
– Zaraz te moje łzy nie będą na nikim robić wrażenia. Nie zrobi na nikim wrażenia moja opowieść o tym, jak po raz ostatni w trumnie widzę 15-letniego syna. I wiem, że za chwile nie będę mógł już go dotknąć. Może jakiś rodzić musi to przeczytać? Może jakiś rodzic musi zobaczyć, jak płaczę nad trumną własnego dziecka, żeby ochronić swoje? Żeby mu wpychać ten kask na głowę? – pyta Kamil Caban, ratownik medyczny i ojciec Kuby, który w lipcu zginął, jadąc hulajnogą.
Daj napiwek autorowi
"Zwolnij, masz przed sobą życie" – ruszamy z nową akcją społeczną redakcji naTemat! Mamy dość tragedii na drogach. To nasz apel o bezpieczeństwo, skierowany do każdego uczestnika ruchu. Od 27 października zobaczycie nasze hasło na ekranach dróg krajowych i autostrad w całej Polsce. Przez cały tydzień na łamach naTemat będziemy publikować poruszające reportaże i analizy, które pokazują, jak poważny jest problem, ale też dają nadzieję na zmianę. Bądźcie z nami.
Daria Różańska-Danisz: Dlaczego pan mnie nie pogonił, kiedy niedługo po śmierci syna zadzwoniłam i zaproponowałam rozmowę?
Kamil Caban: Bo już wtedy wiedziałem, że będę korzystał z każdych drzwi, które się otworzą. Media są czwartą władzą. Sam mógłbym wyprodukować milion ulotek, zrzucić je z helikoptera, ale ludzie tylko by po nich przeszli. Pewnie nawet by ich nie zauważyli. Wy możecie do nich dotrzeć.
"Nie chcę, żeby śmierć Kuby poszła na marne" – to też od pana usłyszałam. Co to znaczy?
Chcę wycisnąć z tej śmierci jak najwięcej. Kuba nie żyje – to jest fakt, choćbyśmy nie wiem, jak bardzo nie chcieli tego przyjąć. Nasz drugi syn marzy teraz o wehikule czasu. Mówię mu: "No okej Krystian, ale raczej nie za naszego życia. Kuba już nie wróci. Jest spalony. Martwy".
Zostaje nam więc pamięć, wspomnienia, filmy, zdjęcia. I znalezienie sensu w tej bezsensownej śmierci na hulajnodze. Bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Żona nie ma siły na rozmowy z dziennikarzami, starszy syn – też nie.
Chociaż sam też nie mam siły, to chcę mówić o tym, co nas spotkało. Wierzę, że to ma sens. Może przekonam choć jedną osobę na sto, żeby ubrała kask.
Czytaj także:
Ale jak przekonać młodego człowieka, który czuje się nieśmiertelny, żeby wkładał kask?
Wie pani, dlaczego to pytanie jest dla mnie trudne? Bo ja Kubie przynajmniej raz w tygodniu mówiłem, że znowu ktoś rozwalił głowę, rozwalił nos.
Opowiadał mu pan o sytuacjach z pracy?
Tak, mówiłem, że niektóre są bardzo poważne, kończą się śmiercią. Tłukłem im to przez cały czas do głowy. Nie podziałało. Czasem wieczorem kładłem się obok niego i powtarzałem: "Kubuś, proszę cię, jak gdzieś jedziesz, zakładaj kask. Dbaj o bezpieczeństwo, bo jak coś ci się stanie, to mi serce pęknie. Odpowiadał tylko: "Dobrze, tatuś".
Tuż przed wypadkiem, kiedy Kuba cofnął się jeszcze do domu po saszetkę, żona powiedziała: "Pamiętaj Kuba, tylko nie bierz hulajnogi". "Nie mamuś, nie wezmę" – odpowiedział. I wyszedł.
Po 15 minutach zadzwonił telefon mamy kolegi, z którym wyszedł. Najpierw ten kolega powiadomił służby, później swoją mamę, a ona z kolei moją żonę. Przyjechała na miejsce. Kiedy jechała, minęła ją karetka. Ja byłem w tym czasie na działce. Dowiedziałem się, że przyleciał helikopter.
Żona sobie do dziś wypomina, że mogła spojrzeć przez okno, wtedy by go zawróciła. Każde z nas szuka w sobie błędów.
Czytaj także:
Ale co więcej można powiedzieć młodemu człowiekowi?
Nic. Uważam, że to, co mogłem, to robiłem. Nie mówiłem obrazowo, nie opowiadałem o wypadkach w najdrobniejszych szczegółach, z drastycznymi detalami. A może powinienem? Jesteśmy takim narodem, że jak nie walniesz szklanką o ścianę i nie pokażesz, że się stłucze, to nikt nie uwierzymy. Jak nie dotkniesz ognia, to się nie przekonasz, że jest gorący.
Wasza historia ma być jak ta rozbita o ścianę szklanka?
Tak, ale zaraz te moje łzy nie będą na nikim robić wrażenia. Nie zrobi na nikim wrażenia moja opowieść o tym, jak po raz ostatni w trumnie widzę 15-letniego syna. I wiem, że za chwile nie będę mógł już go dotknąć. Wiem, że za chwilę jego ciało będzie spalone. Ostatni raz dotknąć swoje dziecko, poczuć, jaki jest zimny…. Może jakiś rodzić musi to przeczytać? Może jakiś rodzic musi zobaczyć, jak płaczę nad trumną własnego dziecka, żeby ochronić swoje? Żeby mu wpychać ten kask na głowę?
Dlaczego Kuba tego dnia nie zabrał kasku?
Tego się już nie dowiemy, tylko on mógłby odpowiedzieć na to pytanie.
Kurier przyniósł paczkę z kaskiem i ochraniaczami w dniu jego pogrzebu. Kiedy później prześledziliśmy jego rozmowy ze sprzedającym, to dowiedzieliśmy się, że oprócz hulajnogi, którą wtedy jechał, zamówił też kask, ochraniacze, lusterka. Ale wysłali to w dwóch osobnych paczkach. On sam sobie zbierał na tę hulajnogę, sam ją zamówił, złożył.
Mam do siebie pretensje o to, że nie skontrolowałem, co Kuba zamówił. Bo w nagłówku aukcji było napisane, że to hulajnoga, która rozpędza się nawet do 70 km/h. Gdybym to zobaczył, to on nigdy by tej hulajnogi nie zamówił. Zresztą, do czasu zrobienia karty rowerowej miał z tej hulajnogi nie korzystać. Ale zrobił to.
I jeszcze mam pytanie: jak można pozwolić na sprzedaż hulajnogi, która może poruszać się z prędkością 70 km/h, skoro zgodnie z prawem można jeździć tym środkiem lokomocji tylko z prędkością 25 km/h? Przecież nie kupujesz hulajnogi po to, żeby na nią patrzeć. Tylko żeby nią jeździć.
Tym bardziej że hulajnogi elektryczne są coraz bardziej popularne i szeroko dostępne. Tylko od 27 czerwca do 28 lipca doszło do 756 wypadków z ich udziałem.
Coraz mniej wierzę w naszych rządzących. Jeżeli ja idę do pracy, to chcę człowiekowi pomóc. Nie daję niczego, co mu nie pomoże. Robię albo dobrze, albo wcale. A ci rządzący siedzą i sprawiają wrażenie, jakby nie zależało im na tych dzieciach, które cały czas giną.
To trzeba zrobić na wczoraj. To jest oczywista oczywistość. Codziennie widzimy kolejne nieszczęścia. Oni biorą na siebie odpowiedzialność za to, co stanie się jutro. Odpowiedzialność za to, czego nie zrobili dziś.
Kuba miał inny kask?
Po pogrzebie wchodzę do piwnicy, a tam tuż przy wejściu – na fotelu – leży kask. Nie wziął go po prostu. Gdyby Kuba zabrał wtedy ten stary kask, to pewnie mógłby tu z nami siedzieć i rozmawiać. Mógłby powiedzieć, dlaczego jechał tak szybko. Mógłby dziś żyć.
Wie pani, dlaczego z uporem maniaka mówię o tych kaskach? Może pani jechać 20 km/h, ktoś w panią wbiegnie, szturchnie, przewróci panią i uderzy pani głową o kant krawężnika. I dozna pani takich obrażeń, które mogą zagrażać pani życiu albo zdrowiu. Nie mówię, że muszą, ale mogą.
Nie mówię już o sytuacji, gdyby jechała pani 60 km/h. Wtedy potrzeba lepszego kasku. Ale kask chroni życie! Chociaż wracamy do istoty problemu: hulajnogi nie mogą poruszać się z prędkością większą niż 25 km/h. Kaski i ograniczenia, kontrola – to musi iść w parze.
Koledzy pana syna mówili, że wystarczy wcisnąć trzy guziki i można zmienić prędkość, z jaką porusza się hulajnoga.
I prokuratura powinna się tym zająć z urzędu. Podobno w sklepach z hulajnogami oni sami proponują, że mogą wykonać usługę odblokowania hulajnogi. To jest kryminał.
Czemu nikt z tym nic nie zrobi, skoro oficjalnie ktoś mi proponuje łamanie przypisów? Przecież hulajnoga ma jeździć 20 km/h, ale nie 60, 70 km/h. Po co sprzedawać takie urządzenia?
Tym bardziej że nastoletnie dziecko, nie ma wyobraźni, często nie myśli o konsekwencjach. Słyszeliśmy niedawno o chłopcu, który hulajnogą wyprzedzał tira.
Dzieci nie mają wyobraźni. Ale gdyby były twarde ramy, wszyscy działaliby zgodnie z przepisami, to byśmy tu nie siedzieli i nie rozmawiali. Nie byłoby tematu. Ktoś przepisy wprowadza, ktoś je musi egzekwować, a my ludzie – musimy się do nich stosować.
Przede wszystkim i rodzicie, i młodzi poruszający się hulajnogami czy rowerami muszą zrozumieć, że przepisy są po to, by nas chronić. 10 dzieci – według oficjalnych statystyk – umarło w wyniku wypadku na hulajnodze od stycznia do września.
A te statystki i tak są niedoszacowane. Rok się jeszcze nie skończył, a już siedmioro dzieci nie ma. W przyszłym roku zaczniemy liczyć od nowa.
Trochę mnie to przeraża. I nie do końca rozumiem, czym jest granica 16 roku życia. Niech mi ktoś wytłumaczy, o co w tym chodzi. Hulajnogami jeżdżą też 17-latkowie, 20-latkowie czy 30-latkowie. Teoretycznie te dwie grupy są dorosłe, ale czy dojrzałe? Jak się pani wywali i osieroci córeczkę, to jest pani mniej ważna?
Skoro ludzie sami nie potrafią dojść do wniosku, że powinni nakładać kask, to dlaczego jako dolną granicę ustanawiać tylko 16 lat?
Jestem radykalna: bierzesz hulajnogę, jedziesz rowerem – musisz mieć na głowie kask. Nieważne, czy masz 16, czy 16,5 roku. Czy 100 zł mandatu kogoś zniechęci?
Śmieszna kwota. Z perspektywy mojej tragedii: chciałbym, żeby jakiś patrol złapał Kubę i wlepił mu mandat za brak kasku. I żebym ja dostał drugi mandat. Ale taki wysoki, po 2,5 tys. zł. On za jazdę bez kasku, a ja za dopuszczenie do tego.
Taka suma człowieka zaboli, każdy ją odczuje. 100 zł nie jest kwotą, która w tych czasach zadziała prewencyjnie, odstraszająco. Chodzi o to, że to powinna być taka suma, żebym ani ja, ani bogaty biznesmen nie mógł sobie na to pozwolić. Ja bym te pieniądze wyłożył, Kuba by miał mniejsze kieszonkowe. I to by go bolało pewnie przez lata. I na drugi raz by pomyślał, choć może jestem naiwny: "Kurde, jak kolejne dwa lata mam oddawać z kieszonkowego, to już nałożę ten kask".
Ludzie muszą to odczuć. Bo jak ja bym dziś powiedział pani, choć pani korzysta z kasku, że grzecznie panią proszę, by zakładać kask. Żeby robiła to pani dla swojego bezpieczeństwa. To jak się to pani nie spodoba, to pani go nie założy.
Nikt z nas też wsiadając na rower, nie zakłada, że coś mu się stanie. "Bo takie sytuacje się zdarzają, ale przecież nie nam".
Tak, nigdy nie zakładamy, że coś złego nam się przydarzy. Korzystając z ogólnodostępnej przestrzeni, musimy stosować się do pewnych zasad i mieć świadomość, że ktoś nam je narzucił, żeby nas chronić.
Dlatego też przez cały czas będę powtarzał, że rządzący muszą wziąć sprawy w swoje ręce i pokazać, że to oni rządzą. Nie zajmować się tylko jakimiś ustawami wiatrakowymi. Dobrze, zapłacę więcej za prąd, ale jutro kolejne dziecko zginie.
Jest pan ratownikiem medycznym: co się dzieje z głową człowieka, który porusza się z dużą prędkością i uderza nią o asfalt?
Mogę opowiedzieć na przykładzie Kuby. On jechał z dużą prędkością, upadł na płaską nawierzchnię, miał około 100 kilogramów wagi. Tu nie ma co mówić o woli Pana Boga, losie, tylko trzeba pomyśleć o fizyce. Pęd, masa, prędkość. I wyjdzie, co się stało. Kuba upadł na gładki asfalt, nie na krawężnik. Musiał albo się turlać, albo koziołkować.
Miał pękniętą czaszkę, uraz mózgu, który spowodował narastający obrzęk. Później pojawiły się tzw. objawy aksonalne.
Mózg był – mówiąc prosto – poobijany. Jak uderzymy się w kolano, to ono zaczyna puchnąć. Jak mamy obrzęk mózgu, to znaczy, że on puchnie. Czaszka nas chroni, ale przed takim uderzeniem np. głową w stół.
Dodatkowo Kuba miał połamane kości jarzmowe, obrzęk twarzy, krwiaki na twarzy. Miał też stłuczone płuco. Ale tym lekarze się nie zajmowali. Najważniejsza jest zawsze głowa, dla nich też była.
No i tu był właśnie problem. Kiedy w dniu wypadku Kubę przetransportowali do szpitala helikopterem, to od razu neurochirurg zakwalifikował go do pilnej interwencji neurochirurgicznej. Wykonali tzw. kraniotomię, czyli wycieli mu kawałek czaszki, żeby mózg mógł się rozprężać. Skórę zaszyli, ale został bez czaszki. To był trudny widok.
Został z panem ten widok?
Z koszmaru się budzisz i wiesz, że to tylko sen. A ja się teraz budzę z jakiegoś snu i wchodzę w koszmar życia bez syna. I tak już pewnie będzie zawsze. Pamiętam każdy obraz, szczegół.
Czytaj także:
Dopuszczał pan do siebie myśl, że Kuba odchodzi?
Mimo że jestem medykiem, to zachowywałem się, jakby ktoś mnie uderzył w głowę. Napędzało mnie wtedy, żeby załatwić Kubie najlepszą rehabilitację.
Żona mi mówiła, że on byłby nieszczęśliwy, gdyby przeżył i nie mógł wstać z łóżka. Ja tego nie dopuszczałem. W pewnym momencie przestały mu pracować nerki, mówię: nerki to nic, oddam mu swoją, żeby tylko pasowała.
Szukałem tematów i możliwości, na które jeszcze miałem wpływ. Nerka, rehabilitacja. Ale z mózgiem – choćbym chciał – nic nie mogłem zrobić. Mózgu nie da się naprawić, przeszczepić.
Są leki na obrzęk mózgu i on je dostawał. Przez pierwsze 5 albo 6 dni miał wszystkie parametry w normie, wszystkie organy zdrowe. Tylko obrzęk mózgu i podniesiona – wtedy do 37 stopni Celsjusza – temperatura ciała.
Miał pan jeszcze nadzieję?
Miałem. Nie dość, że Kuba miał zaplecze lekarzy za sobą, to jeszcze rzeszę ludzi, którzy zapewniali nas o modlitwie. Miał wszystko, co możliwe. Ale mu się nie udało.
Nie wiem, dlaczego tak się stało. Ksiądz mi powiedział, że ci, co mówią: "Bóg tak chciał", nie mają racji. Często się modliłem o egzamin, zdrowie i się udawało. Przecież mój syn nie był kryminalistą, nie krzywdził starszych ani zwierząt. Nie był złym człowiekiem.
Najbardziej nie mogę pogodzić się z tym, że w ogóle doszło do tego wypadku. I znów wracamy do 7 lipca, kiedy Kuba wyjechał nową hulajnogą bez kasku. Dlatego tak się na tym skupiam. Myślę, że gdyby miał wtedy kask, nie rozmawialibyśmy tu sami. Ten kask może zaważyć o życiu czy śmierci.
7 lipca, w dniu wypadku Kuby, doszło do 21 innych z udziałem hulajnóg, w dniu pogrzebu do kolejnych kilkunastu. Nie chcemy, żeby Kuba był statystyką. Jaki był?
Kuba był wcześniakiem. Zaczął w zagrożeniu życia i tak skończył. Najpierw poszedł na spawacza, ale mu się nie podobało. Mówił, że woli majsterkować. Kręciła go mechanika. I teraz we wrześniu zaczynałby mechanikę.
Tego dnia od rana do 12:00 był na praktykach. Tam też pojechał hulajnogą, ale mniejszą, starą. Po godzinach wziął tę nową. Pojechali boczną drogą, tzw. serwisową. W domyśle: pewnie nie chcieli testować tej hulajnogi na jakiejś ruchliwej drodze.
Pamięta pan waszą ostatnią rozmowę?
Dzień wcześniej Kuba chciał wyjechać samochodem z działki i dojechać do bramy. Mamy domek na terenie ośrodka wypoczynkowego. Tego dnia było tam dużo ludzi. Tłumaczyłem, że nie może prowadzić auta. Był na mnie zły, niezadowolony. To była jedna z naszych ostatnich rozmów. Nie rozstaliśmy się w złości czy gniewie.
Zawsze na pożegnanie się tuliliśmy, mimo że był większy ode mnie o kilka centymetrów. Nie wstydził się mnie przytulić, czy pocałować, nawet przy kolegach. A jak przytulał, to czuć było, że to z miłości, a nie jakiegoś tam obowiązku. Wtedy też się przytuliliśmy.
Później żegnaliśmy się jeszcze kilka razy: po skończonej reanimacji, przed kremacją, na koniec dotknąłem urny, jak już stała na cmentarzu.

12 godziny temu
4





English (US) ·
Polish (PL) ·