Politycy chcą budować, inwestorzy zarabiać, a mieszkańcy się buntują. „Dla nas jest tylko smród”

15 godziny temu 1

Dla polityków to zielona energia, lepsza nawet niż ta ze słońca czy wiatru, dla inwestorów, często zagranicznych, intratny biznes, a dla okolicznych mieszkańców – brud, smród, i hałas. Protesty wybuchają niemal wszędzie, gdzie pojawia się plan budowy biogazowni. Mieszkańcy alarmują, że o inwestycjach dowiadują się w ostatniej chwili.

– Korzyści? Dla nas? – dziwi się Paweł*, rolnik, który mieszka niedaleko jednej z biogazowni na Mazowszu. – Ale jakie korzyści?

Paweł* klnie, że o asfalt przed swoim domem nie może doprosić się od lat, a do biogazowni prowadzi już równa droga. Jeszcze równa, bo według rolnika zaczyna pękać pod naporem ciężarówek wyładowanych gnijącymi owocami, warzywami czy odpadami z masarni. Tańszego prądu też jeszcze nie widział. – Na początku miała być biogazownia z kukurydzy, z odpadów od naszych rolników, a później zobaczyli, że lepsze są odpady z masarni, więc przestali od nas brać. A jak chcieli brać, to po takiej cenie, że nam się nie opłacało – stwierdza.

– Mamy hałas w nocy, dmuchawy wyją tak, jakby ktoś za budynkiem traktor palił. Drogi pękają, łomot jest jak jeżdżą po dziurach, przeciągają kontenery. Miejsca pracy… Może dwa są, trzy – skarży się rolnik. – Francuzi to przejęli, z Warszawy wszystkim zarządzają, siedzą przy komputerach i oglądają, co się dzieje. A miało być fajnie dla rolników, niektórzy się zgadzali i nawet cieszyli – prycha.

Jeden dom, opustoszały, stoi tuż obok gazowni. Kolejne położone są dwieście metrów dalej, ale mieszkańcy skarżą się, że niekiedy smród czuć nawet na kilometr. Albo i lepiej.

– Okno otworzyć? W żadnym wypadku, jak na nas wieje, to wszystko trzeba zamykać. Dla nas to jest tylko smród. Niech to sobie stawiają, tylko z dala od ludzi – stwierdza Józef*, kolejny z okolicznych rolników. – Nas i tak nikt o zdanie nie pytał, do sąsiada, co ma pole tuż obok, pismo szło, ale do nas nic. Teraz nasi radni mówią, że na wsi musi śmierdzieć. Jeden mi powiedział: a u ciebie to nie śmierdzi? Tak prosto w oczy. A z czego u nas może śmierdzieć? Przejdź się pan i sprawdź, czy śmierdzi – oburza się.

Dziesiątki protestów w całym kraju

Protesty wybuchają niemal wszędzie, gdzie pojawia się plan budowy biogazowni. W Częstochowie, pod Wieluniem, w Rabie Wyżnej i Ciechocinku, w malutkim Rzystnowie, Sownie, Kiełpinach, Trzemosznej. W miastach, miasteczkach i wsiach w każdej części kraju. Często przynoszą skutek. Lokalne media piszą o „wiejących grozą śmierdzących reaktorach”, przeciwko inwestorowi występują władze, radni podejmują uchwały, opracowują plany zagospodarowania przestrzennego blokujące inwestycję. Inwestor przenosi się więc w inne miejsce albo, tak jak w Ostrzeszowie, zmienia plan i buduje na przykład fotowoltaikę.

Biogazownia w Tończy

Argumenty protestujących zwykle są podobne. Mieszkańcy boją się smrodu, zanieczyszczeń i hałasu, pędzących przez wieś ciężarówek, inwazji gryzoni i insektów.

Protesty trwają także tam, gdzie biogazownie już powstały. Jak w Łagiewnikach, wsi na Dolnym Śląsku, której mieszkańcy domagają się zamknięcia działającego od przeszło dekady zakładu. Zapowiadali, że protestować będą do skutku, złożą przeciwko właścicielowi pozew zbiorowy. Nie przekonały ich tłumaczenia prezesa, że zakład działa zgodnie z przepisami, plan „głębokiej modernizacji” jest już gotowy, a po niej instalacja miałaby spełnić „oczekiwania mieszkańców co do redukcji odorów”. Mieszkańcy alarmują, że chodzi nie tylko o smród, bo ich zdaniem biogazownia to „największy truciciel” w okolicy.

Czytaj też:
Usłyszeli, że ich domy mają zniknąć pod zbiornikiem. „Myślą, że lud ciemny? Przekrętem to pachnie”

„Gdyby ludzie wiedzieli”...

W wielu miejscach protestujący alarmują też, że inwestycja miesiącami trzymana była w tajemnicy, a oni o planach inwestora dowiadywali się w ostatniej chwili.

Tak właśnie zdaniem mieszkańców było w Jaczewie i Rowiskach, wsiach na Mazowszu nieopodal istniejących już biogazowni w Tończy i Zawadach. Niedaleko działki, na której powstać ma nowa instalacja, mieszka pani Magdalena. Jak mówi, o inwestycji dowiedziała się w momencie, gdy inwestor miał już zgodę środowiskową i zawnioskował w gminie o warunki zabudowy. – Dopiero wtedy dostałam zawiadomienie – podkreśla.

– Jako strona miałam siedem dni na złożenie uwag, zaczęłam pytać sąsiadów, czy coś o tym wiedzą. Okazało się, że wiedziała mniejszość, która chodzi do sklepu, gdzie było wywieszone ogłoszenie. Tylko pytanie, kto tak naprawdę wiedział, co oznacza biogazownia na 2 megawaty? – pyta retorycznie. – Kto wiedział, że to jest 100 ton różnego rodzaju odpadów dziennie? Kto się na to zgadzał?
Przeczytaj źródło