Zawołano nas – czy tylko tak się zdaje? To, co się wydarza, nic nie znaczy – czy jest znakiem? Gubimy się, nie dowierzając i mając nadzieję jednocześnie.
Słowo - PnP 5,2-6
Oblubienica:
Ja śpię, lecz serce me czuwa:
Cicho! Oto miły mój puka!
«Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko moja,
gołąbko moja, ty moja nieskalana,
bo pełna rosy ma głowa
i kędziory me – kropli nocy».
«Suknię z siebie zdjęłam,
mam więc znów ją wkładać?
Stopy umyłam,
mam więc znów je brudzić?»
Ukochany mój przez otwór włożył rękę swą,
a serce me zadrżało z jego powodu.
Wstałam, aby otworzyć miłemu memu,
a z rąk mych kapała mirra,
z palców mych mirra drogocenna
– na uchwyt zasuwy. Otworzyłam ukochanemu memu,
lecz ukochany mój już odszedł i znikł;
życie mię odeszło, iż się oddalił.
Szukałam go, lecz nie znalazłam,
wołałam go, lecz nie odpowiedział.
Medytacja
Ten zadziwiający dialog jest zrozumiały tylko w kontekście miłości: tylko jeśli wierzymy w miłość, jej się spodziewamy, za nią tęsknimy. Bo jeśli nie ma miłości – to przecież nie ma na kogo czekać, bezrozumna byłaby nasza tęsknota, nasze słowa zostają skierowane do nikogo.
Niestety ta podstawa, to tło, ten kontekst, sens – jakkolwiek ją nazwiemy – miłość nie jest już dla nas wcale taka oczywista. Być może za wiele niesiemy – w sercu, w dłoniach, ze sobą. Za wiele doświadczeń, porażek, krzywd, poczucia własnej niewystarczalności… Tyle że paradoksalnie to one właśnie zwiększają naszą tęsknotę za miłością, za dopełnieniem, relacją, za tym co nieposiadane, a konieczne.
Tak więc wierzymy w miłość czy nie? Opieramy się na wierze w jej istnienie czy jej się opieramy, nie chcąc ryzykować, nie ufając?
Ta charakterystyczna podwójność jest zresztą obecna w tej scenie bardzo wyraźnie: „ja śpię, lecz serce me czuwa”, jestem świadoma i nieświadoma obecności, waham się i otwieram drzwi… Tak często w tym właśnie przejawia się nasze trwanie przy Bogu: w nasłuchiwaniu kroków w ciemności. Zawołano nas – czy tylko tak się zdaje? To, co się wydarza, nic nie znaczy – czy jest znakiem? Gubimy się, nie dowierzając i mając nadzieję jednocześnie.
Natarczywość ukochanego – bo już nie wystarczają mu nawoływanie, nęcenie pieszczotliwymi słowami, naleganie – odsłania się w opisanej tu chęci sforsowania zamka od zewnątrz. Dlaczego ostatecznie tego nie robi? Co go wstrzymuje? Co by to zmieniło, gdyby wdarł się tam siłą? Czy nie to właśnie chcemy wykrzyczeć Bogu w twarz: żal, że nasze zamknięcia pozostawił niesforsowane? Wypominamy Mu, że nie wszedł siłą, chcąc tego i nie chcąc tego równocześnie, pragnąc i wiedząc, że to niemożliwe. Wolność ukochanej, jej opór i jej pośpiech, gotowość do spotkania i to przejmujące doświadczenie obecności w dotkliwej nieobecności. Zawołano nas czy nie zawołano? Był tu czy tylko nam się wydawało?…
Ta zarysowana kilkoma czasownikami nocna sceneria zdaje się odsłaniać najintymniejszą tkankę naszego serca: usłyszeć – ale zwlekać – otworzyć w końcu – ale nie spotkać… Pełne tego rodzaju przeplatających się doświadczeń są zarówno ludzkie historie miłosne, jak i cała historia zbawienia: wołanie Boga do narodu wybranego, do Izraela i do Kościoła. Bunt i powrót, słabość i miłosierdzie. Pamiętajmy, że równie realny jest tu także taki a nie inny znak Bożej obecności: ten głos, który dopiero co ucichł, wyczuwalne jeszcze ciepło dłoni na klamce, niknący zapach. Nieobecność, która zdaje się bardziej wabić niż odrzucać, nawoływać niż przekreślać.
Sposoby, na które woła nas Bóg, mogą się wydawać zbyt słabe w obliczu naszego snu, tej nieprzytomności, z której sami nie potrafimy się wydobyć. A przecież otwieramy szeroko oczy ze świadomością, że coś się wydarzyło. Te nagłe przebudzenia – ileż nas kosztują! Ile niepokoju, ile poczucia utraty. Już łatwiej byłoby spać, trwać w nieświadomości, nie tęskniąc i nie czekając… A jednak ten, kto zrozumiał oblubienicę, wie, że już nie zaśnie: będzie czuwać, czekać, wybiegać nocą na ulice. Bo rzeczywiste jest to, co nam obiecano, prawdziwy jest ten głos, ta obecność ponad wszystko upragniona.

4 dni temu
11





English (US) ·
Polish (PL) ·