Ocalał z "Jana Heweliusza". 4 godziny czekał na ratunek w lodowatej wodzie

2 dni temu 7
Heweliusz
Katastrofę "Jana Heweliusza" przeżyło tylko dziewięć osób Fot. Kadr z serialu "Heweliusz" // Robert Pałka // zdjęcie ilustracyjne

Janusz Lamek, mechanik na "Janie Heweliuszu", jest jedną z dziewięciu osób, które przeżyły katastrofę promu w 1993 roku. – Organizm był tak wyziębiony, że chciało się zasnąć. Ale wiedząc, że jeżeli zasnę, to już zasnę na wieki, jakoś się podrywałem – wspomina po latach. Przetrwać pomogła mu jedna myśl.

Daj napiwek autorowi

"Heweliusz" – najnowszy serial Jana Holoubka, jest inspirowany zatonięciem promu "Jan Heweliusz", największą tragedią morską w historii Polski w czasie pokoju. Tragedia rozegrała się w nocy 14 stycznia 1993 roku podczas sztormu o sile 12 stopni w skali Beauforta, niedaleko niemieckiej wyspy Rugia. Jednostka płynęła ze Świnoujścia do Ystad w Szwecji, a po godzinie 5 przewróciła się góry dnem.

Lodowata woda pochłonęła 56 osób. Przetrwało zaledwie dziewięciu członków załogi. Żaden z 35 pasażerów nie przeżył, a przyczyny katastrofy wyjaśniano przez lata. Rodziny ofiar domagały się sprawiedliwości, a ich batalia zakończyła się dopiero przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka.

Janusz Lamek ocalał w katastrofie Jana Heweliusza. "Cały czas tkwi w człowieku"

"Heweliusz" sprawnie łączy prawdę z fikcją – postaci Piotra Bintera czy Witolda Skirmuntta zostały wymyślone przez scenarzystę Kaspra Bajona (choć Skirmuntt mógł być inspirowany postacią ocalałego Janusza Lewandowskiego). Jednym z ocalałych, którzy nie pojawiają się w serialu z imienia i nazwiska, jest Janusz Lamek, mechanik "Jana Heweliusza".

Mimo że minęły 32 lata, ta tragedia cały czas w człowieku tkwi. Cały czas człowiek ma przed sobą obrazy, które pewnie będą do końca życia. (...) Jak to się mówi, czas leczy rany i tak jest – w tej chwili może łatwiej jest mówić o tej tragedii, aczkolwiek no zawsze to pozostanie już – opowiadał Lamek – który wystąpił również w dokumencie TVP "Zagadka Heweliusza" – w programie "Pytanie na Śniadanie".

logo

Fot. Kadr z "Pytania na śniadanie" / TVP

Wyjawił, że gdy prom "Jan Heweliusz" zaczął tonąć, nie mógł w to uwierzyć. – (...) Zszedłem z wachty o godzinie 24 i miałem o godzinie 6 wachtę wprowadzenia promu do portu w Ystad. (...) Poszedłem do kabiny swojej, próbując zasnąć i wypocząć przed swoją wachtą. Po wyjściu z główek portu w Świnoujściu na początku wszystko było ok, a później nagle zaczął się sztorm – relacjonował.

Lamek jednak zbytnio się nie przestraszył. – Pięć lat już pływałem na dalekich trasach, na oceanach, więc sztorm jak sztorm. Nie było to dla mnie jakieś zagrożenie, aczkolwiek te przechyły były tak duże i tak duże było bujanie statku, że wszystkie przedmioty, które luźno stały w kabinie (...), znalazły swoje miejsce, żeby gdzieś tam utkwić. Ja z łóżka przeniosłem się na kanapę, taką, która jest w poprzek statku, żeby wypocząć (...) przed rozpoczęciem pracy – opowiadał mechanik "Jana Heweliusza".

W pewnym momencie usłyszał jednak dzwony, wołanie przez kapitana Andrzeja Ułasiewicza "mayday, mayday" i polecenie opuszczenia promu. – Aż dreszcze przeszły. Wtedy człowiek zaczął się ewakuować – podkreślił.

Czekał cztery godziny na pomoc. Myślał o ciężarnej żonie

Na ratunek Lamek czekał cztery godziny. – Właściwie w lodowatej wodzie, bo mimo że udało mi się dostać do tratwy ratunkowej i tam z innymi rozbitkami czekać na pomoc, to jednak cały czas się ta zimna woda przelewała – mówił, dodając, że nie zdążył założyć kombinezonu ratunkowego, którzy trzymałby ciepło ciała. – Miałem tylko na gołe nogi buty, dżinsy i kurtkę zimową – zaznaczył.

Cały czas wierzył, że nadejdzie pomoc. – Kapitan ją wzywał, także miałem nadzieję i przyszła ta pomoc. Aczkolwiek miałem momenty w trawie, że zasypiałem, bo organizm był tak wyziębiony, że chciało się zasnąć. Ale wiedząc, że jeżeli zasnę, to już zasnę na wieki, jakoś się podrywałem, że muszę to przeczekać. Tym bardziej, że miałem bardzo osobisty powód, a mianowicie moja żona była w tamtym czasie w ciąży (...) i mówiłem: "muszę przetrwać, żeby zobaczyć dziecko" – wspominał.

Janusz Lamek przetrwał katastrofę jako jedna z dziewięciu osób. Jeden obraz szczególnie utknął mu w pamięci. – Motorzysta (...) najmłodszy z załogi (...), który stał za relingiem, czyli za barierką, która jest dookoła statku, żeby nikt nie wypadł, ale on stał za nią, trzymał i – jeszcze pamiętam te jego oczy – rzucił się w kipiel, bo morze było strasznie wzburzone. Tam trudno było nawet oddychać, bo powietrze było nasycone wodą morską – od wiatru (...). I on wskoczył tam. To pamiętam. Te przerażone oczy. Później jeszcze zobaczyłem, bo to było 14 stycznia, że to był jego dzień urodzin – wspominał w rozmowie z Polskim Radiem.

Przeczytaj źródło