Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
- Weź udział w największym badaniu zdrowia w Polsce!
- Więcej aktualnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu
"To jest nie do pomyślenia"
Ochrona zdrowia jest jedną z niewielu branżą finansowaną ze środków publicznych, w której nie ustalono jednolitej dla wszystkich i transparentnej siatki wynagrodzeń. A to dlatego, że medycy są związani z placówkami medycznymi rozmaitymi formami zatrudnienia (od kontraktów po umowy zlecenie), pobierają różne wynagrodzenia, nie znają wzajemnie swoich stawek, nie mają żadnych widełek, w obrębie których mogliby się poruszać.
— To istna degrengolada — mówi adwokat Mariusz Trojanowski, członek zarządu Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych (OZPSP), dyrektor szpitala w Aleksandrowie Kujawskim. Zwraca uwagę na fakt, iż w ochronie zdrowia wciąż występuje zjawisko warstw społecznych.
- Może cię zainteresować: Co z restrukturyzacją samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej? "Mówimy stanowcze »nie«"
— Mamy wysoką kadrę, która sama decyduje, ile będzie zarabiać. Jest kadra średnia w postaci pielęgniarek, techników medycznych, diagnostów laboratoryjnych, która w jakimś sensie może wymuszać wynagrodzenia, ale na pewno nie w takim zakresie, jak lekarze. I jest pozostała sfera pracowników, którzy właściwie nic nie mają do powiedzenia. To jest nie do pomyślenia. Nie może być tak, że państwo boi się uregulować tej kwestii i toleruje ten olbrzymi chaos — grzmi Trojanowski.
Taki stan rzeczy rodzi nieufność (do systemu, ale też siebie wzajemnie), a nade wszystkim jest przygrywką do zuchwałości. W kwestii wynagrodzeń przyjmuje ona postać wynagrodzeń rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. I choć dotyczą one mniejszej części medyków, są faktem — i solą w oku tych, którzy muszą je wypłacić.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo— Trudno mieć pretensje o to, że każdy chce żyć jak najlepiej. Tylko żeby żyć dobrze, trzeba mieć pieniądze. W ochronie zdrowia wygląda to tak, że masz tyle, ile wyrwiesz zębami jak rekin. Takim rekinem jest właśnie wysoka kadra. Trzeba to powiedzieć głośno: to jest zjawisko robienia biznesu na mieniu publicznym. Specjaliści wykorzystują sytuację nierówności społecznej, nieuregulowania tej sfery i zarabiają krocie — mówi Trojanowski.
"Znów bogaci będą bogatsi, a biedni biedniejsi"
Nie tylko nie pomaga, ale i eskaluje problem Ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Co roku 1 lipca wprowadzane są nowe poziomy minimalnych wynagrodzeń, które z definicji mają stanowić ich waloryzację. I choć dotyczą wyłącznie medyków etatowych (zatrudnionych na umowę o pracę), kolejne podwyżki w kontekście fatalnej sytuacji szpitali (szczególnie powiatowych) to dla lecznic fatalny scenariusz.
Pracodawcy oszacowali, że ich wdrożenie będzie kosztować placówki od 8,5 do 9 mld zł w drugiej połowie roku, co przekłada się na około 18 mld zł w skali całego roku. Takich pieniędzy szpitale nie mają. Powinien je zapewnić rząd, ale ten w sprawie wciąż nie zajął jasnego stanowiska. Wprawdzie premier Donald Tusk potwierdził, że nakłady na ochronę zdrowia są "niesymetryczne" i że w przyszłym roku wzrosną, ale tak, by trafiły na "działania przyjazne pacjentom", a nie kolejne wzrosty płac. Ponadto to wciąż tylko obietnice.
Agencja Oceny Technologii Medycznych przed wejściem w życie kolejnych podwyżek przedstawia warianty kwot do przekazania na wyższe wynagrodzenia. W ub. roku pokazała trzy warianty, a decyzja podjęta przez Ministerstwo Zdrowia postawiła na wariant najwyższy. W tym roku agencja wariantów jeszcze nie pokazała, choć do 1 lipca zostało kilka dni. Agencja wyliczyła jedynie, co przeciekło do branżowych mediów, że szpitalom potrzeba minimum 9 mld zł, by pokryć zapotrzebowania na wynagrodzenia personelu medycznego. Zdaniem ekspertów to żart, bo suma ta jest dwa razy większa. W NFZ 18 mld zł na podwyżki dla medyków nie ma, więc konieczna będzie dotacja z budżetu państwa. Kolejna, bo byłaby to już trzecia w tym roku. Czy i jaka, o tym ma zdecydować w porozumieniu z rządem ministra zdrowia Izabela Leszczyna. Decyzja ma zapaść po posiedzeniu Prezydium Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia, które zaplanowano na dziś, 25 czerwca.
— Spodziewamy się od rządu poważnego podejścia do ochrony zdrowia — mówi adw. Mariusz Trojanowski. — Oczywiście, że w tej chwili trzeba załatwić pieniądze na to, żeby zrealizować ustawę o wynagrodzeniach. Alle musimy też zrealizować inne ustawy, które mówią o tym, żeby leczyć pacjentów. Skąd wziąć na to środki? Co z badaniami, lekami? Co z opłatami za wodę, prąd, niezbędne dostawy? Ktoś musi w końcu realnie spojrzeć na to, jak pieniądze są rozdzielane, bo inaczej znów bogaci będą bogatsi, a biedni — u nas to przede wszystkim szpitale powiatowe — biedniejsi.
— Ustawa o minimalnym wynagrodzeniu została wprowadzona przez posłów, obowiązuje jako wykonawcy każdego dyrektora szpitala. Nas się nikt nie pytał, skąd mamy dostać pieniądze, jesteśmy jako dyrektorzy odpowiedzialni za zabezpieczenie wykonania obowiązku ustawowego. Niech każdy robi swoją robotę. My dajemy podwyżki pracownikom, przekazujemy pieniądze, bo właściwie to do tego się sprowadza. Przekazujemy je pracownikom, a ktoś się powinien martwić o to, z jakiego źródła te pieniądze pochodzą — mówił w rozmowie z Medonetem dr Tomasz Paczkowski, wiceprezes OZPSP.
Przy obecnych pieniądzach to będzie niemożliwe
Co dalej z ustawą obligującą do podwyżek w ochronie zdrowia. Już wkrótce też mamy się dowiedzieć. Mowa była o jej zamrożeniu, co oczywiście wywołało falę krytyki.
Zdaniem Wojciecha Wiśniewskiego, eksperta ds. ochrony zdrowia Federacji Przedsiębiorców Polskich, przy obecnym poziomie nakładów na zdrowie utrzymanie stabilnej sytuacji szpitali i rosnących wynagrodzeń dla medyków w obecnym kształcie jest niemożliwe.
- Zobacz także: Tyle będą kosztowały podwyżki etatowych pracowników ochrony zdrowia. Prezes AOTMiT podał kwoty
— Po pierwsze, już teraz mamy lawinę pozwów w sądach pracy i najczęściej pracownicy wygrywają, a to będzie powodować gigantyczne dodatkowe obciążenie dla szpitali. Po drugie, ogromnym kłopotem jest kwestia wynagrodzeń kontraktowych. Doszliśmy do sytuacji, że Narodowy Fundusz Zdrowia jest de facto zobowiązany finansować bardzo wysokie wynagrodzenia kontraktowe, które niejednokrotnie są wyższe niż w wielu państwach Europy Zachodniej. Kwestia ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego jest oczywiście wielkim sukcesem strony związkowej — nigdzie indziej w działalności państwa podwyżki nie są tak dynamiczne, niemniej — powtórzę — przy tym poziomie nakładów na ochronę zdrowia, ta regulacja jest nie do utrzymania — wyjaśnia.
Dyrektorzy szpitali: zaplanujemy marsz na Warszawę
Lekarze oczywiście nie są za tym, by zamrażać waloryzację własnych wynagrodzeń. Jednocześnie nie chcą i nie mogą dopuścić do sytuacji, że będą je dostawać z opóźnieniem lub w ogóle (a takie sytuacje w niektórych szpitalach powiatowych w Polsce już mają miejsce). Ich pracodawcy z kolei chcą te pieniądze po prostu mieć i nie stawać przed wyborem, czy wydać pieniądze na tego, który leczy czy na tego, który jest leczony. Dlatego rozważają protest.
— W czwartek, 26 czerwca, siadamy razem ze związkami zawodowymi i rozmawiamy, bo przecież wszyscy — dyrektorzy, lekarze, pielęgniarki i inni medycy — mamy jeden cel. Jeśli będzie zgoda co do tego, że to jedyne wyjście, zaplanujemy marsz na Warszawę z metą przed siedzibą Ministerstwa Zdrowia albo Prezesa Rady Ministrów — zapowiada adw. Mariusz Trojanowski.