Sąsiad za uduszenie psa dostał cztery lata więzienia. Mężczyzna, który pędził i na pasach zabił mojego syna – dwa lata. "Osieroceni" rodzice są dla państwa niewidzialni.
Po Filipie na drodze zostają: plamy krwi, strzępki skóry, zęby, dwa czarne buty i mała saszetka, w której trzymał telefon. Jego ciało bezwładnie wypada spod samochodu, upada naprzeciwko bramy domu.
– 45 minut – liczy Milena, matka dziewięciolatka. Tyle mija od czasu ich rozmowy o pierwszej piątce z matematyki do zamknięcia w worku.
Czuje, jakby ktoś wyrwał jej kawał ciała, część jej samej. Dalej nie potrafi odpowiedzieć, gdy młodszy syn pyta: "Dlaczego ten pan jechał tak szybko, że zabił mojego brata?"
W Polsce do ponad połowy wypadków z udziałem pieszych dochodzi na pasach. Jesteśmy w pierwszej piątce krajów Unii Europejskiej ze wskaźnikiem największej liczby zgonów pieszych (12,5 na milion mieszkańców, średnia europejska – 8,5).
Recydywiści mają nawet po kilkanaście sądowych zakazów prowadzenia auta i dalej to robią. Rekordzista – 23.
W zeszłym roku za spowodowanie śmierci na drodze skazano 1 135 osób, a tylko 182 trafiły do więzienia. Najczęściej na mniej niż dwa lata.
1,6 sekundy
Chodnikiem wzdłuż gładkiej, świeżo oddanej drogi powiatowej w lubelskiej Krężnicy Jarej idzie dwóch chłopców. Jeden prowadzi psa. Rozstają się. Ten niższy, Filip, podchodzi do przejścia. Czeka 1,6 sekundy. Rozgląda się, przepuszcza samochód i rusza. W połowie pasów zrywa się do biegu. Biegły sądowy nazwie to później "manewrem obronnym".
Kierowca nie hamuje. Pędzi co najmniej 91 km/h w terenie zabudowanym.
Dla Mileny to nagranie jest jak tortura: – Chciał się ratować. Widział, że samochód zbliżył się do przejścia za szybko. Miał świadomość, że umrze.
Jest blisko, na balkonie domu, do którego Filip właśnie wraca. Zbiera pościel. Słyszy huk, pisk, trzask łamiących się plastików. Widzi dziecko, które samochód ciągnie po asfalcie. Po czerwonych spodenkach poznaje, że to jej syn.
– Darł nim przez dwieście metrów. On mi go zmasakrował – Milena odpala papierosa od papierosa. Siedzimy w ogrodzie domu, do którego przeprowadziła się niedługo po wypadku. W tamtym w Krężnicy nie umiała już żyć.

Milena, mama Filipa. Fot. Maciej Stanik
Potem już tylko kakofonia: ryk karetek, wycie policyjnych syren, szum lądującego helikoptera. Ratownicy wyczuwają jeszcze oddech. Reanimują 40 minut. Śmigłowiec odlatuje pusty. Przychodzi lekarz. Wypowiada trzy słowa: "Bardzo mi przykro".
Krzyk, płacz, wycie. Ciemno, zimno, gorąco, słabo. Ktoś bierze ją pod pachę i prowadzi do karetki. Dają leki na uspokojenie. Chcą zabrać w inne miejsce. Czeka do końca: na prokuratora i firmę pogrzebową. Pamięta jak przez mgłę: białą jak ściana twarz swojego ojca i czarny worek, do którego pakują jej syna.
Jest 14 września 2021 roku. Najgorszy dzień w jej życiu.
Kawał kamienia
Marek K., lat 67, wysiada z samochodu. Chwyta za telefon, ale nie dzwoni pod 112. Świadkowie zapamiętają, że zaczyna krzyczeć: "Dzieciaki ganiają tu jak bezpańskie psy". Najpierw mówi policji, że chłopiec wyjechał z rowu hulajnogą. Później, że wyskoczył z krzaków.
Kiedy wszyscy szukają hulajnogi, rodzina znajduje nagranie z monitoringu. Dowód na to, że mężczyzna kłamie. Policja zabiera mu prawo jazdy. Ale Milena niedługo później zobaczy go za kierownicą tego samego citroena.
Przy życiu trzyma ją dwójka dzieci: 13-letnia Amelka i 2,5-letni Kuba. Ale są i takie dni, kiedy nie wie, czy wolałaby być tu z nimi, czy gdzieś tam z Filipem.
Kawa, papierosy, kwiaty, cmentarz. Zdjęcia, wspomnienia, szukanie zapachu syna, sala sądowa. Marek K. patrzy jej prosto w oczy. Nie odkleja wzroku nawet wtedy, kiedy zalewa się łzami. – Zero emocji. Jakby kawałek kamienia tam siedział. Żadnej skruchy. A przecież zabrał mi dziecko – mówi.

Milena, mama Filipa. Fot. Maciej Stanik
Na sali sądowej ciągle słyszy: dziecko wbiegło, wtargnęło, wleciało, matka nie dopilnowała.
Od małego wbijała mu do głowy: patrzysz w prawo, potem w lewo, odczekujesz i przechodzisz. "Bo na przejściu dla pieszych jesteś bezpieczny".
Teraz to brzmi jak żart. Prokurator odczytuje wyniki sekcji zwłok: pęknięta nerka i wątroba, rozerwane płuco, połamane żebra, wylewy do mózgu, uszkodzone stawy.
Biegły nie ma wątpliwości: "Pieszy nie naruszył zasad i przepisów ruchu drogowego. Gdyby kierowca jechał z dozwoloną prędkością, zatrzymałby się z zapasem. Droga hamowania przy 91 km/h to prawie 68 metrów. Przy 50 km/h – 28 metrów".
Sąd bierze pod uwagę, że: oskarżony nie był wcześniej karany, prowadził ustabilizowany tryb życia, pracował, opiekował się chorą matką i wyraził skruchę. – Nie przeprosił mnie. Wstał i przeprosił sąd – oburza się Milena.
Sądy dwóch instancji orzekają, że Marek K. jest winny i skazują go na dwa lata więzienia, sześć lat zakazu prowadzenia pojazdów. Uznają ten wyrok za działający prewencyjnie.
– Sąsiad za uduszenie psa dostał cztery lata więzienia. Mężczyzna, który pędził i na miejscu zabił mojego syna – dwa lata – rozkłada ręce Milena.
Sąd nad sądem
W Polsce na pasach dochodzi do ponad połowy wszystkich wypadków z udziałem pieszych. W zeszłym roku życie straciło 131 osób, dwa lata wcześniej – 132 osoby. Najczęściej z winy kierowcy. Niewiele dały wprowadzone w czerwcu 2021 roku przepisy, które rozszerzyły pierwszeństwo pieszych. Wypadków wciąż jest dużo, choć tych śmiertelnych – mniej.
Kary są symboliczne:
2021 rok, Otwock: Kierowca śmiertelnie potrącił dwie starsze kobiety. Rok więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Trzyletni zakaz prowadzenia pojazdów.
2021 rok, Gdynia: Mężczyzna, jadąc z nadmierną prędkością, zabił pieszego. Trzy lata więzienia.
2024 rok, Olsztyn: Kierowca ciężarówki śmiertelnie potrącił 77-latkę. Rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, czteroletni zakaz prowadzenia pojazdów.
Artykuł 177, paragraf 2 Kodeksu Karnego: za nieumyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym lub znacznym uszczerbkiem na zdrowiu przewiduje się karę pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
W zeszłym roku sądy rejonowe skazały z tego artykułu 1 135 osób. Tylko 182 z nich usłyszały wyroki bezwzględnego więzienia. Najczęściej – 860 razy – sędziowie wymierzyli karę więzienia od sześciu miesięcy do roku. Ale z tego tylko 30 sprawców wypadków trafiło za kratki. Na najsurowszy wymiar kary – powyżej 8 lat – skazano jedynie 5 osób. Rok wcześniej – 8 osób.
Wymiar kary zastosowanej względem sprawcy wypadku komunikacyjnego zawsze zależy od wielu czynników, m.in.: stopnia społecznej szkodliwości czynu, okoliczności popełnienia przestępstwa. Ważny jest także cel kary: ma zarówno wychować sprawcę, jak i przeciwdziałać popełnianiu podobnych czynów przez ogół społeczeństwa.
Inny prawnik mówi wprost: – Tak naprawdę to wszystko zależy od jednego człowieka i jego percepcji. Jeśli trafimy na sędziego, który nie ma rodziny, jest mało empatyczny, sam sięga po alkohol, to będzie miał on większą dozę zrozumienia dla sprawcy.
Na sali sądowej padają słowa, które bolą rodziców zmarłych dzieci: "to mogłoby się zdarzyć każdemu z nas"; "żadna kara życia dziecku nie wróci"; "nieumyślne spowodowanie śmierci", a jedynie "umyślne przekroczenie przepisów drogowych".
– Jest w społeczeństwie przeświadczenie, że "wypadki się zdarzają" – tłumaczy Nowicki.
I dodaje: – Jeden z moich klientów, który od ośmiu lat walczy o sprawiedliwość po śmierci córki, komentował ostatnio: "Większa odpowiedzialność jest za zabicie gęsi albo psa niż za zabicie człowieka na drodze".
Mecenas Paweł Piceluk zauważa: – Jeszcze parę lat temu sędziowie za potrącenie ze skutkiem śmiertelnym orzekali najczęściej karę w zawieszeniu. W ostatnim czasie widać, że wyroki są bardziej bezwzględne.
– Co znaczy bardziej bezwzględne? – dopytuję.
– Rok, dwa, czasami trzy lata bezwzględnego pozbawienia wolności – odpowiada.
W 2024 roku tylko 82 osoby usłyszały wyrok powyżej dwóch lat więzienia (ze wspominanego art.177, paragraf 2). Rok wcześniej – 84 osoby, dwa lata wcześniej – 92.
Zerwało plecak
Koniec świata ma datę, godzinę i miejsce. 28 maja 2024 rok, 7:30, przejście dla pieszych w Kieźlinach pod Olsztynem. Wtedy czas przestał płynąć, zaczął uwierać. Nikt nie ma głowy, żeby w domu zamontować włączniki światła. Włosy zrobiły się siwe, oczy spuchnięte.
Na środku stołu leży rolka papierowego ręcznika. Pociąga za nią ten, komu akurat zabrakło siły.
Obok kominka wisi czerwona czapka z białym orzełkiem, z boku ma wyszyty napis PZPN. Krzyś lubił w niej chodzić. Chciał zostać piłkarzem. Teraz jego imieniem nazwali turniej piłkarski.
– Miał ją tego dnia na głowie – Piotr, ojciec Krzysia, chowa twarz w dużych dłoniach.
– Czarne spodenki, czerwona koszulka i ten jego zielony, odblaskowy plecak. Widać go było. Dzień był jeszcze ładniejszy niż dziś – Magda, matka chłopca, patrzy w okno. Tam słońce, zieleń, ciepły początek września.

Sąsiedzi, przyjaciele i koledzy Krzysia postawili w miejscu wypadku krzyż. Co rano jego rodzice się tu zatrzymują. Fot. Maciej Stanik
O 7:14 rozmawiała z synem ostatni raz. Szedł na autobus. Dwadzieścia minut później zadzwonił telefon: "Krzysia na pasach potrącił samochód". Ruszyła do szpitala. W tym samym czasie karetka na sygnale wiozła jej dziecko.
– Kiedy dojechałam, wyjmowali go z ambulansu. Miał spuchniętą główkę, nienaturalnie duże czoło. Był poobdzierany. Nie miał jednego bucika – Magda pociąga za rolkę papieru.
"To pani jest mamą?" – zapytał ratownik. I oddał jej plecak. Uderzenie było tak duże, że zerwało go z ramion Krzysia. Na koszulce zostały tylko szelki. Zabrała później resztki tego plecaka do sądu. – Bo sprawca cały czas powtarzał, że nie jechał szybko. Że miał wrzucony pierwszy, może drugi bieg – tłumaczy.
– Zerwało mu też zegarek z nadgarstka – dopowiada ojciec. – Kobieta, która była na OIOM-ie, trzy razy pytała, czy na pewno w Krzysia uderzyło auto osobowe. Inny lekarz mówił, że od 30 lat pracuje, ale nigdy nie widział, by po wypadku dziecko miało oderwany przewód moczowy od nerki.
Strzaskana śledziona. Ogromny krwiak w głowie. Lekarze usunęli fragment czaszki, żeby mózg miał gdzie spuchnąć. Tydzień walki i nadziei. Ósmego dnia serce Krzysia stanęło.
Bezwzględny system
O świcie w dniu pogrzebu na Magdy telefon przychodzi SMS: "Świadczenie 800+ zostało cofnięte". Rzuca pod nosem: "Jezus...".
Kilka dni później loguje się do Internetowego Konta Pacjenta. W zakładce "dzieci" jest już tylko Julia. Po Krzysiu nie ma śladu. To samo w Librusie, szkolnym dzienniku. Konto zamknięte, wyczyszczone. Zniknął.

– Tak się cieszył na świadectwo z czerwonym paskiem – ojciec wyciąga księgę pamiątkową i druk, który wydali zamiast oryginału świadectwa.
– Szkoła już nie mogła tego zrobić. To jak z tablicą, po której się pisze: jeden ruch gąbką i nie ma nic. Był Krzyś i nagle go nie ma. System wymazał go w kilka dni – wstaje, chwyta papier i wychodzi przed dom.
Ich, "osieroconych rodziców", żadna władza nie widzi.
System dla ludzi, których bliscy zginęli w wypadkach, jest bezwzględny. Nie ma de facto żadnej instytucjonalnej pomocy. Rodziny ofiar są zdane same na siebie. Muszą z dnia na dzień nauczyć się żyć bez dzieci, rodziców. Niestety w wielu przypadkach nie są w stanie. Popadają w depresje. Wiele osób próbuje wzbogacić na ich tragedii – to też trzeba doliczyć do tego rachunku.
Leki doraźne, leki na sen, różne rodzaje znieczulenia. Sypie się zdrowie, sypią się związki. Bywa i tak, że ich inne dzieci czują się odrzucone. Ciężko wstać do pracy, ciężko utrzymać pracę.
W dniu pogrzebu automat wysyła informację o cofnięciu świadczenia 800+, ale ten sam automat nie podaje, gdzie jako rodzic, który właśnie chowa swoje dziecko, masz szukać pomocy.
Iwona Lis, prezeska Fundacji Forani, sama straciła w wypadku nienarodzoną córkę: – Zabicie ośmiomiesięcznego dziecka w akcie oskarżenia nazwano moim "ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu". Jako matka nie mogłam tego przeżyć. Poniosłam też ogromną stratę z powodu patologicznego przejścia żałoby – mówi.
W żadnym ze szpitali nie dostała wsparcia psychologa. Nikt jej nie wytłumaczył, jak ważne jest, żeby przeżyć żałobę. Dopiero po pięciu latach od wypadku dowiedziała się, czym jest PTSD. I że sama je ma.
Skończyła psychologię i psychotraumatologię. Teraz pomaga innym. Choć i to bywa trudne: ostatnio w jednym ze szpitali chciała zostawić ulotki o darmowej pomocy psychologicznej dla ofiar wypadków i ich rodzin. Nie pozwolili.
Iluzja
W Szwecji na miejsce wypadku z urzędu jedzie zespół interwencji kryzysowej. W Niemczech psycholog jest dostępny w ciągu doby. W Belgii rodzina dostaje asystenta, żeby nie musiała szukać pomocy na własną rękę.
Pomoc z urzędu, troska państwa, uznanie krzywdy. W Polsce rodzic, który parę godzin temu stracił dziecko, przed pierwszym przesłuchaniem "zostaje pouczony" (ustnie i pisemnie), że sam może ubiegać się o pomoc z Funduszu Sprawiedliwości.
– Znam rodziny, które mimo upływu wielu lat od wypadku, dalej żyją w dramacie – mówi mecenas Nowicki.
Magda i Piotr w Olsztynie, mieście wojewódzkim, znaleźli jednego psychologa z hospicjum pracującego z rodzinami w żałobie. Po spotkaniu usłyszeli, że z braku czasu nie może ich wziąć pod opiekę. "Widzę, że są państwo wierzący, to ksiądz wam pomoże" – poradziła inna terapeutka.
– Wyszedłem rozdrażniony. Zostaliśmy bez pomocy – rozkłada ręce Piotr.
Dostać się do psychiatry na NFZ w trybie szybkim, powypadkowym? Nie ma czegoś takiego. A czasami bez leków trudno taki czas przetrwać. Można dostać doraźne wsparcie psychologa, kontaktując się z telefonem zaufania. Ale kto o tym wie? Kto o tym mówi? Nikt. Nie ma wsparcia.
Pytam w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, na jakie wsparcie państwa mogą liczyć rodziny ofiar wypadków komunikacyjnych i w jaki sposób są o tym informowane. Dowiaduję się o:
– bezpłatnej natychmiastowej pomocy psychologa (w ramach interwencji kryzysowej). Ale: "co do zasady na wniosek osoby zainteresowanej". Nikt z moich bohaterów o tym nie wiedział. Nikt nie skorzystał.
– asystencie rodziny. Ale: "dotyczy głównie rodzin z dziećmi, w których występują trudności opiekuńczo-wychowawcze".
– zasiłku. Ale: tylko jeśli dochód na osobę nie przekracza 823 złote. Średni miesięczny dochód w Polsce to 3 167 złotych (dane GUS).
Jest jeszcze Fundusz Sprawiedliwości, który miał pomagać pokrzywdzonym przestępstwem i ich najbliższym. Po całej Polsce porozrzucane są wybrane w konkursie organizacje pozarządowe, które tworzą sieć wsparcia (m.in. medycznego, rehabilitacyjnego, psychologicznego, prawnego). Tyle w teorii.
Z raportu NIK z 2021 roku wynika, że tylko 34 proc. wielomilionowego budżetu funduszu przeznaczono na bezpośrednią pomoc ofiarom. A tymczasem 25 mln zł przekazano CBA na zakup systemu szpiegowskiego Pegasus, który służył do inwigilowania wrogów politycznych.
Resort sprawiedliwości podaje, że od 2022 roku do 2024 roku w ramach funduszu przekazano 3,7 mln zł 1 915 poszkodowanym w wypadkach komunikacyjnych. Ale nie wiadomo, jaka część tej sumy trafiła do rodzin, których bliscy zginęli na drogach. Bo: "System sprawozdawczy funduszu nie gromadzi danych na takim poziomie szczegółowości".
"Czy Ministerstwo Sprawiedliwości planuje zmiany systemowe, które usprawniłyby i uczyniły bardziej dostępną pomoc dla rodziców po stracie dziecka w wypadku na drodze?" – pytam.
Odpowiedź resortu Waldemara Żurka jest krótka: "Nie są prowadzone prace mające na celu zmianę tego stanu rzeczy".
Batalia
Przed sądem zaczyna się walka o sprawiedliwość. Rusza proces karny i cywilny. Trzeba udowadniać, że nie jest się złym rodzicem, a dziecko nie było niczemu winne. To też moment konfrontacji ze sprawcą – 74-letnim Romanem J.
Ten człowiek od początku obwiniał o wszystko Krzysia. Powiedział, że to Krzyś jego zabił.
– A Krzyś zawsze był wcześniej, nie spieszył się na autobus. Nigdy nie przebiegał przez ulicę. Nie chodził z telefonem. Tamtego dnia przechodził przez pasy, wcześniej dostał sygnał od kobiety, która zatrzymała się przed przejściem. Z przeciwnej strony w synka wjechał nissan – opowiada Magda.

Fot. Maciej Stanik
Biegły sądowy w pierwszej opinii nie podaje prędkości, z jaką jechał Roman J. Nie uwzględnia też wyników sekcji zwłok.
– Uderzenie było silne, bo odrzuciło Krzysia na kilka metrów. Świadkowie powiedzieli, że kierowca zatrzymał się dopiero za przystankiem i cofnął. Sędzia nie mógł wziąć tego pod uwagę, bo nie było śladów hamowania – dodaje ojciec.
Mecenas reprezentujący rodzinę wnosi o nową opinię. W kolejnej biegły prędkość uderzeniową ustala na 48 km/h, zaokrągla do 45 km/h.
– Dla mnie ważne byłoby, gdyby sprawca powiedział: zawiniłem, przepraszam – przyznaje Magda.
Piotr: – Na koniec przeprosił, ale odniosłem wrażenie, że to jest wymuszone przez jego obrońcę.
Roman J. powiedział też Magdzie, że to przez Krzysia schudł 17 kilogramów. I to on jest poszkodowany. – To sąd wykorzystał później do jego obrony, tłumacząc, że ten cytat też wskazuje na to, w jak kiepskim stanie psychicznym jest ten człowiek – mówi mecenas Jacek Kaczkowski.
Sędzia w mowie uzasadniającej wyrok wspomina o tragedii dwóch rodzin i o tym, że uwagę kierowcy odwróciła przejeżdżająca koparka. – Sędzia bardziej go usprawiedliwiał niż jego własny adwokat – dodaje z goryczą Magda.
Wyrok pierwszej instancji: rok w zawieszeniu na trzy lata.
Siedzimy przy dębowym stole na chwilę przed apelacją.
Piotrowi puszczają nerwy: – Dopóki takie wyroki będą zapadały, to kierowcy nie będą uważali na drogach. Za domniemana próbę przejścia na drugą stronę przez pieszego, dostajesz mandat. A za potrącenie ze skutkiem śmiertelnym – rok w zawiasach. Łatwo jest dać mandat i wyciągnąć pieniądze. Ale kiedy dojdzie do tragedii, to ten system przestaje działać.
– Jak pies dogadał się z dwoma kotami? – rzucam na widok plączącego się pod nogami labradora.
– Początki były trudne. Małe koty adoptowaliśmy po śmierci Krzysia. Było ciężko oswoić psa z kociakami, w końcu mówię córce, że nie damy tak rady. Rozpłakała się i powiedziała, że te koty były dla mnie. Żebym nie była smutna. I tak zostały – Magda wyciąga rękę po papier.
Siostra Krzysia od czasu jego wypadku nigdzie nie wyjechała w wakacje. Chce być blisko.
30 września Sąd Okręgowy w Olsztynie zmienia wyrok: rok bezwzględnego więzienia.
Tabletka i dwa kaktusy
Pokój trzy lata stoi nietknięty. Anna podlewa tylko dwa kaktusy z Lidla, które kupiła mu tuż przed. Plecak schowała do szafy, żeby nie obrastał kurzem. Klocki lego do pudeł. Nie potrafi oddać jego rzeczy. Nie chce wyrzucać go ze swojego życia.
Trzęsą jej się ręce, kiedy wyciąga rysunki i zdjęcia. Zeszytów nie otwiera. Nie jest w stanie. Z każdej ściany patrzy Filip. Uśmiechnięty. Na kanapie rozkłada się jego pies. Razem przeżyli zdalne lekcje w czasie pandemii.

Filip i jego ukochany pies. Fot. Maciej Stanik<br>
W pokoju obok drugi syn. Siedzi przy komputerze. Wcześniej przygotował stół: ustawił talerzyki i filiżanki. I poszedł do siebie. Anna wyciągnęła ciasto, zostało z jej urodzin. Są też świeże kwiaty. Byli goście. Ale to już nie cieszy. Parzy kawę.
– Robię dobrą minę do złej gry, bo mam jeszcze jego. Gdyby mnie zabrakło, nie dałby rady. Ale ja nie chcę… Odrywam kartki z kalendarza. Każdego dnia jestem o jeden dzień bliżej. Bliżej spotkania z Filipem. Moje życie to teraz wegetacja – płacze.
Ból zżera od środka, paraliżuje. Ale obok jest równoległy świat. Trzeba zwlec się do pracy, stawić na sali sądowej.
Tam mało mówi się o ich tragedii. Dużo o tajemniczej tabletce od koleżanki z Australii. Kiedy Anna Sz. ją połknęła: przed czy po tym, jak swoim oplem mokka wjechała w dziesięciolatka na pasach? Biała pigułka była w blistrze czy luzem leżała między innymi tabletkami, które 62-latka miała w kosmetyczce?
Biegły stwierdził we krwi sprawczyni: diazepam, estazolam, nordiabzepam i tramadol, które mają działanie podobne do alkoholu. Po żadnym z tych leków nie można prowadzić.

Anna, mama Filipa. Fot. Maciej Stanik
Prokuratura zawiesza śledztwo, bo chce przesłuchać świadka z Sydney, koleżankę, która miała dać tajemniczą tabletkę. Pełnomocnik rodziny składa do sądu zażalenie.
Anka nie może tego pojąć. Pyta mecenasa. – Powiedział, że to sięga starożytności. Że oskarżony musi mieć prawo do obrony, do przedstawienia wszystkich dowodów. Tyle czasu minęło od starożytności. Tyle się zmieniło. A winny dalej ma więcej praw niż ofiara.
Trzy charknięcia
Kobieta w aucie, za chwilę świadek zdarzenia, z oddali widzi, że na poboczu stoi człowiek i chce przejść przez jezdnię. Zwalnia, zatrzymuje samochód. Filip wchodzi na pasy.
"Gdy dziecko było już za moim samochodem, który stał na prawym pasie jezdni, to zauważyłam, jak jakiś inny pojazd przejechał obok mnie i uderzył to dziecko. Kierująca tym pojazdem zatrzymała się, ja zadzwoniłam na numer 112" – zeznaje później.
Ten moment rejestrują też kamery samochodowe: srebrne auto wjeżdża na lewy pas i gwałtownie przyspiesza. Nie palą się światła stopu. Biegły od badania wypadków komunikacyjnych zapisze, że drogi hamowania nie było. Samochód wjechał w chłopca z prędkością ponad 50 km/h. Kiedy uderzył w niego lewą stroną maski, Filip był już prawie na wysepce, która dzieliła dwupasmową drogę.
Za cztery dni Wigilia 2022 roku. Anka stoi w zatoczce, czeka na syna. Dziesięciolatek wraca z angielskiego. Widzi, jak po drugiej stornie zatrzymują się samochody. Ma złe przeczucie, wyciąga telefon, dzwoni do Filipa. Nie odbiera. W okolicy przejścia zbierają się ludzie. Biegnie.
Filip leży na brzuchu. Z ust wypływa mu gęsta krew. Trzy razy charczy. Anka myśli, że odzyskuje przytomność. Dziś wie, że pewnie wtedy umierał. Ma nadzieję. Chociaż 12. dnia w szpitalu mówi: "Filip, nie będziemy złe, jeśli chcesz iść tam, gdzie będzie ci dobrze". Umiera następnego dnia.
Biegł sądowy uznaje: przyczyną zgonu był ciężkie, rozległe obrażenia czaszki i całego mózgowia. "Rodzaj i umiejscowienie obrażeń wskazuje, że są one bezpośrednim skutkiem urazów, których Filip doznał podczas wypadku drogowego 20 grudnia 2022 roku".
Anna Sz. policji mówi, że nie pamięta przebiegu zdarzenia. Mówi też, że ma klaustrofobię. Nie zostaje zatrzymana. Odpowiada z wolnej stopy.
30 września Sąd Rejonowy w Wejherowie wydaje nieprawomocny wyrok: skazuje Anna Sz. na siedem lat więzienia i dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów. 65-latka musi zapłacić po 50 tys. zł zadośćuczynienia każdemu z rodziców.
Sędzia był przez cały czas bardzo stronniczy. To wyrok dla mediów, które o sprawie nie zapominały. Ciekawe, jak to się dalej potoczy.
Oburza ją, że sąd powiedział o rzekomych listach, w których Anna Sz. miała przepraszać za to, że zabiła jej syna. Niczego nie dostała ani ona, ani ojciec Filipa, ani ich mecenas.
– To kłamstwo. Na każdej sprawie mówiłam, że nie usłyszałam "przepraszam". A przez pierwszy rok bardzo tego potrzebowałam. "Zabiła mi syna, dlaczego nie może przeprosić?" – nie mogłam zrozumieć. To kobieta w wieku mojej matki.
To przepraszam byłoby uznaniem jej krzywdy.

Fot. Maciej Stanik
Minęły trzy lata. Anka już dawno wróciła do pracy, czasami się uśmiecha, była nawet w Egipcie ze starszym synem. Ale dwa tygodnie temu rodzice musieli wyciągać ją z łóżka. Nie miała siły wstać.
Już wie, że czas nie leczy ran. Już wie, że dla państwa, tacy jak ona, są niewidzialni.
Już wie, że zapach najszybciej ulatnia się z ciuchów. Przechodzą szafą albo płynem do płukania. – Jedyna rzecz, która jeszcze pachnie Filipem, to szczoteczka do zębów – pokazuje.
Po Filipie na drodze została: plama krwi, rozcięte jeansy, plecak Umbro, buty Fila, komin i czapka. Anka żałuje, że po wypadku nie wzięła tych rzeczy. Może jeszcze by coś poczuła.
Daria Różańska-Danisz
Maciej Stanik

1 dzień temu
5






English (US) ·
Polish (PL) ·