Przeczytaj fragment książki „Dziki, mroczny brzeg“

1 tydzień temu 9

Na krańcu świata, pośród ciszy i sztormów, rodzina strzeże przyszłości, która z każdym dniem staje się coraz mniej pewna. Aż morze wyrzuca na brzeg kobietę — i nic już nie pozostaje na swoim miejscu.

Shearwater, niewielka wyspa u wybrzeży Antarktydy, to dziś niemal całkowite pustkowie. Z dawnego centrum badań pozostał jedynie bank nasion i ostatnia rodzina, której powierzono zadanie dopilnowania, by bezcenny zbiór trafił w bezpieczne miejsce. Dominic Salt i jego troje dzieci żyją tu w izolacji, każde z nich zmagając się z tym, co utracili — i z tym, czego wciąż nie potrafią wypuścić z rąk.

Gdy podczas gwałtownej burzy na brzeg trafia nieznajoma, wszystko zaczyna się zmieniać. Rowan — zraniona i niechętna do zwierzeń — powoli zyskuje ich zaufanie. Ale jej obecność rodzi też pytania. Kim naprawdę jest? I co tak naprawdę dzieje się na wyspie?

W miejscu, gdzie każda decyzja może zaważyć na przyszłości świata, bohaterowie będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, czy można zaufać komuś, kto sam czegoś się boi — i czy możliwe są jeszcze nowe początki.

We wszystkim chodzi o spokój. Nauczyły ją tego lata spędzone w wodzie i jest w tym dobra, to umiejętność, którą sobie wypracowała. Zaczęło się od tego, że nie chciała zostawiać fok pod powierzchnią wody – chciała, żeby jej ciało potrafiło wytrzymać więcej, żeby im dorównać, więc pracowała nad tym. Nauczyła się robić dłuższe wydechy niż wdechy, by obniżyć tętno. Nauczyła się zmniejszać zużycie tlenu. Nauczyła się wytrzymywać ciśnienie, które przechodziło w ból, i zrozumiała, że nie ma się czego bać. Jest bardzo dobra w osiąganiu spokoju.

Chyba że chodzi o tatę, oczywiście.

Jest uparty, wymagający i apodyktyczny. Nie chce o niczym rozmawiać. Frustruje ją. I może jest to zupełnie normalne u siedemnastolatki, ale Fen jest gotowa się założyć, że większość siedemnastolatków nie ma do czynienia z ojcami, którzy rozmawiają ze zmarłymi matkami i nie chcą przyznać, że to problem.

Fen kocha ojca. I kocha Shearwater, może nawet bardziej niż pozostali, ale widzi, jak wyspa powoli ich zabija.

Nie sypia długo, trudno spać bez ścian i zasłon w oknach, a o tej porze roku na Shearwater nie ma zbyt wielu godzin prawdziwej ciemności. Wstaje i pływa z samcami i samicami, które w najbliższym czasie nie będą rodzić, trenuje płuca i mięśnie, kopie i wygina się, podążając śladem ich płetw, gdy one pędzą z mocą i gracją, jakich ona nigdy nie osiągnie. King Brown, jak go nazwał Alex, wykonuje efektowną pętlę i na koniec muska ją wąsami po policzku, jakby chciał powiedzieć: „No, pokaż, co potrafisz”, a ona śmieje się pod wodą. Silver, młoda samica, okrąża ją raz i drugi, a potem przeciąga płetwami po włosach Fen, jakby chciała ją ośmielić. Młóci nogami w ślad za smukłą, bladą foką i z całych sił stara się za nią nadążyć – chcą się z nią ścigać, ale nigdy z nimi nie wygra, ma w sobie za dużo z człowieka i w końcu musi wypłynąć na powierzchnię. Obok niej wyskakuje pysk Silver, a Fen prawie widzi jej uśmiech, jest w oczach foki, rozbawienie i triumf. „No to wygrałaś – mówi Fen – po raz milionowy”.

Planuje zajrzeć do kobiety w latarni, nie może przestać o niej myśleć, o wyrzuconym przez fale ciele, które nadal żyje. Ale od strony plaży dobiegają ją odgłosy gorączkowego zamieszania i wie, co to oznacza.

Podpływa do brzegu i ostrożnie podchodzi do kolonii, żeby wypatrzeć samicę, która jest pierwsza. Znajduje ją w jednym z większych haremów – to grupa Kinga Browna – a wokół gromadzi się dużo samic. Fen widzi teraz, że to Pieguska, nazwana tak z powodu czarnych plamek na pysku. Trzepocze płetwami i porusza się niezgrabnie, rzucając głową w przód i tył, a kilka innych samic nurkuje głowami w okolice jej zadu, skąd wyłania się mały, ciemny kształt.

Fen trzyma się z boku, pozostawia im swobodę, ale czeka w gotowości na wypadek, gdyby potrzebna była pomoc. Kiedy widzi, że łożysko się oddzieliło i na zewnątrz wypycha się głowa, martwi się, ponieważ szczenięta zwykle rodzą się płetwami do przodu – ten szczeniak ma zamknięte oczy i pyszczek i nie wydaje się, żeby oddychał. Ale Pieguska klaszcze płetwami, porusza się i prze. Odwraca głowę w tył, sięga do nieruchomego szczeniaka i liże go po pyszczku. Obraca się w kółko, próbuje go oswobodzić i prze, prze. Fen martwi się coraz bardziej, szczenię nie wykazuje oznak życia, a poród trwa za długo. Nie jest pewna, czy powinna spróbować pomóc, ale coś każe jej czekać.

Wkrótce ciemne, drobne ciałko wydostaje się na zewnątrz, upada na piasek i porusza się, unosi łepek. Fen z uśmiechem obserwuje, jak focza mama trąca nosem mokre, futrzaste stworzonko i je wylizuje. Wkrótce urodzi się więcej młodych, wszystkie samice zaczną rodzić i plaża pokryje się skamlącymi foczymi szczeniętami. To ulubiona pora roku Fen. Za tym będzie tęsknić najbardziej, kiedy stąd odejdą. Zawsze przenosiła się na plażę w porze narodzin szczeniąt. Jeszcze zanim ten niegościnny fragment wybrzeża stał się jej domem. Miejscem ucieczki. Jeszcze zanim dowiedziała się, że istnieje inny rodzaj strachu niż ten, który każe ci wstrzymać oddech.

Na Shearwater powietrze jest gęste od duchów zmarłych. Fen to wie, ale się tym nie przejmuje. Raff jej nie wierzy, ale widziała je w godzinach prawdziwej nocy. Widma, migoczące zielone światełka w oddali nad wodą albo wysoko w górach, a raz całkiem blisko plaży. Zastanawia się, czy to oznacza, że przeznaczone jest jej życie innego rodzaju, czy to kolejne dziwactwo, przez które po powrocie na kontynent nigdzie nie będzie pasować. Ale zmarli jej nie przerażają. Tylko żywi, zdolni do krzywdzenia innych.

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem.

Przeczytaj źródło