Sprawca brutalnego mordu zatrzymany po 25 latach. Czy "Diabeł" zabił Piotrka?

5 godziny temu 2
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Środa 25 czerwca 2025 roku. Sąd Okręgowy w Warszawie. Policyjny konwój doprowadza na salę rozpraw 50-letniego Michała Z. Wysoki, siwiejący mężczyzna idzie spokojnym krokiem. Denerwuje się na widok dziennikarzy Gazeta.pl. Chciałby, żebyśmy nie pisali o tej sprawie, nie robili mu zdjęć. Sąd ma inne zdanie.  

Jeszcze przed otwarciem przewodu sądowego emocje są duże. Przyjechały matka i siostra ofiary, ale nie chcą być oskarżycielkami posiłkowymi. 86-letnia pani Maria podkreśla, że chciałaby jak najszybciej zakończyć tę sprawę, bo roztrząsanie wydarzeń sprzed 26 lat jest dla niej wciąż bardzo bolesne. 

- Nie mogę się pogodzić z tą śmiercią, chodzę na cmentarz co tydzień... Wszystko pamiętam. Moje dziecko było całe sine, głowę miał rozwaloną! A on... – mówi, wskazując na oskarżonego:  Tyle lat chodzi na wolności i nawet "przepraszam" nie powiedział. Morderco ty! Zgnij w więzieniu! - rzuca w stronę Michała Z.   

Sędzia Agnieszka Wysokińska-Walczak upomina pogrążoną w smutku kobietę, by przestrzegała reguł zachowania na sali sądowej. - Rozumiem, że sprawa budzi emocje, ale dopóki oskarżony nie zostanie skazany, jest uznawany za osobę niewinną - zaznacza sędzia. 

Zginął, bo był za dobry?  

Prokurator Szymon Banna z Prokuratury Okręgowej w Warszawie odczytuje akt oskarżenia, z którego wynika, że Michał Z.  "w okresie od 1 do 2 października 1998 roku"  zamordował Piotra W. Obaj pracowali wtedy przy ulicy Kłobuckiej. Ofiarę zatrudniał właściciel magazynu budowlanego. To właśnie w jednym z baraków z zapleczem kuchennym dla pracowników, znaleziono zmasakrowane zwłoki. Okoliczności śmierci Piotra przez 26 lat były dla śledczych tajemnicą.  

- Czy zrozumiał Pan, o co jest oskarżony? - pyta sędzia Wysokińska-Walczak. 

- Nie przyznaję się. Odmawiam składania jakichkolwiek wyjaśnień, nie odpowiem na pytania prokuratury ani na pytania sądu - zaznacza Michał Z., zamykając tym samym możliwość kontynuowania przesłuchania.  

Sąd przesłuchuje żyjących krewnych ofiary - siostrę i matkę. - Piotrek wyprowadził się do Warszawy, gdy miał osiemnaście lat. Wiem, że pracował w magazynie, pracodawca go chwalił. Nigdy nie byłam w jego mieszkaniu, Piotrek chciał się najpierw urządzić w stolicy. Do domu wracał na święta, urodziny, inne ważne okazje. To był bardzo otwarty i ciepły człowiek. Nigdy nie był agresywny ani konfliktowy, to raczej był pogodny i grzeczny chłopak. Nie pamiętam, czy pił, na pewno nie przy mnie. Wiem, że odkładał pieniądze, bo marzył o kupnie samochodu  - wspomina 42-letnia dziś Bernadetta, siostra pokrzywdzonego. Na rozprawę przyjechała ze Zgierza. O zbrodni z 1998 roku wie niewiele.

- Byłam dzieckiem, gdy to się stało. Miałam 15 lat. Przyszli do domu policjanci, powiedzieli, że Piotrek zginął. Byłam w domu sama, musiałam iść poszukać rodziców. To od nich dowiedziałam się, co się stało. Mówili nam wtedy, że ktoś mu strzelił w głowę, jak wracał z pracy - mówi.  

Więcej pamięta matka. - Syn wyjechał do Warszawy zaraz po wojsku. Chciał się dorobić, podjąć pracę, "być panem z Warszawy". Mówił, że chciałby wesprzeć naszą rodzinę, bo byliśmy z mężem po wypadku. Regularnie dzwonił i nas odwiedzał.  Nie mówił, ile zarabiał, ale gdy przyjeżdżał, przywoził młodszemu rodzeństwu prezenty i słodycze. Chyba mu się wiodło – mówi  spokojnie pani Maria. Wspomina syna jako zabawnego, uśmiechniętego, łatwo nawiązującego kontakty. Kobieta przyznaje, że śmierć Piotra nią wstrząsnęła, był "pupilkiem rodziców". 

- Bardzo przeżyłam moment, w którym okazano mi ciało. Ciągle go widzę leżącego w trumnie, ręce miał takie sine, że musiałam mu założyć rękawiczki. Nie wiem, jaki ktoś mógłby mieć motyw, żeby zabić naszego syna. Policja mówiła nam wtedy, że to mógł być rabunek - mówi matka ofiary. 

86-latka twierdzi, że syn za pierwsze zarobione w Warszawie pieniądze kupił sobie zegarek i złoty łańcuszek. Gdy znaleziono go martwego, nie miał przy sobie tych rzeczy. Kilka dni po jego śmierci dostała tajemniczy telefon. – Zadzwoniła kobieta, z głosu młoda. Powiedziała: Piotrek zginął, bo był za dobry. Rozłączyła się natychmiast. Nie miałam szansy zadać jej żadnego pytania – kończy. 

Lubiany i martwy  

Pożółkłe już tomy śledztwa z 1998 roku zawierają szczegółowy zapis tego, co działo się przy Kłobuckiej tamtej jesieni. Poranek 2 października jest ciemny, więc ciemno jest także w barakach, w których zazwyczaj jedzą i przebierają się magazynierzy. Jeden z nich, 23-letni Piotrek czasem tam nawet pomieszkuje. Rozstał się niedawno z dziewczyną i nie umiał sobie znaleźć miejsca. Właścicielowi to nawet pasuje. Chłopak pełni nieformalnie rolę stróża, otwiera i zamyka bramy wjazdowe. Z nudów popija, ale nie zawala roboty i się nie awanturuje. – Było do niego duże zaufanie, nie każdy dostałby taką zgodę - mówi Radosław, magazynier, który pracował z Piotrem. 

Baraki przy Kłobuckiej. Zdjęcie z 1998 roku. Dziś stoją tam bloki

Baraki przy Kłobuckiej. Zdjęcie z 1998 roku. Dziś stoją tam blokiFOT. ARCHIWUM

Tego dnia kierowca Ferdynand ma pobrać materiały budowlane i zawieźć je w umówione miejsce. Pogoda jest koszmarna, wieje wiatr, a na termometrze jest niewiele powyżej zera. Omiata wzrokiem teren, wszystko wygląda jak zawsze. Palety pełne pustaków, ciężarówki czekające na codzienny rozruch. Wchodzi do baraku głównego. Dziwi się, że drzwi są już otwarte. Szuka Piotrka, ale w łóżku go nie ma.

Idzie w kierunku swojej szafki, potyka się. To Piotrek. Ferdynand chciał już go zrugać, że młody zapił i blokuje przejście, ale orientuje się, że zastana scena jest podejrzana. Pali światło. Wtedy dostrzega, że Piotr ma ręce splecione na plecach, a w pomieszczeniu jest mnóstwo krwi. 23-latek wołany nie odpowiada. Nie rusza się. Kolega próbuje go szturchnąć, ale chłopak jest sztywny i zimny.

Dzwoni po Radosława i do szefostwa. Każą mu niczego nie ruszać. 

Na miejsce przyjeżdża policja i pogotowie. Ci drudzy nie mają wiele do zrobienia, stwierdzają zgon Piotra, nie mają wątpliwości, że mężczyzna został zamordowany. Ktoś roztrzaskał mu głowę, przed śmiercią 23-latek był bity, stoczył może nawet jakąś walkę. Ale z kim? Magazynier był raczej wesoły, lubiany. Mówili na niego "Kucyk" ze względu na długie, jasne włosy lub "Radio", bo nie zamykała mu się buzia. Opowiadał jak nakręcony, a inni chętnie go słuchali.  

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie  

Śledczy jeszcze tego samego dnia rozpoczynają przesłuchania świadków.  Czy pracownicy popijali na terenie zakładu? Radosław zeznaje przed sądem, że niekoniecznie. Po pracy każdy wracał raczej do domu.  

Kto widział Piotra w ostatnich godzinach życia? Świadek twierdzi, że widział ofiarę jako ostatni z pracowników. Młody magazynier był świetnym nastroju. 2 października 1998 roku Radosław zeznał tak: "Wczoraj o 18:30 na terenie filii już prawie nikogo nie było. Piotrek zapytał mnie, czy rozmienię mu 100 złotych i czy wracając do domu, mógłbym go podwieźć do sklepu przy ul. Gotarda. Była godzina 19:06, gdy siedziałem w swoim samochodzie i czekałem, aż Piotrek zamknie bramę. Gdy wsiadł, wyczułem od niego woń alkoholu. Powiedziałem, żeby nie włóczył się po pijaku, żeby szybko wracał do filii. Byłem pewny, że on po prostu wróci i pójdzie spać. Nie zwróciłem uwagi, czy ktoś stał pod sklepem wtedy, ale zwykle ktoś tam stał i zaczepiał" . Z relacji pracownic sklepu wynika, że Piotr kupuje tam papierosy, wódkę i chleb. Po alkohol wraca tego wieczoru dwukrotnie. Za każdym razem jest sam, bez towarzystwa. Ale sam by przecież tyle nie wypił.  

Do nocnego spotkania z Piotrem nie przyznaje się żaden z pracowników magazynu, choć od wszystkich pobierane są materiały do badań porównawczych. Niewykluczone, że mężczyzna wbrew regułom, przyprowadził obcych na teren hurtowni. Jeśli Piotr szukał towarzystwa do picia, to raczej pod  oddalonym o kilometr barem przy torze wyścigów konnych albo wspomnianym już sklepem. To jak szukanie igły w stogu siana. Ale ktoś tam był na pewno. Jeden ze świadków – młody wojskowy, który tamtej nocy pełnił wartę w sąsiednim magazynie – twierdzi, że nad ranem słyszał kłótnię. To musieli być mężczyźni, co najmniej dwóch, jeśli nie trzech. Przyznaje jednak, że nie były to odgłosy walki, raczej nerwowa dyskusja. O czym? Niestety nie usłyszał.  

Kryminalni przeczesują teren z psem tropiącym, zwierzę prowadzi funkcjonariuszy w stronę stacji autobusowej przy ulicy Przyczółkowej. Możliwe, że to właśnie tam sprawca wsiadł w pierwszy poranny autobus. Kierowca, który 2 października miał tamtędy kurs pamiętał pijanych mężczyzn wsiadających na przystanku koło baraków. On także mówi o kilku osobach. Prawdopodobnie trzech.  

Zabójca uciekał w popłochu  

Z sekcji zwłok Piotra wynikało, że bezpośrednią przyczyną śmierci były obrażenia mózgu. "Powstały w następstwie wielokrotnych, miejscami nakładających się na siebie urazów zadanych narzędziem twardym, stosunkowo ciężkim, godzącym w głowę z siłą od średniej do znacznej" – napisali eksperci. Ktoś go bił, ktoś inny trzymał mu z tyłu ręce, żeby nie mógł się bronić. W chwili śmierci mężczyzna był nietrzeźwy.  

.

.FOT. ARCHIWUM
Z miejsca zbrodni pobrano ślady, które miały pomóc śledczym dotrzeć do sprawcy. Zabezpieczono butelki po wódce i oranżadzie "Helena", szklanki, puszkę mięsnej konserwy, ketchup i chrzan, gazetę, monety i niedopałki papierosów. Tuż przy zwłokach leżała torba z zakupami, a na niej banknot stuzłotowy. Na wszystkim było mnóstwo odcisków palców.

Były też odciski butów na posadzce, których odwzorowanie trafiło do akt. Widać, że sprawca lub sprawcy nie sprzątali, nie myśleli o zacieraniu śladów. Wszystko, co wówczas zabezpieczono, porównywano dostępnymi wówczas metodami z materiałem pobranym od pracowników magazynu. Nikt nie pasował.  

Przełom przed przedawnieniem  

Prokuratura umorzyła śledztwo 22 kwietnia 1999 roku z powodu niewykrycia sprawców. Rodzina pokrzywdzonego nie była zainteresowana poszukiwaniem sprawców. Mieli słaby kontakt z synem, nikt po nim nie płakał. W sprawie przez lata była cisza. Jednak w umorzeniu jest informacja, że postępowanie zostanie podjęte, gdy śledczy uzyskają nowe istotne informacje. Trzeba na nie było czekać aż 25 lat, do marca 2024 roku.  

Zespół ds. przestępstw niewykrytych Komendy Głównej Policji, czyli tak zwane Archiwum X, wróciło do sprawy na polecenie prokuratury w 2021 roku. Nic szczególnego się nie wydarzyło, to standardowe działanie. Śledczy po latach przyglądają się "sprawom beznadziejnym", analizują akta, tworząc profile nieznanych sprawców zbrodni, ale też korzystają z nowoczesnych metod badania materiału dowodowego. W przypadku Piotra W. dzięki powtórnym badaniom zabezpieczonych przedmiotów udało się wyodrębnić materiał biologiczny. Okazało się, że są tam ślady nie tylko samego pokrzywdzonego, ale też innych mężczyzn, których tożsamość można teraz próbować ustalić. Informacje wprowadzone do wewnętrznego systemu policyjnego nie pasowały do żadnego profilu przestępcy już tam zapisanego. Przełom nastąpił w styczniu 2024 roku.  

Ksywa: Diabeł  

Dane połączyły się z profilem Michała Z., mężczyzny z Wyszkowa, który był jakiś czas temu karany za kradzież na warszawskim Bemowie. Kryminalni ustalili, że podejrzewany mężczyzna nie mieszka już w rodzinnym domu. Namierzyli go w centrum Warszawy i przez jakiś czas obserwowali. Wiedzieli, kiedy Z. wstaje do pracy i kiedy oraz z kim kładzie się do łóżka, czym się przemieszcza, czy ma w domu zwierzęta albo broń palną. Te dane gromadzi się między innymi po to, żeby móc ocenić zagrożenie, jakie potencjalnie może sprawić zatrzymywana osoba. 8 marca 2024 roku była pewność, że zastaną go w domu.  

Policja wyrwała Michała Z. z łóżka, które dzieli z dziewczyną. Oboje byli zaskoczeni, choć funkcjonariusze zwrócili uwagę, że mężczyzna próbował nie okazywać emocji. Twierdził, że zatrzymanie jest wynikiem pomyłki, bo nie był na miejscu zbrodni i nie znał ofiary, ale trzęsły mu się wtedy ręce. Konkubina przyznała, że właściwie niczego o swoim partnerze nie wie. Trudno było jej się odnieść do przeszłości mężczyzny. Policja odnalazła jego byłą żonę, której zeznania utwierdziły śledczych w przekonaniu, że badania DNA zaprowadziły ich w dobrym kierunku. Kobieta była z Michałem Z. w związku od 1999 roku. Mówiła, że zajmował się wtedy montażem oświetlenia w firmie "Jimmy", której siedziba mieściła się właśnie przy ulicy Kłobuckiej. Podejrzany nie tylko tam pracował, ale również pomieszkiwał w jednym z baraków, podobnie jak kilku chłopaków z jego rodzinnej miejscowości. Michał Z., podobnie jak ofiara, często sięgał po alkohol, robił się po nim agresywny.

"Rozstaliśmy się właśnie dlatego, że pił. Mimo że mamy wspólne dziecko, oświadczył, że nie będzie płacił alimentów, mścił się za to, że go zostawiłam. W tamtych czasach miał ksywę Diabeł" – zeznała była żona Z.  

Kto ma krew na rękach?  

Kobieta poznała Michała Z. rok po zbrodni, nie była pewna, czy pracował tam także w październiku 1998 roku. Śledczy byli w szoku, gdy okazało się, że firma, która zatrudniała mężczyznę dwie i pół dekady temu, posiada skrupulatnie zgromadzoną dokumentację o wszystkich swoich pracownikach, w tym również o Z. Stanowisko głównego kablarza objął w lipcu 1998 roku. W dniu, w którym zginął Piotr W., był w pracy. Śledczy są pewni, że zabił i nie działał wtedy sam. W tej sprawie może być jeszcze ciąg dalszy.  

Michał Z. nie przyznał się do zbrodni w toku śledztwa. Nie zgodził się na badanie wariografem, potocznie nazywanym "wykrywaczem kłamstw". Niekorzystną wizerunkowo okazała się być dla niego opinia biegłych psychiatrów i psychologa, którzy poddali go kilkutygodniowej obserwacji. Ocenili go jako impulsywnego, agresywnego i skoncentrowanego na własnych potrzebach. Trudno ustalić motyw tej okrutnej zbrodni, kiedy sprawca milczy.

Możliwe, że chodziło o pieniądze, bo 1 października Piotr był po wypłacie, a pieniądze dostawał do ręki. Przy jego zwłokach znaleziono zaledwie sto złotych, wielokrotnie mniej niż zarabiał, a przecież nie zdążył wydać w sklepie, bo ekspedientki by zapamiętały. Czy sprawcy spotkali rozbawionego Piotra pod sklepem, a on przechwalał się posiadaną gotówką? Dostrzegli na jego szyi złoty łańcuszek, o którym wspomniała matka? Czy umówili się z nim na wódkę, żeby go upić i okraść? Tylko czemu go zabili? Może stawiał opór, gdy zorientował się, że chcą go wykorzystać? Te pytania pozostają dziś bez odpowiedzi. 

Przeczytaj źródło