Nie ma Geralta, nie ma smoka, nie ma magii. Są za to dziewczyny, gniew i błoto po kolana. „Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina” to spin-off, który pokazuje, że Kontynent dawno przestał być męskim światem. Zamiast błyszczących mieczy jest brud pod paznokciami. Zamiast wielkich słów o przeznaczeniu - ciche przetrwanie w świecie, który dawno zapomniał o bohaterach.
Netflix wypuścił tę produkcję po cichu, jakby nie był pewien, czy świat jest gotowy na taką wersję sagi. A jednak, trudno się od niej oderwać. Bo wśród chaosu, potworów i popiołu rodzi się coś, co w uniwersum Sapkowskiego zawsze było najciekawsze: kobieca siła, która nie potrzebuje tytułu „wybranki”, by zmieniać bieg historii.
O czym są „Szczury” Wiedźmina?
To nie opowieść o rycerzach i smokach. „Szczury” to historia grupy młodych wyrzutków - Mistle, Kayleigha, Iskry i reszty bandy, którzy próbują przetrwać w świecie po katastrofie. Nie mają domu, nie mają mistrza, nie mają nawet złudzeń. Mają tylko siebie, noże i lojalność, która czasem boli bardziej niż zdrada.
Akcja dzieje się tuż przed momentem, gdy ich losy splotą się z Ciri - i to właśnie ten moment, ten brak „wielkich wydarzeń”, sprawia, że film nabiera mocy. „Szczury” to nie legenda, to codzienność Kontynentu widziana z poziomu błota - tam, gdzie nikt nie pisze ballad.
W rolach głównych zobaczymy Christelle Elwin jako Mistle - liderkę gangu o zimnym spojrzeniu i ciepłym sercu, które boi się okazać. Obok niej Ben Radcliffe (Giselher), Fabian McCallum (Kayleigh), Aggy K. Adams (Iskra) i Connor Crawford jako Asse. Wśród nowych twarzy pojawia się też Dolph Lundgren jako wiedźmin Brehen ze szkoły Kota - postać tak nieoczywista, że chwilami trudno zdecydować, czy bardziej fascynuje, czy przeraża.
Netflix wypuścił „Szczury” po cichu, ale fani i tak wywęszyli trop
Ku zaskoczeniu fanów „Wiedźmina” nie było fanfar, zwiastunów ani obietnic na fanpagach o „kolejnym wielkim rozdziale uniwersum”. „Szczury” po prostu pojawiły się, jakby ktoś wrzucił je na platformę między jednym potworem a drugim. Pierwotnie, trwająca nieco ponad 80 minut historia miała być czymś znacznie większym - osobną opowieścią o młodych złodziejaszkach, którzy w sadze Sapkowskiego odegrają ważną rolę w życiu Ciri. Z biegiem czasu - po serii zmian, przesunięć i cichych decyzji - Netflix zredukował projekt do krótkiego spin-offu, ściśle powiązanego z czwartym sezonem.
„Szczury” pojawiają się bowiem dopiero po obejrzeniu wszystkich ośmiu odcinków głównej serii. To jak bonusowy rozdział, który miał być osobną książką - a stał się raczej przypisem. Małym, ale intrygującym. Na szczęście miłośnicy książek Sapkowskiego mają nosa. Wystarczył szmer w sieci, żeby wiedzieli, że na Kontynencie coś się ruszyło.
Na forach zawrzało: czy to jeszcze Wiedźmin, czy już coś całkiem innego? Opinie? Jedni narzekają, że to chaos, że budżet nie udźwignął ambicji. Inni piszą, że wreszcie ktoś przypomniał, jak naprawdę wygląda świat Sapkowskiego - bez patosu, za to z błotem, potem i rozmowami, które kończą się u autora szybciej niż zaczynają. „Szczury” to bowiem historia z marginesu. Nie ma w niej białych włosów ani błyszczących mieczy. Są dziewczyny, które walczą o przetrwanie, i świat, który nie daje drugich szans.
I może właśnie dlatego fani mimo minusów dotyczących jakości produkcji i gry aktorskiej nie odwrócili się od tej pozycji, którą wydaje się, że nawet sam Netflix starał się ukryć - bo czują w tym ten sam puls, który bił w książkach Sapkowskiego. Nie ma tu mitu o bohaterze, który naprawi świat. Jest za to świat, który sam siebie ledwo trzyma w kupie - i kilku ludzi, którzy mimo wszystko próbują w nim przetrwać.
Nie wiem, co na to Michał Żebrowski wcielający się w 2001 roku w pierwotną i dla mnie wciąż najlepszą wersję Geralta, ale jeśli ten świat ma dziś nowego bohatera, to tym razem nosi on warkocz i bliznę, a nie długie białe włosy i srebrny miecz.
Czwarty sezon Wiedźmina - czy Ciri była lesbijką?
Przeglądając internetowe fora, nie da się nie zauważyć tematu, który spędza sen z powiek fanom "Wiedźmina". Wśród memów z Geraltem w kąpieli i dyskusji o tym, który sezon był „tym prawdziwym”, wciąż powraca jedno pytanie: czy Ciri jest lesbijką? Odkąd Netflix wypuścił czwarty sezon „Wiedźmina” z Liamem Hemsworthem, który jest obecnie w czołówce polskich seriali na Netflix Internet znowu zawrzał. „To już nie Sapkowski!”, „Zrobili z Ciri lesbijkę!” - można przeczytać w komentarzach. Ale jak to zwykle bywa w świecie stworzonym przez Andrzeja Sapkowskiego - nic tu nie jest czarno-białe.
W książkach autor nigdy nie określił jednoznacznie orientacji Ciri. Jej relacja z Mistle - buntowniczką, złodziejką, przywódczynią Szczurów - była pełna napięcia i przemocy, bardziej o władzy, wykorzystaniu i przetrwaniu niż o romantycznym uczuciu. Dopiero Netflix dał im prawo do miłości - może niełatwej, może nieidealnej, ale prawdziwej.
W serialu Ciri i Mistle łączy zgoda, emocja i wzajemne zrozumienie - coś, co trudno nazwać prostym romansem. Jak tłumaczyła to w jednym z wywiadów aktorka Freya Allan, serialowa Ciri: „Nie chciałam, żeby to był uroczy romansik. Chciałam, żeby był skomplikowany. Mistle pokazuje w Ciri strach i wrażliwość, których wcześniej nie widzieliśmy.” I właśnie w tym tkwi siła tej postaci. Nie w tym, kogo kocha, ale w tym, że w ogóle potrafi kochać - w świecie, który od dawna nie daje jej na to miejsca. Ciri nie potrzebuje Geralta, żeby przetrwać. Nie potrzebuje mocy, żeby być kimś ważnym. Jej największym aktem odwagi jest to, że wybiera siebie.
Bo może „Wiedźmin” nigdy nie był historią o potworach. Może to opowieść o tych, którzy mają odwagę spojrzeć im w oczy - także tym, które noszą w sobie.

13 godziny temu
4





English (US) ·
Polish (PL) ·