W październiku inflacja wyniosła 2,8 proc., co oznacza minimalny spadek w porównaniu z poprzednim miesiącem. Dane znów zaskoczyły rynek, który spodziewał się wyniku na poziomie 3 proc. Czy to dla Rady Polityki Pieniężnej będzie argument, który przesądzi o obniżce stóp procentowych? - Rada zawsze ma wyjście i zawsze może nic nie robić – mówi Marcin Mrowiec, który jednak spodziewa się, że RPP zdecyduje się na piąte w tym roku cięcie stóp procentowych. Od maja do października Rada obniżyła podstawową stopę NBP z 5,75 proc. do 4,5 proc.
Wojna handlowa obniża inflację
Mrowiec uważa, że obecne spadki inflacji mogą być częściowo efektem „presji towarów chińskich”, których zwiększony napływ na rynki europejskie to efekt wojny handlowej Waszyngtonu z Pekinem. Jego zdaniem, „ta rywalizacja gospodarcza jest i będzie”, a przesuwanie strumienia towarów z Chin do Europy może „podkopywać koniunkturę gospodarczą”, ale jednocześnie działać dezinflacyjnie. Dodatkowym czynnikiem jest słabnący dolar. – To bezpośrednio przekłada się na ceny importowanych surowców – zaznacza ekspert. W tym roku złoty zyskał wobec dolara niemal 12 proc.
Według gościa „Kasy Wilkowicza” argumentem za obniżeniem stóp procentowych będzie raczej nowa projekcja inflacji i PKB opracowana przez analityków Narodowego Banku Polskiego (projekcje są przygotowywane na marcowe, lipcowe i listopadowe spotkania RPP). Za cięciem stóp przemawiałaby zwłaszcza sytuacja, w której centralna ścieżka nowej projekcji wskazywałaby, że inflacja obniżyłaby się poniżej celu banku centralnego, czyli 2,5 proc. (lipcowa projekcja zakładała, że inflacja do końca 2027 r. będzie zbliżona do celu).
Do jakiego poziomu RPP może obniżyć stopy procentowe?
Rynek spodziewa się, że do końca przyszłego roku podstawowa stopa banku centralnego znajdzie się w przedziale 3,5-4 proc. Marcin Mrowiec zachowuje w tej kwestii ostrożność i – jak mówi – „roboczo zakłada 3,75–4 proc.” Uważa, że mocniejsza koniunktura będzie przekładała się na wzrost płac, co ograniczy spadek inflacji poniżej 3 proc.
Ekonomista wskazuje przy tym globalną niepewność: od napięć amerykańsko-chińskich po wojnę w Ukrainie. – Gdyby na Ukrainie zakończyła się wojna, rozpoczęła się odbudowa, ukraińskie ręce pracujące w Polsce byłyby potrzebne tam – przypomina ekspert. I wskazuje, że w naszej gospodarce oznaczałoby to „jeszcze większą presję na wzrost płac”, co przekładałoby się na wyższą inflację.
Deficyt budżetowy nie spadnie. Politycy zarażeni myśleniem: „dużo obiecywać, dużo rozdawać”
Łukasz Wilkowicz pyta Marcina Mrowca również o perspektywy polityki fiskalnej (luźna polityka budżetowa ogranicza pole manewru w decyzjach banku centralnego w sprawie stóp procentowych). Ekspert w odniesieniu do finansów państwa jest daleki od optymizmu. - Niestety jesteśmy w dynamice politycznej, która pcha nas w stronę zderzenia z jakąś górą lodową. Nie widzę sygnałów, żeby deficyt miał być zauważalnie obniżany w tym czy w przyszłym roku – wskazuje ekspert.
Podkreśla, że za kilka lat dług publiczny liczony według metodyki unijnej będzie przekraczał 70 proc. – Doszliśmy do tego, średnio co trzy lata zadłużamy się o bilion złotych. To rodzi pytanie o koszty obsługi długu. W tym momencie to trochę powyżej 100 mld zł. Jeżeli w 2027 przekroczymy 3 bln zł, to prosta matematyka mówi, że przy koszcie na poziomie 5 proc. dochodzimy do 150 mld zł.
Pytany o możliwość szybkiego ograniczenia deficytu gość „Kasy Wilkowicza” wskazuje, że wszystkie siły polityczne w Polsce „zostały zarażone myśleniem, że trzeba dużo obiecywać i dużo rozdawać”. - Dopóki nie skończymy z tego rodzaju myśleniem, dopóki nie uświadomimy wyborcom, do czego to prowadzi, rząd nie czuje presji, żeby obniżać deficyt – konkluduje.

15 godziny temu
4




English (US) ·
Polish (PL) ·