Przestępcy, pożyczki i pościgi. Novak Djoković wyjawił szokującą prawdę!

10 godziny temu 4
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Djokovic, triumfator 24 turniejów wielkoszlemowych, złoty i brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich oraz zwycięzca Pucharu Davisa, rozmawiał z byłym piłkarzem i trenerem Slavenem Biliciem.

ZOBACZ TAKŻE: Dobre wieści dla Hurkacza! Jest awans w rankingu

Tenisista opowiedział m.in. o tym, jak jego tata, Srdjan Djoković, zapożyczył się u lichwiarzy, żeby młody Novak mógł wyjechać do Stanów Zjednoczonych.

- Na tak duże przedsięwzięcie jak podróż do Stanów Zjednoczonych trzeba było przeznaczyć kwotę, która w tamtym czasie na cały wyjazd wynosiła około pięć tysięcy dolarów. Aby tam zostać i stawić czoła temu wszystkiemu, musiał upewnić się, że ma wystarczająco dużo pieniędzy, a w tamtych czasach znalezienie takiej kwoty było praktycznie niemożliwe. Tak więc, jak sam powiedział - w skrócie - zgłosił się do lichwiarzy, przestępców, którzy w tamtym czasie byli jedynymi chętnymi do pożyczania pieniędzy "a la carte", ale z bardzo wysokim oprocentowaniem - wyjawił Djoković.

- Istnieje słynna anegdota: kiedy poszedł poprosić ich o pieniądze, wyjaśnił, ile potrzebuje i dlaczego. Zapytali, czy mu się spieszy, a on odpowiedział, że tak, bo turnieje zaczynały się dość szybko. Potem powiedzieli, że skoro tak, to odsetki wyniosą 15-20%, ale skoro się spieszy, to będzie 30%. I co mógł zrobić? Zacisnął zęby, wyciągnął rękę i powiedział: "Cóż, znajdę sposób, aby oddać" - powiedział 38-latek.

- To były bardzo trudne czasy. Jest wiele historii, których nie można opowiedzieć publicznie... pościgi samochodowe i inne rzeczy, próbując przetrwać. W końcu udało mu się to wszystko oddać, ale były to naprawdę trudne sytuacje - dodał.

Djoković wypowiedział się także na temat samego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych.

- Nie pojechaliśmy tylko na turnieje. Myślę, że głównym powodem było zaproszenie od IMG. W tamtym czasie była z nimi Monica Seles, mieli najlepszych graczy i w każdym pokoleniu wybierali najlepsze talenty. Wtedy nie mieliśmy telefonów komórkowych, tylko numer telefonu w Tampie na Florydzie. Odbyliśmy pięć lotów, podróż trwała dwa dni i miał na nas czekać pewien mężczyzna. Nie podam jego nazwiska, bo wciąż jest na wolności. Ten człowiek miał czekać na przedstawiciela i przyjechać w nocy. Miał nas zabrać z lotniska do Bradenton i zorganizować zakwaterowanie w akademii - zakomunikował "Djoko".

Przejdź na Polsatsport.pl

Przeczytaj źródło