Chelsea i Liverpool miały sobie coś w tym meczu do udowodnienia. Pierwsza połowa nie była przekonująca w wykonaniu obu zespołów, ale po przerwie obie strony się rozkręciły. Końcówka meczu to było istne szaleństwo, huraganowy atak za huraganowym atakiem. Ostatecznie to "The Blues" wygrali 2:1, a decydująca bramka padła w doliczonym czasie.
Fot. REUTERS/David Klein
Zarówno Chelsea, jak i Liverpool, potrzebowały zwycięstwa jako impulsu po ostatnich gorszych wynikach. "The Blues" nie wygrali trzech ligowych meczów z rzędu. Z kolei "The Reds" zaliczyli dwie porażki w ciągu czterech dni. Spotkanie przebiegało w taki sposób, że do końca trudno było stwierdzić, kto bardziej zasłużył na wygraną.
Zobacz wideo Czy sędziowie powinni być karani za złe decyzje? Kosecki: Dla nich już największą karą jest hejt w Internecie
Bomba Caicedo i rozczarowujący Liverpool
Na początku meczu to Liverpool więcej grał piłką, ale niewiele z tego miał. Chelsea nastawiła się na szybkie akcje, kontrataki. Mocno eksploatowała swoje skrzydła. Tam zagrożenie tworzyli Alejandro Garnacho i Pedro Neto.
Ale największe zagrożenie nieoczekiwanie przeszło przez środkową strefę boiska w 14. minucie. Tam piłkę miał Moises Caicedo, który pokusił się o strzał z dystansu. To była bardzo dobra decyzja. Uderzył efektownie, mocno, w samo okienko i dał Chelsea prowadzenie.
Od tego momentu Liverpool sprawiał wrażenie, jakby grał na zaciągniętym hamulcu ręcznym. W jego akcjach nie było tempa, pomysłu, wizji, a niekiedy miał zaskakująco duże problemy z wyjściem z własnej połowy. Chelsea nie musiała zbyt wiele robić, by utrzymywać prowadzenie. Grała bezbłędnie w obronie, miała swój plan.
Dopiero w końcówce pierwszej połowy Liverpool zaczął się budzić i miał dwie niezłe okazje. Ale najpierw strzał Dominika Szoboszlaia został zablokowany przed linią bramkową, a potem Milos Kerkez nie zdołał dograć piłki do Mohameda Salaha przed bramką. Do przerwy Chelsea prowadziła 1:0.
Liverpool przebudzony, seria zmarnowanych szans Chelsea
W drugiej części oglądaliśmy już inne, lepsze, bardziej żywe wydanie Liverpoolu. Dużo się zmieniło po wejściu Floriana Wirtza. Gra w środku pola stała się dużo szybsza, udało się też uruchomić mało widocznego Salaha. Chelsea miała problemy z konstrukcją akcji do 63. minuty. Wtedy Liverpool zdołał wyrównać, do siatki trafił Cody Gakpo. Poszło dośrodkowanie z prawej strony od Szoboszlaia, mądrze je przedłużył Alexander Isak i Holender mógł uderzyć z bliska, strzelił pod poprzeczkę.
Ale od tego momentu Liberpool nieco przygasł. Głównie za sprawą tego, że Chelsea znów zaczęła grać dobrze. Ponownie wiatr w żagle złapali Garnacho i Neto, a także Enzo Fernandez.
Mecz zrobił się nieco bardziej otwarty, dzięki temu był bardziej atrakcyjny. Chelsea wrzuciła jeszcze wyższy bieg po wejściu nowego tercetu ofensywnego. Na boisku pojawili się Jamie Gittens, Marc Guiu i Estevao. Anglik i Brazylijczyk odważnie uderzali z dystansu, ale kapitalnymi paradami popisywał się Giorgi Mamardaszwili. Gruzin bardzo dobrze wyglądał w końcówce meczu. Powstrzymał też kolejne uderzenie Caicedo zza pola karnego. Miał także szczęście przy główce Fernandeza, Argentyńczyk trafił w słupek.
Cios nokautujący w doliczonym czasie gry
Obie strony wymieniały się atakami, choć groźniejsza wydawała się Chelsea. "The Blues" byli bliżej zdobycia decydującej bramki i udało im się to osiągnąć w szóstej minucie doliczonego czasu gry. Marc Cucurella został wypuszczony w polu karnym, zagrał przed bramkę po ziemi, a tam na wślizgu piłkę sięgnął Estevao.
Stamford Bridge oszalało po trafieniu Brazylijczyka, bo dała ona upragnione zwycięstwo 2:1. Londyńczycy przerywają złą passę, natomiast Liverpool jest w coraz większym dołku. Zanotował trzy porażki w ciągu tygodnia. Do tego stracił pozycję lidera Premier League.

1 miesiąc temu
21





English (US) ·
Polish (PL) ·