- Politycy skutecznie wykorzystali temat wynagrodzeń lekarzy jako narzędzie narracyjne, sprowadzając kryzys ochrony zdrowia do kwestii "nadmiernych zarobków" i odwracając uwagę od realnych, systemowych problemów i wieloletniego niedofinansowania
- Środowisko lekarskie przegrywa komunikacyjnie z powodu reaktywności i braku spójnej strategii
- Wycofanie się Ministerstwo Zdrowia z części propozycji jedynie odroczyło kryzys wizerunkowy związany z percepcją zawodu lekarza, który prawdopodobnie powróci
Zarobki lekarzy jako narzędzie politycznej narracji
Rynek Zdrowia: Trwa środowiskowa, ale i medialna dyskusja o wynagrodzeniach medyków. Ministerstwo Zdrowia przedstawiło propozycje zmian w tym zakresie. W wypowiedziach polityków i decydentów dominuje przekaz, że dynamika wzrostu wynagrodzeń jest za duża, przez co system finansowo niedomaga. Co sprawia, że kwestia pensji medyków jest tak atrakcyjnym narzędziem komunikacyjnym dla polityków?
Prof. Karina Stasiuk-Krajewska: Politycy zawsze chętnie wykorzystują kwestie zarobków konkretnych grup zawodowych jako narzędzie do umacniania własnej narracji - tak zbijają kapitał polityczny. Lekarze, czy szerzej - medycy, nie stanowią tutaj wyjątku. Istotnie widać, że politycy i decydenci budują wokół wynagrodzeń narrację, zgodnie z którą to pensje medyków, a zwłaszcza lekarzy, są zasadniczym powodem kryzysu w ochronie zdrowia. I robią to skutecznie. Ułatwia im to fakt, że bardzo wielu Polaków ma silne przekonanie, poparte własnym doświadczeniem, że ochrona zdrowia funkcjonuje bardzo źle. Jednocześnie w tym samym czasie w mediach mamy silny przekaz, który odnosi się do konkretnych danych i faktów, o brakujących pieniądzach na zdrowie, długach szpitali i pacjentach odsyłanych z kwitkiem. I często jest on bezpośrednio zestawiany z informacjami o bardzo wysokich zarobkach lekarzy. Oba przekazy wywołują silne emocje - z jednej strony pieniądze, z drugiej: choroba i śmierć. Trzeba też mieć świadomość, że kwoty pojawiające się w medialnym obiegu - 100 czy 150 tysięcy zł miesięcznie - oceniane są w powszechnym odbiorze jako absurdalnie, skandalicznie i niewyobrażalnie wysokie w porównaniu z przeciętnym wynagrodzeniem w Polsce. Z jednej strony odbiorcy dostają więc tezę o kryzysie w ochronie zdrowia, a z drugiej - obrazek finansowego "rozpasania" lekarzy. To zderzenie działa na emocje i wyobraźnię - tym mocniej, że wiele osób ma złe doświadczenia z bliskim kontaktem z ochroną zdrowia czy lekarzami. Mam tu na myśli np. długie oczekiwanie w kolejkach, brak empatii ze strony personelu czy niezadowolenie z otrzymanej opieki.
Ponadto w świadomości społecznej lekarze, to przedstawiciele zawodu zaufania publicznego, w którego uprawianie wpisana jest pewnego rodzaju służba i odpowiedzialność za ludzkie zdrowie oraz życie. W społecznej percepcji lekarz to nie jest zawód jak każdy inny. To dlatego informacje o tak wysokich zarobkach lekarzy - i to w systemie publicznym, który niedomaga - budzą silne, negatywne emocje. Z tej perspektywy część odbiorców ocenia zarobki lekarzy rzędu 100 tysięcy zł miesięcznie jako moralnie nieprzyzwoite.
Publiczny płatnik, Narodowy Fundusz Zdrowia, jest w tej chwili w naprawdę trudnej sytuacji finansowej. To oczywiście konsekwencja wielu czynników, nie tylko wzrostu wynagrodzeń. Na ile skutecznie decydenci i politycy wskazują winnego tej sytuacji?
Oczywiście przyczyn tej sytuacji jest bardzo wiele, jednak ostatnio została ona silnie powiązana właśnie z zarobkami lekarzy. Mam wrażenie, że politykom i decydentom udaje się, przynajmniej częściowo, przekonać opinię publiczną, że kryzys w ochronie zdrowia to wyłącznie efekt tego, ile zarabiają medycy. Mówimy medycy, ale przecież głównie mamy na myśli lekarzy.
Ta narracja - co trzeba podkreślić - ma swoje odniesienie do rzeczywistości. Naczelna Izba Lekarska przyznaje, że są tacy lekarze - choć to raczej wąska grupa - którzy zarabiają we wspomnianym przedziale, jednocześnie jednak ta narracja upraszcza obraz, zdejmując z władzy politycznej odpowiedzialność za błędy systemu i za ich naprawę. Sugeruje, że obniżenie zarobków lekarzy "uzdrowi" ochronę zdrowia, rozwiąże występujące w niej problemy. Łatwiej jest przecież powiedzieć, że system opieki zdrowotnej jest na skraju wydolności przez zarobki medyków niż przyznać, że ochrona zdrowia przez lata była niedofinansowana.
Z czego wynika wysoka podatność opinii publicznej na narracje podsycające zazdrość lub niechęć wobec lekarzy? Czy częściowo z niewiedzy o tym jak działa system? Przykładowo, w przekazie medialnym "sklejono" ustawę o minimalnym wynagrodzeniu z kominami płacowymi lekarzy. Mało kto orientuje się, że jej zamrożenie wcale nie rozwiązałoby problemu zarobków części lekarzy na poziomie 100 czy 150 tysięcy zł miesięcznie, bo oni nie pracują na etatach. To dotknęłoby inne zawody medyczne, często zarabiające godziwie, ale którym do takich kwot daleko. Co więcej, wielu lekarzy na kontraktach zarabia poniżej granicy wskazanej przez MZ jako górny limit, czyli 36-48 tysięcy złotych.
Medialny obraz świata nigdy nie jest obiektywnym obrazem "prawdy o świecie". Wyrabiamy sobie na pewne kwestie pogląd, bazując na informacjach, jakie otrzymujemy z różnych źródeł, ale jednocześnie nie jesteśmy specjalistami w zakresie ochrony zdrowia. Trudno mieć o to do nas pretensje. Zapewne większość odbiorców mediów nie zna niuansów systemu ochrony zdrowia, ale naprawdę nie musi, bo to często wiedza ekspercka. Z punktu widzenia etyki dziennikarskiej, powinniśmy wymagać od mediów, by objaśniały nam skomplikowane zagadnienia w klarowny sposób, trzymając się faktów i utrzymując równowagę opinii. Ale współczesna praktyka mediów, funkcjonujących jako podmioty rynkowe i konkurujących z mediami społecznościowymi jest inna - działają szybko, a nacechowany emocjonalnie i wyrazisty przekaz jest dla nich bardziej atrakcyjny.
Przyjrzyjmy się komunikacji drugiej strony, czyli środowiska medycznego, a szczególnie lekarskiego, bo ono jest medialnie dosyć aktywne. Ministerialne propozycje dotyczące wynagrodzeń na pewno były dla środowiska zaskoczeniem, ale przecież przedstawiciele MZ od dłuższego czasu sygnalizowali potrzebę zmian w regulacji zarobków medyków. Czy środowisko powinno było już wtedy opracować wspólną spójną strategię komunikacyjną?
Tak wyglądałaby modelowa komunikacja. Myślę, że środowisko zbagatelizowało to ryzyko i nie do końca doceniło fakt medialnej "nośności" - w negatywnym sensie - tej sprawy. Tymczasem politycy, którzy nie mają pomysłu na to, jak uzdrowić finanse NFZ lub obawiają się wziąć odpowiedzialność za pomysły potencjalnie niepopularne, dostrzegli w tym szansę na przekierowanie debaty na inne tory, inne rozłożenie punktów nacisku, wykorzystując wspomnianą wcześniej niechęć do elit w ogóle, a do środowiska lekarskiego w szczególności.
Z drugiej strony, lekarze sami podkreślają elitarność swojego zawodu, nie chcą być postrzegani jako jeden z wielu zawodów medycznych. Narracja wokół profesji lekarskiej, wzmacniana przez samo środowisko, jest raczej taka, że to posiadacze specjalistycznej i niedostępnej dla ogółu wiedzy. Tymczasem stworzenie jednolitego frontu z pozostałymi zawodami medycznymi komunikacyjnie mogłoby być dla lekarzy korzystne. Ale wymagałoby od nich, indywidualnie i środowiskowo, podzielenia się związaną z tym symboliczną władzą.
Jakie największe błędy komunikacyjne popełniają lekarze, kiedy próbują odpowiadać na medialne zarzuty dotyczące ich zarobków?
Mam wrażenie, że jako środowisko lekarze są w tej komunikacji dosyć reaktywni i nie do końca wiedzą, co i jak chcą powiedzieć ludziom na temat tego, ile zarabiają i z czego te kwoty wynikają. Nie potrafię wskazać na podstawie ostatnich wystąpień medialnych, jakie jest jednoznaczne stanowisko środowiska i np. samorządu lekarskiego w tej kwestii. A zwłaszcza - jakie jest ewentualne uzasadnienie tak wysokich zarobków lub też, jaka jest prawdziwa skala tego zjawiska.
Lekarze próbują wprawdzie pokazać, że jeśli Ministerstwo Zdrowia ograniczy im możliwość pracy w kilku szpitalach jednocześnie, to dostępność do świadczeń drastycznie spadnie, a część oddziałów lub nawet szpitali być może zniknie. Mówią o tym, że kwoty jakie lekarze zarabiają wynikają z tego, że ich praca jest trudna, odpowiedzialna i wyczerpująca. To wszystko prawda, ale problemów z taką narracją widzę kilka. Po pierwsze, społeczeństwa i tak uważa dostępność do leczenia za niską. Głęboko jest w nas zakorzenione przekonanie, że ochrona zdrowia po prostu nie działa. Zatem, jeśli nie działa, nie może już nie działać bardziej.
Po drugie, argument, że wprowadzenie górnego limitu na poziomie ok. 40 tysięcy złotych sprawi, że lekarz będzie mógł pracować tylko w jednym szpitalu, może budzić u dużej części odbiorców irytację. Obiektywnie i w polskich realiach to są po prostu bardzo wysokie zarobki - nawet na kilku etatach. Mamy też narrację zagrożenia dla pacjenta, która wynikać będzie z tego, ze lekarze będą musieli więcej pracować. A przecież, gdy ten publiczny okazuje się niewydolny, bardzo wielu lekarzy jednocześnie prowadzi prywatne praktyki lub pracuje w prywatnych sieciach przychodni. I pacjenci doskonale to wiedzą, bo korzystają z sektora prywatnego.
Wydaje się, że środowisko lekarskie nie do końca docenia to, jak istotne jest świadome budowanie dobrego wizerunku zawodu lekarza. Na niższym niż systemowy poziomie przejawia się to m.in. w tym, że wielu lekarzy nie przywiązuje wagi do kompetencji miękkich. W toku studiów medycznych nie kładzie się nacisku na to, jak rozmawiać z pacjentem, jak budować z nim relację, choć oczywiście widać w tym obszarze zmiany na lepsze. Niskie indywidualne kompetencje komunikacyjne widać też po niektórych wpisach w mediach społecznościowych, które na - teoretycznie zamkniętych - grupach zamieszczają lekarze w odpowiedzi na doniesienia o zmianach w wynagrodzeniach. Przykładem są wpisy, w których pojawia się narracja nieco pogardliwa w stosunku do reszty społeczeństwa lub twierdzenia w rodzaju: ta kwota jest niegodna, należą nam się wyższe zarobki. Warto pamiętać, że media społecznościowe zawsze mają ostatecznie charakter publiczny, a tego rodzaju wypowiedzi prędzej czy później wydostaną się do medialnego obiegu i na pewno zostaną nagłośnione.
Jak lekarze mogliby "ugryźć" temat wynagrodzeń tak, aby zyskać zrozumienie społeczeństwa, a nie wywoływać opór?
Ze względu na bardzo silne emocje społeczne wokół tematu lekarskich wynagrodzeń nie będzie to z pewnością łatwe. To, co środowisko może próbować robić, to mimo wszystko zbudować wspólną strategię komunikacyjną z pozostałymi zawodami, w której centrum zostaną postawione potrzeby pacjentów - ich bezpieczeństwo i dobry dostęp do leczenia. Z pewnością warto postawić na jasny, ale też prawdziwy przekaz i poprzeć go rzetelnymi danymi, na przykład, że zarobki rzędu ponad 100 tysięcy zł dotyczą bardzo niewielkiej grupy i wynikają z wyjątkowych okoliczności, np. sytuacji wybitnych specjalistów i wykonujących unikalne na skalę Europy zabiegi. Ale każda taka sytuacja powinna mieć swoje konkretne uzasadnienie. Być może samorząd lekarski powinien zastanowić się, czy nie warto byłoby wprost potępić zjawiska nadmiernych zarobków w systemie publicznym. To może być dla samorządu niełatwe, bo Naczelna Izba Lekarska jest przez środowisko rozliczana, ale odpowiedziałoby na społeczne emocje.
Środowisko powinno dążyć do przejęcia inicjatywy w komunikacji, to podstawowa zasada zarządzania kryzysem wizerunkowym. Być może poprzez położenie na stole własnych rozwiązań na uregulowanie wynagrodzeń i jednoczesne wskazanie wad ministerialnych propozycji. Szerszy przekaz powinien natomiast dotyczyć obrony nie zarobków lekarzy, ale dobrych warunków pracy dla całego personelu medycznego i - przede wszystkim - poprawy jakości i dostępności do opieki dla pacjentów. Przypomnijmy sobie protest rezydentów sprzed kilku już lat. Tam dominowała właśnie taka narracja: młodzi lekarze walczą nie o swoje wynagrodzenia i własny interes, ale o poprawę finansowania ochrony zdrowia. Eksponowano wówczas właśnie te wątki - jak jest to ciężka, obciążająca emocjonalnie i odpowiedzialna praca. Społeczeństwo temu protestowi wówczas kibicowało, chociaż, co trzeba podkreślić, sytuacja była inna.
Rozwój sytuacji pokazuje, że kwestia została w tej chwili zawieszona. MZ wycofało się z części proponowanych regulacji, ale - w mojej ocenie - nie rozwiązuje to problemu komunikacji i reputacji środowiska lekarskiego. Wręcz przeciwnie - wrażenie bronienia swoich interesów za wszelką cenę i izolowania się od pozostałej części środowiska zawodów medycznych, swoistego egoizmu, zostało prawdopodobnie utrwalone i powróci w postaci kolejnego kryzysu wizerunkowego.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
Dowiedz się więcej na temat:

3 tygodni temu
26






English (US) ·
Polish (PL) ·