Rosja znów straszy wojną światową i próbuje przerzucić winę na Ukrainę. Kremlowskie media donoszą o "prowokacji" przeciwko Polsce i Rumunii, która miałaby wciągnąć NATO do konfliktu. - To typowa operacja dezinformacyjna. Moskwa chce poróżnić Warszawę i Kijów, by zatrzymać dostawy broni - mówi dla Gazeta.pl Iwan Stupak, ekspert wojskowy i były pracownik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.
Fot. Sputnik/Mikhail Metzel/Pool via REUTERS
Rosja próbuje wykorzystać narrację o "ukraińskiej prowokacji" przeciwko Polsce i Rumunii, aby przerzucić na Kijów odpowiedzialność za eskalację wojny. Jak zauważa amerykański Instytut Badań nad Wojną (ISW), scenariusz powtarza się od miesięcy: rosyjskie służby wywiadowcze publikują alarmistyczne komunikaty, w których Ukraina przedstawiana jest jako państwo gotowe zaatakować infrastrukturę krytyczną krajów NATO. W rzeczywistości to Kreml może przygotowywać grunt pod własne dywersje, które następnie spróbuje zrzucić na stronę ukraińską.
Analitycy przypominają, że w podobny sposób Rosja obarczała Ukrainę winą za incydenty z dronami w polskiej i rumuńskiej przestrzeni powietrznej. Według ISW te działania są elementem szerszej kampanii dezinformacyjnej, której celem jest osłabienie wsparcia Zachodu dla Kijowa i sianie nieufności między sojusznikami. - Kreml najpewniej przygotowuje informacyjne alibi do oskarżenia Ukrainy o przyszłe ataki, które sam może przeprowadzić przeciwko Polsce lub innym państwom NATO - napisano w raporcie.
Zobacz wideo Donald Tusk o Ukrainie. "Ta wojna to jest też nasza wojna"
Były pracownik SBU: Rosja technicznie może to zrobić, ale to wciąż gra propagandowa
- Rosja i Białoruś mają techniczne możliwości, by przeprowadzić sabotaż wobec polskiej infrastruktury krytycznej albo uderzyć dronami, a później obwinić o to Ukrainę. Ale trzeba oddzielić fakty od propagandy - mówi dla Gazeta.pl Iwan Stupak, ekspert wojskowy i były pracownik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.
Jego zdaniem pierwsze pytanie zawsze powinno dotyczyć źródeł takich informacji. - Jeśli w raportach czy analizach pojawiają się stwierdzenia o rzekomej wspólnej operacji Putina i Łukaszenki przeciwko Polsce, to trzeba od razu pytać, skąd pochodzą te dane. Takie doniesienia powinny być poparte informacjami z wiarygodnych wywiadów, a nie wyglądać jak spekulacje - tłumaczy ekspert.
Według Stupaka Rosja rzeczywiście może przeprowadzić prowokacje z wykorzystaniem dronów, i to w różnej skali. - Może być dwa, dziesięć czy nawet trzydzieści dronów. To mogą być realne ataki albo inscenizacje. Drony można też oznaczyć ukraińskimi napisami i symbolami, żeby stworzyć fałszywy obraz. Technicznie możliwe jest nawet wykorzystanie wcześniej znalezionych maszyn - podkreśla.
Ekspert dodaje, że rosyjska propaganda coraz częściej działa w próżni. - Ostatnio przejrzałem komunikaty rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego i przez dwa miesiące nie znalazłem żadnego, który by się potwierdził. Wygląda to jak wymyślanie scenariuszy tylko po to, żeby udawać aktywność. Nawet w samej Rosji ta instytucja nie cieszy się powagą, funkcjonariusze niższego szczebla traktują ich z politowaniem - mówi Stupak.
Rosja szuka "idealnego scenariusza", ale wciąż nie znajduje
- Prowokacje są dla Kremla niezwykle ważne, ale Rosji wciąż nie udało się wymyślić "idealnego scenariusza", który poróżniłby Polskę i Ukrainę - mówi Iwan Stupak. Według niego Moskwa próbuje różnych podejść: od grania historycznymi narracjami, po podsycanie tematów wrażliwych w mediach społecznościowych. - Cel jest prosty: wywołać wzajemne oskarżenia, a następnie przenieść konflikt na szczebel międzynarodowy. Gdyby Polska ograniczyła lub wstrzymała dostawy wojskowe dla Ukrainy, byłby to ogromny geopolityczny sukces Rosji - wyjaśnia Stupak.
Ekspert dodaje jednak, że jak dotąd Kremlowi nie udało się znaleźć skutecznej metody. - Polska wciąż pozostaje kluczowym partnerem Ukrainy. Dlatego obecne rosyjskie narracje to raczej desperackie poszukiwanie słabego ogniwa, a nie realna operacja, która już przyniosła efekt - podkreśla Stupak.







English (US) ·
Polish (PL) ·