Świat 31.08.2025, 21:32
Rozmawiając o Rosji i ewentualnie warunkach zawarcia z nią pokoju, warto rozumieć jej realną sytuację. Gospodarka, demografia i zdolności produkcyjne przemysłu zbrojeniowego w coraz większym stopniu będą motywować Kreml - pisze Tomasz Sakiewicz w najnowszej "Gazecie Polskiej".
Doomych, Public domain - Wikimedia Commons
Rosja mogła rozpocząć wojnę, gdyż przez ponad dwadzieścia lat krwawych rządów Putina Zachód, a szczególnie Europa, dostarczały Moskwie ogromne ilości dewiz – rzędu setek miliardów dolarów rocznie i uzależniając swoje gospodarki od tamtejszych węglowodorów. W tym czasie Putin za pieniądze Zachodu umocnił swoja pozycję wewnętrzną i zmodernizował część gospodarki oraz, jak sądził, przebudował armię.
Jednocześnie zaczął tworzyć rezerwy finansowe sięgające dzisiaj 680 mld dolarów. Te rezerwy jeszcze kilka miesięcy temu rosły. Wydaje się więc, że Rosja może prowadzić wojnę długie lata, bo ma na to pieniądze.
Prawda jest nieco inna. Prawie połowa rosyjskich rezerw to aktywa zamrożone na Zachodzie, które najprawdopodobniej nie wrócą do właścicieli. Druga połowa to dosłownie góra złota. Aż 65 proc. rezerw, którymi Rosja realnie dysponuje, ulokowano w tym szlachetnym kruszcu. I na tym właśnie polegał ostatnio cud wzrostu rosyjskich rezerw. Wartość złota w ostatnich miesiącach wzrosła o około 20 proc. Realnie Rosjanie najprawdopodobniej już konsumują swoje rezerwy i tylko ze względu na wzrost wartości złota tego po prostu nie widać. Jeżeli zaczną je masowo sprzedawać, mogą zachwiać jego wartością na rynkach i wtedy szybciej pozbawią się rezerw. A dochodzą właśnie do momentu decyzji. Sytuacja demograficzna Rosji robi się równie nieciekawa. W ciągu ostatnich pięciu lat Rosja skurczyła się o trzy miliony osób. To nie pozbawia jej, jak się okazuje, „mięsa armatniego”, ale coraz bardziej utrudnia pracę przemysłu. Muszą importować tanią siłę roboczą z krajów azjatyckich z wszelkimi tego niebezpiecznymi konsekwencjami. Szczególny ubytek widać wśród młodych mężczyzn zdolnych do poboru, którzy po prostu uciekają z kraju.
Przemysł obronny, mimo że jego „wzrost” zdumiał świat, raczej też ma poważny problem. Dobrym przykładem są tu rosyjskie czołgi. W ciągu trzech lat Rosja ze swoich fabryk dostarczyła na front około dwóch tysięcy czołgów. To naprawdę dużo porównując do zdolności produkcyjnych NATO – nawet kilkakrotnie więcej. Problem w tym, że tak naprawdę nowych czołgów Rosja wyprodukowała mniej niż 200. Zaledwie kilkadziesiąt rocznie. I więcej nie jest w stanie. Cud masowej produkcji polega przede wszystkim na reaktywacji modernizacji starego sprzętu sprzed nawet 60 lat. To powoduje, że jest on łatwy do zniszczenia i zwiększa śmiertelność rosyjskich żołnierzy. Czołgi to jeden z przykładów. Rosja ma wiele innego sprzętu, który importuje z Chin, Korei Północnej i Iranu. To jednak kosztuje. I cena za utrzymywanie wojny będzie rosła coraz szybciej.
Musimy o tym pamiętać, bo to Zachód ma przewagi, z których może teraz skorzystać, dokręcając śrubę Putinowi. Niezależnie od tragicznej sytuacji Ukrainy, która niestety pod każdym względem jest jeszcze bardziej wykrwawiona.
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) August 27, 2025