Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Niebieska marynarka, czerwony krawat i czapka bejsbolówka z napisem "Make America Great Again" na głowie - w takim stroju prezydent USA Donald Trump śledził bombardowanie irańskich obiektów jądrowych w "Situation Room" (pokoju konferencyjnym) Bia?ego Domu.
Wzrosło ryzyko eskalacji
Patrząc na zdjęcia, na których Trump prezentuje zdecydowaną minę, wiele osób, zwłaszcza w Niemczech, może zadawać sobie pytanie: czy ten człowiek wie, co robi? A może właśnie podpalił lont, który doprowadzi do groźnego zaostrzenia sytuacji na Bliskim Wschodzie, a może nawet do wielkiego konfliktu na skalę światową?
Nawet przy trzeźwym spojrzeniu na sytuację należy stwierdzić, że wraz z przystąpieniem USA do wojny konflikt między Izraelem a Iranem osiągnął nowy poziom eskalacji.
Zobacz wideo Rząd Izraela i Biały Dom przekraczają wszelkie granice w sprawie ludobójstwa w Gazie
- Doszliśmy do punktu, w którym sytuacja stała się dla USA niemal niekontrolowana, ponieważ dalszy rozwój wydarzeń zależy od reakcji Iranu - analizuje Jan Busse, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z Uniwersytetu Bundeswehry w Monachium.
Badaczka konfliktów Nicole Deitelhoff ujęła to w następujący sposób: - W tej chwili Trump przedstawia to tak: 'Wspaniale, irański program atomowy został zniszczony, zadanie wykonane, wracamy do domu'. Na pewno tak nie będzie.
Trzy możliwe scenariusze
Po atakach USA Iran zapowiedział konsekwencje. Oboje ekspertów widzą trzy możliwe scenariusze. Pierwszy to bezpośredni atak Iranu rakietami balistycznymi lub dronami na siły zbrojne USA stacjonujące na Bliskim Wschodzie. Wojsko amerykańskie ma na Bliskim Wschodzie około 40 tys. żołnierzy, a bazy w Bahrajnie i Katarze nad Zatoką Perską znajdują się w niewielkiej odległości od Iranu.
- Ze względu na bliskość geograficzną te obiekty byłyby dla Iranu znacznie łatwiej dostępne niż Izrael - wyjaśnia Jan Busse. Gdyby tak się stało i zginęli żołnierze amerykańscy, trudno sobie wyobrazić, aby Trump pozostawił tę sprawę bez echa. Raczej mógłby poczuć się zmuszony do podjęcia działań odwetowych, co wciągnęłoby USA jeszcze głębiej w tę wojnę.
Drugi scenariusz zakłada, że Iran nie zaatakuje sam amerykańskich żołnierzy, ale pozostawi to sojuszniczym milicjom, na przykład w Iraku lub Jemenie. W takim przypadku można by sobie wyobrazić, że Trump zrezygnuje z kontrataku, nie tracąc twarzy.
Trzecim scenariuszem byłoby zaminowanie przez Iran cieśniny Ormuz, przez którą według szacunków przepływa nawet do jednej czwartej światowej produkcji ropy naftowej. - Miałoby to ogromne konsekwencje dla cen ropy i światowej gospodarki - twierdzi Jan Busse.
Nicole Deitelhoff nie uważa jednak tego scenariusza za najbardziej prawdopodobny, "ponieważ z punktu widzenia Iranu wiązałoby się to ze zbyt dużym ryzykiem, na przykład w odniesieniu do Chin, jednego z ostatnich państw, które opowiedziałyby się po stronie Iranu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ".
Nie brakuje wątpliwości
Jan Busse zwraca również uwagę, że według zwykle dobrze poinformowanej platformy Amwaj.media istnieją przesłanki wskazujące, że Stany Zjednoczone uprzedziły Iran przed atakiem, informując go, że zaatakowane zostaną tylko obiekty jądrowe, ale nie będą dążyć do dalszego rozszerzenia konfliktu.
Znaczna część zwolenników Trumpa - tzw. skrzydło MAGA ("Make America Great Again") - jest radykalnie przeciwna angażowaniu się USA w odległe konflikty, a sam Trump podczas kampanii wyborczej zawsze podkreślał, że chce zakończyć wojny, a nie rozpoczynać nowe. W obecnej sytuacji został jednak postawiony przed faktem dokonanym przez izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu.
- Widzimy tu zmianę w stosunkach między Izraelem a USA - analizuje Nicole Deitelhoff. Trump stanął przed wyborem: albo nie robić nic i ryzykować, że Izrael nie zdoła całkowicie zniszczyć irańskiego programu jądrowego, ponieważ nie dysponuje bombami zdolnymi zburzyć podziemne instalacje, albo interweniować.
Netanjahu faktycznie odebrał Trumpowi karty z ręki, jak twierdzi ekspertka: "To mistrzowski ruch Netanjahu w polityce siłowej, niezwykle sprytny - trzeba mu to przyznać". Zarówno Nicole Deitelhoff, jak i Jan Busse podkreślają jednak, że nie ma absolutnej pewności, że irański program jądrowy został naprawdę zniszczony. Ponadto, zdaniem analityka, obecna sytuacja może skłonić Iran do jeszcze bardziej zdecydowanych dążeń do uzyskania bomby atomowej, ponieważ w przeciwnym razie nie będzie mógł czuć się bezpieczny.
Czy Europa jest ważna dla Trumpa?
Jak duże jest obecnie ryzyko przekształcenia się tego konfliktu w wojnę na taką skalę, która ostatecznie mogłaby dotknąć również Niemcy? - Nie ma obaw, że zostaniemy wciągnięci w taką wojnę - zdecydowanie twierdzi Nicole Deitelhoff. Jak dodaje: "Oczywiście możliwe jest, że Niemcy będą nadal dostarczać broń Izraelowi, ale uważam za wykluczone, abyśmy stali się aktywną stroną tego konfliktu. Z drugiej strony Niemcy nie mają praktycznie żadnych środków dyplomatycznych, aby wpłynąć na przebieg tej wojny".
Trump uderzył na Iran po tym, jak Niemcy, Francja i Wielka Brytania rozmawiały z irańskim ministrem spraw zagranicznych starając się skłonić go do rozpoczęcia nowych negocjacji. - To pokazuje, jaką wagę Stany Zjednoczone przywiązują do swoich europejskich sojuszników: żadną; zero przecinek zero - powiedziała Nicole Deitelhoff. - Europa jest w tym konflikcie praktycznie sparaliżowana - dodała.
Także Jan Busse uważa, że ta wojna ograniczy się przede wszystkim do regionu Bliskiego Wschodu. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby obalono irański reżim: "Wtedy moglibyśmy mieć do czynienia z państwem upadłym, które stanowiłoby ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa, również dla Europy".
Również niemiecko-irański pisarz i orientalista Navid Kermani obawia się chaosu w takim przypadku. - Iran jest krajem, w którym 45 procent ludności posługuje się językiem innym niż perski - wyjaśnia w rozmowie z agencją DPA: "Jest to państwo wielonarodowe. Wystarczy spojrzeć na Afganistan, Irak, Jemen, Syrię czy Libię, aby zobaczyć, jakie zagrożenia się z tym wiążą".
Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle.