje się to w nocy, albo w słabym świetle świtu.

Nawet jak już wszystko się uda i "moped" zostanie rozerwany na strzępy salwą z działka pokładowego, to jego szczątki stanowią zagrożenie dla myśliwca. Sama eksplozja prawdopodobnie nie, bo Gieran-2 ma relatywnie niewielką głowicę rzędu 50-90 kilogramów w zależności od wersji. Jednak samoloty odrzutowe mają to do siebie, że ich silniki zasysają ogromne ilości powietrza i jeśli razem z nim zassą jakieś szczątki, to efekt może być katastrofalny. Tak jak najpewniej dzieje się w przypadku utraconych ukraińskich maszyn. Nagła utrata ciągu na małej wysokości, przy małej prędkości, to recepta na katastrofę. I to taką, która daje mało czasu na bezpieczne katapultowanie się. Kolejne ukraińskie myśliwce i ich piloci utraceni podczas odpierania rosyjskich ataków powietrznych ewidentnie to potwierdzają.

Sytuacja podbramkowa

3 z 4 utraconych dotychczas ukraińskich F-16 to właśnie taka sytuacja. Nocne polowanie na rosyjskie drony, ewentualnie rakiety manewrujące. Tylko jeden otrzymany z zachodu myśliwiec miał paść ofiarą rakiety powietrze-powietrze wystrzelonej przez rosyjskiego odpowiednika. Trzy z pięciu w ogóle straconych w tym roku ukraińskich maszyn to wypadki podczas nocnej obrony przez dronami i rakietami. Oceniając powierzchownie to kiepska dla Ukraińców wymiana. Jeden rosyjski dron wart kilkadziesiąt tysięcy dolarów za wart wiele milionów myśliwiec, z równie cennym pilotem. Rosyjskie naloty są jednak poważnym problemem dla Ukrainy. Tym bardziej że ich skala w ostatnich miesiącach gwałtownie urosła, przytłaczając dotychczas dość sprawnie sobie z nimi radzący system obrony przeciwlotniczej.

Ukraińcy są więc w desperackiej sytuacji, jeśli chodzi o odpieranie niemal conocnych nalotów. Ryzykowanie bardzo cennych myśliwców staje się mniej nieracjonalne. Tym bardziej że nie brakuje doniesień o tym, co może zrobić choć jeden przepuszczony dron trafiający w budynek mieszkalny. To na pewno wpływa na ocenę ryzyka dokonywaną przez samych pilotów.

Przeczytaj źródło