"Newsweek": Podobno tytułuje się pan kurem domowym.
Maciej Lisowski: I bardzo mi z tym dobrze. Kiedyś, z racji swojego rozrywkowego charakteru, sporo hulałem. Szefowałem wówczas jednej z najpopularniejszych agencji modelek w Polsce. Ale potem pojawiły się na świecie moje córki – bliźniaczki Madzia i Gosia. Z dnia na dzień poczułem się zmęczony show-biznesem, pokazami w Nowym Jorku, Mediolanie czy Paryżu. Świadomość tego, jak bardzo jestem odpowiedzialny za dziewczyny, dopadła mnie, gdy kilka dni po porodzie wiozłem je szpitalnymi korytarzami na badanie serduszek. Spojrzałem na nie w wózku i rozczulony pomyślałem: "Boże, jesteście". Wtedy postanowiłem skończyć z imprezami i odnalazłem szczęście w byciu kurem domowym.