Recenzja Elden Ring Nightreign. W poszukiwaniu sensu gry

1 dzień temu 6
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Kopię gry otrzymaliśmy bezpłatnie od wydawcy

Doskonale pamiętam pierwszą zapowiedź Elden Ringa. Trailer do gry pokazywał możliwość walki w kooperacji. Myślałem wtedy, że gra rzeczywiście umożliwi nam wspólną przygodę, a nie ograniczy się jedynie do instancjonowanego przywoływania znajomych lub obcych, którzy mogą pomóc w walce z bossami. Co prawda dość szybko na scenę wkroczyli moderzy, dodając funkcję wspólnego rozegrania całej gry od początkowej lokacji tutorialowej, do pokonania przedwiecznego bossa wewnątrz złotego drzewa.

Nie wspominam o tym tylko w ramach wstępu do dyskursu o coopowej grze, jaką jest Nightreign, ale chcę tu nakreślić pewną cechę studia From Software — ci ludzie od lat zdają się mieć gdzieś uwagi i potrzeby graczy, co skrzętnie wykorzystują właśnie twórcy modów. To ci ostatni, słuchając się sugestii graczy z całego świata, przygotowują zestawy modyfikacji, które są w stanie wydłużyć zabawę przy produkcjach From Software o dziesiątki, jak nie setki godzin.

Elden Ring Nightreign

Elden Ring Nightreignmat. prasowe

Pomyślcie sami, czy nie chcielibyście rozegrać ponownie Elden Ring w pełnej kooperacji? Albo z użyciem tzw. randomizerów, czyli modyfikacji, które zmieniają deterministyczne elementy gry, jak rodzaj i rozmieszczenie przeciwników, bossów, a nawet przedmiotów, w całkowicie losowe? Każda kolejna skrzynia jest niespodzianką, w każdym, nawet najmniejszym lochu spotkać możecie wymarzoną broń i broniącego jej bossa, który normalnie występuje pod koniec zabawy. Takie rzeczy są na wyciągnięcie ręki i ich instalacja w grze nie jest nawet skomplikowana. I From Software zapewne byłoby w stanie wypuścić oficjalnie takie modyfikacje, ale… tego nie robią.

I tu dochodzimy do Elden Ring Nightreign, które trzyma się powyższego schematu, jak polityk stołka. Ta gra momentami wręcz krzyczy, że należałoby jakiś element zmienić, coś dodać i nie są to kwestie całkowitego przemeblowania mechanik — do szczegółów zaraz dojdziemy. Koronnym przykładem niech będzie fakt, że chociaż maksymalnie udział w zabawie może wziąć trzech graczy i istnieje także możliwość zabawy solo, to jednak… nie ma fizycznej opcji rozpoczęcia gry w duecie. Co też oczywiście “naprawili” już moderzy…

Zabawa nie tylko dla weteranów gatunku

Zacznijmy jednak o samej grze. Core mechanik wyjaśniał wam już Bartek w tekście z wrażeń z przedpremierowego pokazu, w którym miał przyjemność uczestniczyć. Tutaj wiele się nie zmieniło, poza oczywiście dostępem do szerszego wachlarza klas postaci i końcowych bossów. Nadal jednak wszystkie zasady zabawy, jakie tam opisał, doskonale opisują również popremierowe Elden Ring Nightreign. No… prawie wszystko, bowiem sam poziom trudności gry po premierze zdaje się być niższy, niż od tego z pierwszych pokazów, czy wręcz zabawy przedpremierowej.

Elden Ring Nightreign

Elden Ring Nightreignmat. prasowe

I nie chcę się tu kreować na wielkiego specjalistę od gier soulslike, ale mając w zespole trzy osoby, z czego jedną będącą zupełnym amatorem w tego typu produkcjach i jedną, która jako-tako ogarnia zasady, udało nam się dojść do leża trzeciego bossa… za pierwszym razem. Przy okazji ginąc wielokrotnie, a więc i tracąc wiele poziomów. W wersji przedpremierowej miałem wrażenie, że jest to wystarczający powód do zakończenia sesji i rozpoczęcia nowej, ale jakimś cudem na tych szóstych poziomach udało nam się doturlać do końca i nawet zabrać dwie trzecie życia trójgłowemu quasi-cerberowi.

Jasne, ja byłem doświadczony w granie przedpremierowe, ale specjalnie na potrzeby popremierowej zabawy ze znajomymi po pierwsze założyłem nowe konto, a po drugie pozwalałem im odkrywać zabawę, nie wtrącając się w tłumaczenie “mamy iść tu i tam”. Głównie robiłem więc za support, podpowiadając czasami, w jakim kierunku warto się udać, a gdzie będziemy tracić czas.

I tu dochodzimy do pierwszego rozkroku. Okazuje się bowiem, że Nightreign to gra nie tak trudna, jak ją zapowiadano i jak się jawiła przed premierą, ale i wcale nie łatwa. Najbardziej hardkorowi wyjadacze Elden Ringa nie powinni mieć problemów z przeczołganiem się przynajmniej przez pierwszych bossów.

Elden Ring Nightreign

Elden Ring Nightreignmat. prasowe

Z drugiej jednak strony dla całkowitego nowicjusza poziom trudności będzie potężną sinusoidą. Już na mapie w ciągu dnia napotkamy bowiem głównie trzy rodzaje oponentów. Pierwszy to standardowe “mięso armatnie”, czyli masę małych mobków, która służy wyłącznie do nabijania doświadczenia. Walka z nimi to wyłącznie formalność, którą można wypełnić mashując jeden przycisk, a uszczerbki na zdrowiu uzupełniając w jednym z okolicznych ognisk. Drugim są sub-bossy, czyli silne, ale zwykle mające dwa-trzy ataki byty z dużym paskiem zdrowia, których pokonanie jest najbardziej opłacalne w tej fazie zabawy, gdyż wypada po nich gwarantowany loot w postaci przedmiotów do wyboru. To tutaj leży główny trzon rozwoju naszej siły przez zwiększenie potencjału wyposażenia. Do pokonania sub-bossów trzeba mieć już pewne umiejętności, ale poza grą solo (zwłaszcza, gdy jedna osoba zbiera aggro i skupia się na unikach/blokowaniu) nie powinni stanowić oni problemów.

No i jest jeszcze trzecia grupa. Coś pomiędzy dwiema wymienionymi. Duże jednostki, ale bez długich pasków życia na ekranie. Coś jak czempioni, którzy potrafią jednak napsuć krwi bardziej niż sub-bossowie. Czasami to jednostki mające nas na jeden strzał, zatruwające, przeklinające, strzelające śledzącymi pociskami. Jednym słowem — tak irytujące, że z czasem uczysz się od nich uciekać, a każde spotkanie z nimi może wywołać rage quit u niespodziwającego się niczego gracza.

Tak więc mamy tu wszystko od przyjemnego spacerku po ciągnięcie za koniem po żwirowiskach. A to tylko w ciągu dnia. Gdy przychodzi pora na bossów, to… też jest różnie. Mam wrażenie, że ludzie z From Software nie tylko poszli na łatwiznę wrzucając całkiem niewielki wachlarz oponentów na koniec każdego dnia, ale i nie zadali sobie trudu, by zbalansować ich poziom trudności. Przez co pokonanie jednych zajmuje amatorom dwie minuty i może z jednego estusa, podczas gdy inni są wyzwaniem nawet, gdy walczymi z nimi po raz wtóry.

Solo, trio i…w duecie?

Jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji twórców Elden Ring Nightreign jest pozbawienie graczy możliwości gry w duetach. Już pomijając memy sugerujące, że gracze Dark Souls i Elden Ring nie mają przyjaciół, z którymi mogliby zagrać, to nie istnieje chyba jakiś ważny i sensowny powód, by uniemożliwić grę dwóm osobom. Coś jak możliwość gry w Fortnite w teamie trzyosobowym tylko w trybie nierankingowym mimo, że w 1, 2 i 4 osoby rankedy można grać…

Elden Ring Nightreign

Elden Ring Nightreignmat. prasowe

No więc kwestia ma się tak, że duo jest możliwe, ale… z modami. Tak, wiem, wiem… nie powinienem oceniać produkcji tak, jak może ona wyglądać, ale jak wygląda na dzień dobry, jednak czuje, że w mym obowiązku jest podzielenie się tą informacją. Jeżeli więc macie tylko jednego zadeklarowanego soulsiarza wśród znajomych, to istnieje szansa zabawy bez konieczności dobierania “randoma” do zabawy. Jest to jednak opcja nieoficjalna, a więc mogąca rodzić pewne konflikty pomiędzy wersjami, wymagająca zewnętrznych aktualizacji itd. I znów – nawiązując do wstępu – niewielkie zdają się być szanse, że From posłucha graczy i dorzuci tego moda do oficjalnego wydania gry.

Roguelike odarty z sensu

Największy jednak problem w Elden Ring Nightreign to fakt, że jest to quasi-roguelike (czy raczej “roguelite”), ale… niemający z tym gatunkiem tak naprawdę wiele wspólnego. W zasadzie równie dobrze mianem roguelike’a można by było określić już podstawowe Dark Soulsy, bo przecież powtarzamy całe etapy, wracając do poprzedniego punktu kontrolnego. Tylko w Nightreign ten punkt kontrolny jest na samym początku.

Problem Nightreign jest taki, że tu niemal nie czujemy postępu gry. Różnica pomiędzy wygranym runem, a tym skończonym po kilku minutach tkwi głównie w kolorowych kamyczkach, które dodają statystyki i pasywne umiejętności naszej postaci, ale ich wpływ jest iście marginalny. Trudno mówić też, że posuwamy do przodu fabułę. W porównaniu z takim Hadesem, gdzie każdy run to nowe opcje dialogowe, kolejne surowce i pogłębiane relacje z co najmniej kilkunastoma postaciami — nie wspominając o odblokowaniach ulepszeń i utrudnień zabawy — Nightreign moglibyśmy co grę włączać na nowym koncie, a różnicy większość z nas by nie zauważyła.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Ostatecznie więc dochodzimy do tego, że albo uda nam się pokonać ostatecznego bossa nocy i w nagrodę gra pozwoli nam pokonać następnego, albo zaczynamy od początku. I to chyba największy problem tej produkcji. Pętla gry jest mocno ograniczona i jeżeli kiedykolwiek uważaliście, że wspomniany już Hades jest wtórny, to nowy Elden Ring biję tu konkurencję na głowę.

Piekło optymalizacji

Z powyższych rozważań wynika kolejna kwestia. Skoro mapa jest jedna, przeciwnicy ci sami, układów rozmieszczenia ważnych miejsc zaledwie kilka, to bardzo szybko będziemy w stanie tworzyć optymalne ścieżki eksploracji mapy, zależne od miejsca startu. Wszak mając niewiele rzeczy losowych możemy wręcz matematycznie wyliczyć ilu przeciwników i w jakich miejscach można pokonać, by zdobyć X poziomów, zdążyć pokonać sub-bossa po lepszą broń i zwiedzić wszystkie kościoły, by dodać estusy do początkowej puli. I rzeczywiście tak jest.

O ile grając w gry typu battle royale możecie za każdym razem lądować w jednym i tym samym miejscu, ale przez udział nawet setki innych graczy, mieć zróżnicowany experience, jak w Elden Ring Nightreign ten czynnik całkowicie odpada. Po kilku grach wchodzicie więc w tę samą pętlę odwiedzania tych samych miejsc, zabijania tych samych oponentów w ten sam sposób, a jedyną niewiadomą jest pozostawiony loot. W połączeniu z jednak dość prostymi bossami dla trójki graczy, całą zabawa sprowadza się więc do dwudziestu minut powtarzania tych samych czynności, by zawalczyć z ostatnim bossem.

I tak, z czasem wyzwania się zmieniają, niekiedy wymagane będzie od nas znalezienie sposobu na zgniliznę, ale znów jest to kwestia poznania mechaniki, docierania do miejsca z mapą, realizowania wcześniej wyuczonych założeń, by – po dobrym przygotowaniu – iść na bossa z praktycznie dwudziestoma miksturami leczenia.

Czegoś brakuje

Za nic w świecie nie chcę w Nighreign łatwiejszych bossów. Wręcz przeciwnie, niech będą wymagający. Problemem tej produkcji jest jednak to, że żadne wyzwanie przed nimi nie ma większego sensu poza zdobyciem poziomów. Bossowie też mają go niewiele więcej, ale odblokowują postęp, więc to się liczy. Brakuje mi w Nightreign jakichś wyzwań, które coś znaczą. Jakiegoś odblokowywania, zbierania surowców, poprawiania statystyk, albo nawet dużej ingerencji w startowe wyposażenie każdej klasy. Coś, co sprawi, że przed walką z bossem chcemy się czegoś podjąć, bo przyświeca nam inny cel niż “naprzód do bossa, bo tylko to ma sens”.

Ocena: 6,5/10

Przeczytaj źródło