Polacy dorabiają na potęgę. Nauczycielka, 2 tys. zł: "W mojej branży robi tak prawie każdy"

1 dzień temu 6
Polacy coraz chętniej łapią się dodatkowych zajęć
Polacy coraz chętniej łapią się dodatkowych zajęć grafika: Jakub Noch

Coraz więcej Polaków szuka dodatkowych źródeł dochodu. Dorabianie przestało być tylko sposobem na szybkie podreperowanie budżetu, stało się też stałym elementem życia zawodowego. – Presja finansowa i niepewność gospodarcza powodują, że Polacy starają się zwiększyć swoje miesięczne wpływy – zauważa prof. Andrzej Buszko, profesor ekonomii. Ale jak się okazuje, to nie jedyny powód.

Daj napiwek autorowi

Jeszcze kilkanaście lat temu praca po godzinach była sposobem na dorobienie do domowego budżetu. Dodatkowe fuchy były najczęściej domeną tzw. złotych rączek. Ktoś pomógł sąsiadowi naprawić cieknący kran, wymienił gniazdko czy pomalował pokój.

Dziś po godzinach pracują przedstawiciele różnych branż i sektorów - od grafików i tłumaczy po kierowców i nauczycieli. Dorabianie przestało być wyjątkiem, a stało się częścią codzienności. I dodatkowym źródłem dochodu.

Dodatkowe fuchy zyskały zupełnie inne oblicze: od zleceń online po freelancing w marketingu czy IT. Choć oczywiście takich, którzy po godzinach składają meble czy szpachlują ściany też nie brakuje.

Karnisz przykręcę, szafkę zmontuję

Krystian prosi, żeby napisać, że pracuje w branży komunalnej. Pracę kończy wcześnie, bo o 12. I choć jest niewyspany, bo wstaje bardzo wcześnie, to – jak mówi – przed nim jeszcze kawał dnia. – Na początku wracałem do domu i się kładłem – przyznaje. – Do wieczora chodziłem rozbity. Ale po jakimś czasie organizm się chyba przywyczaił. I ogłosiłem się w pewnym serwisie z różnymi usługami jako wykonawca.

Dopowiada, że nie ma jakichś szczególnych umiejętności, więc miał problem, żeby dopasować się do konkretnej kategorii. – Prostą szafkę złożę bez problemu, ale z większym montażem już mogę sobie nie poradzić – precyzuje. – Podłączę kuchenkę gazową, ale z elektryką to już wolę nie ryzykować. Dlatego postanowiłem, że będę się zgłaszał do prostych, szybkich usług.

Zaczęło się od drobiazgów. Raz skręcił szafkę pod telewizor, innym razem pomógł wnieść pralkę na czwarte piętro. Ktoś potrzebował przymocować karnisz, ktoś inny przewieźć kilka pudeł po przeprowadzce. – Zlecenia trafiały się bardzo różne, czasem śmiesznie małe, ale zawsze coś się uzbierało – mówi.

W ciągu miesiąca, pracując po pracy, udało mu się dorobić około 1500 zł. – Nie są to kokosy, ale jak człowiek doliczy do pensji, to już widać różnicę. A przy okazji mam satysfakcję, że komuś pomogłem i że nie siedzę bezczynnie – uśmiecha się.

Krystian jest wśród 47 proc. Polaków, którzy dorabiają sobie poza etatem. Ponad połowa osób dorabiających (56 proc.) wykonuje dodatkowe obowiązki regularnie – co tydzień lub kilka razy w miesiącu. Zaledwie 28 proc. traktuje dorabianie jako coś okazjonalnego, a 16 proc. prowadzi w tym celu własną działalność gospodarczą. Takie dane płyną z badania SW Research przygotowanego dla Job Impulse.

Jak widać, dodatkowe zajęcie przestaje być czymś niecodziennym na rynku pracy. Wręcz przeciwnie: staje się częścią głównego nurtu aktywności zawodowej.

Aż 41 proc. osób zainteresowanych dorabianiem przyznaje, że wolałoby podejmować się dodatkowych zadań w ramach obecnej pracy. Już teraz 21 proc. dorabiających deklaruje, że wykonuje dodatkowe obowiązki właśnie w swoim miejscu zatrudnienia.

Druga praca Ewy nie odbywa się w szkole, ale za to jest z jej zawodem mocno związana. Od piętnastu lat uczy języka polskiego w dużym mieście wojewódzkim. Dodatkowego zajęcia nie szukała. Jak mówi, przyszło samo.

– Zaczęłam dostawać coraz więcej próśb o korepetycje – najpierw od znajomych, potem, pocztą pantoflową, od znajomych znajomych. Zrozumiałam, że to może być sposób, żeby trochę podreperować domowy budżet – opowiada.

Na początku, gdy jej dziecko było jeszcze małe i bardzo wymagające, przyjmowała uczniów dwa razy w tygodniu. Dziś uczniowie pojawiają się u niej codziennie – z wyjątkiem weekendów.

Jeśli nikt nie odwoła zajęć, Ewa jest w stanie w ciągu miesiąca zarobić około dwóch tysięcy złotych.

– Z mężem traktujemy te pieniądze tak, jakby ich nie było. Wkładamy do skarbonki i zapominamy o nich. Kiedy przychodzi czas wakacji albo remontu, nagle okazuje się, że mamy porządny zastrzyk gotówki – mówi.

Dodatkowa praca jej nie obciąża.

– Uczę już w szkole tyle lat, że na korepetycje nie muszę się specjalnie przygotowywać. Za godzinę biorę 100 zł. Pomagam uczniom przygotować się do matury, rozwiązuję z nimi teksty, omawiam wypracowania. Wszyscy jesteśmy z tego faktu zadowoleni – dodaje.

Przypuszcza, że w jej branży dorabia prawie każdy nauczyciel. – Ja staram się poświęcać na korepetycje tylko godzinę dziennie, bo mam jeszcze synka i dom do ogarnięcia. Ale wiem, że moi koledzy potrafią iść na rekord. Mój znajomy matematyk w soboty ma siedem godzin pod rząd z maturzystami – i naprawdę solidną stawkę – przyznaje.

– Jest pani zadowolona z tego, że może dorabiać? – pytam.

– Wolałabym mieć taką pensję, która pozwoliłaby mi nie myśleć w ogóle o drugiej pracy. Ale skoro można połączyć jedno z drugim – to czemu nie?

Czytaj także:

logo

Szara strefa była zawsze

Skąd wynika rosnąca skala dorabiania w Polsce? Co sprawia, że coraz więcej osób decyduje się na dodatkową pracę poza etatem? Zapytaliśmy o to prof. Andrzej Buszko, ekonomistę z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. 

– Nie ma jednego czynnika, który jednoznacznie wyjaśniałby, dlaczego Polacy coraz częściej dorabiają – tłumaczy. – Choć jednym z kluczowych elementów jest oczywiście sytuacja finansowa.

Jak podkreśla ekspert, choć oficjalnie inflacja utrzymuje się dziś na relatywnie niskim poziomie, trzeba pamiętać, że inflacja z definicji oznacza stały wzrost cen. – Zmienia się jedynie jego tempo – raz rośnie szybciej, raz wolniej – ale ceny nie przestają iść w górę – zaznacza prof. Buszko.

Ten ciągły, choć często niezauważalny wzrost kosztów życia ma realny wpływ na domowe budżety Polaków. – Jeśli spojrzymy na tzw. prywatny koszyk zakupowy, widać, że jest on pod coraz większą presją. Ceny energii, ogrzewania czy podstawowych produktów spożywczych stale rosną – zauważa ekonomista. – Koszty codziennych zakupów konsekwentnie idą w górę.

Zdaniem prof. Buszki, właśnie ta sytuacja ekonomiczna sprawia, że coraz więcej osób szuka dodatkowych źródeł dochodu. – Presja finansowa i niepewność gospodarcza powodują, że Polacy starają się zwiększyć swoje miesięczne wpływy – mówi.

Tak było u Mileny. Wszystko zaczęło się w pandemii, w czasie lockdownu. Z dnia na dzień zamknęli salony fryzjerskie. Dostała okrojoną wypłatę.

– To była wiosna 2020 roku, okropny czas – wspomina. – Zupełnie nie wiedziałam, co ze mną będzie. I wtedy koleżanka do mnie napisała, że zaraz zwariuje, bo grzywka wchodzi jej w oczy, a sama ma dwie lewe ręce, żeby sobie poradzić. Pojechałam. Pomogłam.

Nikomu nie powiedziała. Bała się. To były czasy, kiedy po ulicach chodziło wojsko i pilnowało, żebyśmy się nie spotykali.

Ale poczta pantoflowa zrobiła swoje. Kobiety, które nie mogły skorzystać z usług salonów, bo te były zamknięte, pisały do Mileny. Miały hasło: "Przyjedź na kawkę". Tak na wszelki wypadek, żeby się nie wydało.

Mówi, że to ją uratowało przed lękiem, co będzie dalej i pomogło dorobić parę groszy.

Poczułam chwilowy spokój i niezależność. Od tego momentu minęło pięć lat, a ja nie wyobrażam sobie już życia bez dodatkowych wizyt u klientek. Niedawno nauczyłam się robić upięcia komunijne. Czeszę dziewczynki przed ich świętem. Maj to moje żniwa.

Profesor Andrzej Buszko wyjaśniając to zjawisko, zwraca też uwagę na czynnik demograficzny. – Żyjemy dziś dłużej i w lepszej formie niż 30–40 lat temu – tłumaczy prof. Buszko. – Choć służba zdrowia jest niedofinansowana, a kolejki do specjalistów długie, przeciętny Polak pozostaje aktywny.

Dodaje, że coraz więcej osób w wieku emerytalnym nie rezygnuje z pracy. – Jeśli ktoś cieszy się dobrym zdrowiem, naturalnie szuka nowego zajęcia. Dla wielu dorabianie to nie tylko sposób na dodatkowy dochód, ale też na zachowanie aktywności i poczucia bycia potrzebnym.

W Polsce mamy bardzo liczną grupę emerytów. Wielu z nich wciąż ma energię i doświadczenie, które chcą wykorzystać. Wynika to po części z niskiego wieku emerytalnego – 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. W efekcie tysiące emerytów nadal podejmuje się różnych zajęć: od usług technicznych po doradztwo.

prof. Andrzej Buszko

ekonomista

Jak podkreśla profesor, dorabiający emeryci to często fachowcy z ogromnym doświadczeniem – elektrycy, hydraulicy, mechanicy, księgowi, informatycy. – Wielu z nich podejmuje się zleceń na część etatu, współpracuje na umowę zlecenie czy po prostu pomaga dawnym klientom. Takie dorabianie pozwala im nie tylko zarobić, ale też pozostać aktywnymi społecznie – tłumaczy.

Jednocześnie prof. Buszko przypomina, że w Polsce od lat funkcjonuje tradycja pracy w tzw. szarej strefie.

To zjawisko, które w pewnym sensie zawsze towarzyszyło naszej gospodarce. Przez dekady było to widać chociażby w rolnictwie: przy żniwach, wykopkach czy sezonowych zbiorach. Ludzie umawiali się na dniówki, bez żadnych umów.

prof. Andrzej Buszko

ekonomista

– Formalnie nie była to działalność nielegalna, ale z punktu widzenia gospodarki funkcjonowała poza oficjalnym obiegiem. Taki model pracy wciąż jest obecny, szczególnie w rolnictwie i budownictwie – dodaje.

Profesor zwraca jednak uwagę na bardziej problematyczny aspekt szarej strefy. – Pojawia się tam również grupa osób, które celowo ukrywają swoje dochody, by uniknąć płacenia alimentów – mówi z wyraźną dezaprobatą. – Chcą dostawać pieniądze "do ręki". Niestety, część pracodawców przymyka na to oko, bo dla nich najważniejsze jest zrealizowanie inwestycji. Kwestie moralne i etyczne schodzą wtedy na dalszy plan – dodaje.

– To pokazuje, że zjawisko dorabiania i pracy nieformalnej to bardzo złożona mozaika motywacji – podsumowuje prof. Buszko. – Mamy tu zarówno czysto ekonomiczne potrzeby, życiowe konieczności, jak i sytuacje, które budzą wątpliwości etyczne.

Szara strefa urośnie w siłę?

Jakie konsekwencje dla rynku pracy może mieć ten trend?

– W Polsce mamy źle skonstruowany rynek pracy, co w ekonomii określa się mianem bezrobocia strukturalnego – wyjaśnia prof. Andrzej Buszko. – Oznacza to, że w wielu branżach brakuje pracowników, których przedsiębiorcy chcieliby zatrudnić, a jednocześnie mamy nadpodaż osób o kwalifikacjach, które trudno dziś wykorzystać – na przykład absolwentów niektórych kierunków humanistycznych.

Jak dodaje, coraz bardziej odczuwalny jest brak specjalistów technicznych i fachowców z doświadczeniem. – Wiele firm boryka się z problemem, gdy ich najbardziej kompetentni pracownicy odchodzą na emeryturę. Często przedsiębiorstwa starają się ich zatrzymać – proponują dalsze zatrudnienie, niekiedy w elastycznej lub mniej formalnej formie – mówi prof. Buszko.

– To, czy dana osoba zdecyduje się dorabiać legalnie, czy też zejdzie do szarej strefy, zależy już od jej świadomości i podejścia – zaznacza ekspert. – Część emerytów woli mieć wszystko "na czysto", bo ma świadomość, że to może przełożyć się na wysokość późniejszych świadczeń. Ale są też tacy, którzy wolą otrzymywać wynagrodzenie do ręki, bez wykazywania dodatkowych dochodów – podsumowuje.

Wbrew obiegowym opiniom, po dodatkową pracę sięgają nie tylko osoby o niższych dochodach. Coraz częściej decydują się na nią także ci, którzy chcą zwiększyć swoje finansowe poczucie bezpieczeństwa albo rozwinąć się zawodowo w nowym kierunku.

Przeczytaj źródło