O tajnym zakonie Dragon słyszała cała Polska. To z jego powodu Maciej stracił życie

1 miesiąc temu 23

Wszyscy czterej znali się ze szkoły. 

17-letni Maciej W., 17-letni Marek A. i 18-letni już Mateusz S. chodzili razem do jednej klasy w Liceum Wojskowym w Zespole Szkół Zawodowych w Złotoryi.

17-letni Michał P. w tym samym zespole szkół uczył się w II klasie Technikum Ekonomicznego.

I to właśnie Michał P. w tej tragicznej historii jest postacią kluczową.

Zobacz wideo Jak wygląda współczesna mafia? "Są bardzo agresywni"

Michał od kilku miesięcy uczęszczał na zajęcia z kickboxingu. Ćwiczył też ze swoim sąsiadem, który pożyczał mu książki, opowiadał o samurajach. Michał P. zrobił sobie nawet miecz z bambusa.

Zafascynowany sztukami walki, założył nieformalną grupę, podczas której pokazywał znajomym różne chwyty z technik samoobrony. Spotykali się w terenie lub na sali gimnastycznej. Do grupy dołączyli w pewnym momencie Marek A., Maciej W. i Mateusz S. (miał pseudonim "Soldier" w związku z zainteresowaniem militariami).

Tajny zakon Dragon, który nigdy nie istniał

Michał P. powiedział Maciejowi W., że jeśli chce uczestniczyć w treningach, musi przystąpić do tajnego zakonu Dragon. Jego członkami mieli być wojownicy, którzy działali na terenie Polski i Niemiec. Michał P. opowiadał kolegom, że są różne stopnie wtajemniczenia, że na czele stoi mistrz zakonu, że on sam jest "wojownikiem cienia", że w trakcie walk na śmierć i życie organizowanych w Niemczech zabił już kilka osób. 

Chłopak przekonywał, że rozpowiadanie o tym stowarzyszeniu grozi wręcz śmiercią. 

Był w tym jednak niekonsekwentny. Z jednej strony - wielka tajemnica, z drugiej - mówił o zakonie różnym ludziom w szkole. 

W rzeczywistości ów zakon wcale nie istniał. Michał P. wymyślił go sobie, prawdopodobnie po to, by zyskać respekt wśród znajomych. 

Jesienią 2006 r. jedna z członkiń grupy samoobrony, Agata J., upozorowała napad na jej członków. Koledzy Agaty J. związali Macieja W. i Marka A., grozili im nożami. Gdy Michał P. dowiedział się o tym po kilku dniach, kazał Maciejowi W. pójść z dziewczyną na skałki i zepchnąć ją w ramach zemsty, by wyglądało to na wypadek. Dał mu na to dwa tygodnie. Maciej odmówił. 

Michał P. spoglądał na Macieja W. z coraz większą niechęcią. Z ustaleń śledczych wynika, że miał podejrzewać go o romans z jego dziewczyną (niesłusznie), a także o rozpowiadanie o zakonie innym osobom. Maciej naraził się Michałowi również tym, że nie chciał zemścić się na Agacie za fałszywy atak.

"Tnij!"

Do swojego planu Michał zaangażował Marka A. i Mateusza S. Przedstawił im różne możliwości. Jedna z rozpatrywanych wersji zakładała zrzucenie Macieja W. ze skałek. Inna - przywiązanie chłopaka do drzewa i zamordowanie. Ostatecznie wybrał trzecią opcję.

24 stycznia 2007 r. Michał P. i Mateusz S. poszli do zagajnika świerkowego w kompleksie leśnym między Jerzmanicami a Złotoryją. Tam wykopali dół o wymiarach ok. 180 na 80 cm i głębokości ok. 100 cm. Michał P. sfotografował Mateusza S. swoim telefonem w trakcie kopania. Potem obaj wrócili do szkoły. Michał P. pokazał zdjęcia Markowi A. 

Następnego dnia Mateusz S. poszedł na miejsce po godz. 12, żeby odgarnąć śnieg z wykopanego dołu. 

Michał P. , Marek A . i Maciej W. udali się tam po godz. 13.15. Koledzy powiedzieli Maciejowi, że idą na trening.

Michał kazał Mateuszowi obserwować teren z odległości ok. 50 m. Potem wyjął bułkę z plecaka i zapytał Macieja W., czy chce. Gdy Maciej jadł bułkę, Michał powiedział, że to jego "ostatni posiłek". Maciej uznał to za żart i zaczął się śmiać. Nie zjadł całej, Michał P. włożył ją do woreczka i wrzucił do dołu. 

Następnie Michał kazał Maciejowi wyjąć rzeczy z plecaka. Telefon, klucze, odtwarzacz mp3, 15 zł.  Związał chłopakowi ręce z tyłu czarno-czerwonym sznurkiem. Związał mu również nogi w kostkach. 

Rzucił nawet, że jeśli Maciej się uwolni, dostanie od niego 1000 euro. Maciejowi się to nie udało.

Wtedy Michał kazał chłopakowi uklęknąć na skraju dołu. Maciej nie chciał pobrudzić sobie spodni, więc Michał położył na ziemi pokrowiec od saperki. Michał P. i Marek A. pomogli nastolatkowi w klęknięciu.

Maciej miał na głowie kominiarkę, więc Michał przekręcił ją tak, żeby otwory na oczy i usta były z tyłu głowy. Upewnił się, czy Maciej wciąż coś widzi. Widział. Wtedy Michał nałożył mu jeszcze dodatkowo własną czapkę.  

Michał włączył sobie muzykę z odtwarzacza mp3. Wyciągnął metalowy nóż i podał Markowi A. - Tnij - powiedział. Marek stwierdził, że Michał jest "popie**olony". - Ku*wa, tnij! - powtórzył Michał. Marek powtórzył, że tego nie zrobi. 

Wtedy Michał P. wziął nóż od Marka, rozpiął Maciejowi kurtkę, rozsunął kołnierz, i odsłonił szyję. Podciął chłopakowi gardło i zrzucił go do dołu, mówiąc jednocześnie "Bang i po brudzie". Cały czas słuchał muzyki. Następnie wskoczył jeszcze do dołu i zadał Maciejowi jeszcze kilka ciosów nożem w szyję. 

Razem z Markiem A. zaczęli saperkami przysypywać Macieja W. ziemią. Chłopak charczał, więc Michał dodatkowo uderzył go saperką w prawą nogę nad kolanem. - Zamknij się, sku**ysynu, nikt nie będzie mówił złych rzeczy na mój zakon i nikt nie będzie się woził z moją dziewczyną po Złotoryi - miał powiedzieć wtedy Michał.

"Żyli i funkcjonowali bez żadnych refleksji"

Marek A. poszedł potem do Mateusza S., który wciąż stał na czatach. - Czy już? - zapytał Mateusz. - Już - odpowiedział Marek. Kazał Mateuszowi iść na stadion i tam na nich poczekać.

Gdy Marek i Michał skończyli zasypywać dół, Michał położył tam jeszcze połamane gałęzie i kopnął w drzewa, by dodatkowo zakrył je śnieg z gałęzi. 

Wracając, wyciągnął kartę SIM z telefonu Macieja, a aparat wrzucił do rzeki Kaczawy. 

Przy stadionie spotkali się z Mateuszem S. Michał dał mu klucze, kazał je wyrzucić do śmietnika koło komendy z Złotoryi. Z kolei Marek miał pozbyć się noża. 

Michał spotkał się jeszcze tego dnia z dziewczyną, potem wrócił do domu.

Mateusz i Marek poszli na strzelnicę. Tam Marek umył nóż i dał Mateuszowi. Ten zdeklarował, że wrzuci narzędzie zbrodni do rzeki Skora w Chojnowie. 

Następnego dnia zaniepokojona matka Macieja zgłosiła zaginięcie. 

"W dniu 25 stycznia 2007 r. około godz. 13.30 zaginął Maciej W., lat 17. Wzrost 187 cm, szczupły, włosy czarne. Ubrany był w kurtkę koloru popielato-zielonego, granatowe jeansy, czapka ciemnoszara z naszywką NY, buty czarne typu glany z jedną sznurówką białą, drugą czarną. Miał plecak koloru khaki z ćwiekami i z trzema czarnymi naszywkami zespołu" - taki komunikat ukazał się w mediach.

Jak wynika z akt sprawy, Marek, Mateusz i Michał również uczestniczyli w poszukiwaniach, przedstawiali swoje pomysły. 

"Oskarżony Marek A. zaproponował koledze z klasy, aby poszli poszukać pokrzywdzonego w opuszczonym budynku, który znajdował się przy stadionie w Złotoryi. Wzięli ze sobą linę i gdy Łukasz C. schodził do zsypu po linie, oskarżony Marek A. powiedział do niego, że "teraz zginie jak Maciek" - wskazał potem Sąd Okręgowy w Legnicy. 

"Po dokonaniu tego czynu brak było u nich jakichkolwiek refleksji, żartobliwie traktowali temat zabójstwa swojego kolegi, a nadto przedstawiali pomysły związane z poszukiwaniami pokrzywdzonego i mimo, iż wiedzieli, że poszukiwania te nie przyniosą efektu, uczestniczyli w nich. Oskarżeni po dokonaniu zbrodni żyli i funkcjonowali bez żadnych refleksji. Po zdarzeniu rozmawiali na temat zaginięcia pokrzywdzonego z jego matką, z nauczycielami, a także z policją. W trakcie tych rozmów stwarzali pozory, iż martwią się jego zaginięciem" - ocenił sąd. 

"Zabójstwo zostało starannie i ze szczegółami zaplanowane"

Do przełomu doszło 25 kwietnia. Dwóch mężczyzn za zgodą leśniczego szukało drzew do wycinki. Jeden z nich zauważył w zagajniku lekko zapadniętą ziemię. Zawiadomił policję. Na głębokości ok. 50 cm znaleziono ciało Macieja W.

"Przyczyną nagłej i gwałtownej śmierci pokrzywdzonego była rana cięta szyi z następowym wykrwawieniem oraz prawdopodobnym zatorem powietrznym serca. Po zadaniu rany ciętej szyi Maciej W. w ciągu kilku sekund stracił przytomność, natomiast do zgonu doszło w okresie kilku minut po przecięciu szyi" - czytamy w materiałach sprawy. 

Chłopak w chwili śmierci nie był pod wpływem środków odurzających. W organizmie stwierdzono niewielką ilość alkoholu, ale mógł on powstać pośmiertnie, jako tzw. alkohol endogenny.

Tego samego dnia został zatrzymany Michał P., następnego dnia Marek A. i Mateusz S. 

U Michała P. nie stwierdzono choroby psychicznej, w chwili zdarzenia był poczytalny.

"Oskarżony posiada osobowość niedojrzałą, kształtującą się nieprawidłowo. Cechuje go płytka uczuciowość wyższa, egocentryzm, potrzeba dominacji, nadwrażliwość na dowody niedoceniania i uchybienia okazywane przez otoczenie, zdolności do psychomanipulacji i ingracjacji, intrygowania swoją osobą, wzbudzania szczególnego rodzaju charyzmy poprzez strategie manipulatorskie. (...) Jest przewrażliwiony na punkcie własnej osoby i łatwo zranić jego uczucia" - podsumowywał później sąd na podstawie opinii biegłych.

Przebadano również Mateusza S. i Marka A. Brak chorób psychicznych i zaburzeń poczytalności. U każdego z nich również stwierdzono niedojrzałą osobowość, z nieprawidłowymi cechami.

Nastolatkowie składali różne wyjaśnienia, wzajemnie się pomawiali. Każdy z nich starał się zminimalizować swoją odpowiedzialność. Michał P. przekonywał na przykład, że to Marek A. miał dokonać zabójstwa, a on, widząc to, był już o krok od zadzwonienia na 112. Prokuratura i sąd w to nie uwierzyli. 

W trakcie śledztwa organizowano nawet konfrontacje, by zderzyć ze sobą różne wersje podawane przez chłopaków. 

"Z wyjaśnień wszystkich oskarżonych wynika, że zabójstwo Macieja W. zostało starannie i ze szczegółami zaplanowane na długo przed jego dokonaniem i zgodnie z tym planem przeprowadzone (...). Oskarżeni zgodni byli w swych wyjaśnieniach również co do tego, że autorem zrealizowanego planu zabójstwa Macieja W. był Michał P." - podsumował sąd. 

Sąd zwrócił uwagę także, że "Marek A. i Mateusz S. nie mieli osobistych powodów do pozbawienia Macieja W. życia, oczywistym jest zatem, że nie przyjęli propozycji Michała P. z entuzjazmem". "Przekonanie ich do zrealizowania takiego planu wymagało czasu".

Cała trójka została finalnie oskarżona o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem.

Nastolatkowie bez dożywocia

Wyrok zapadł 13 marca 2009 r. w Sądzie Okręgowym w Legnicy, po niemal dwóch latach od śmierci Macieja W. 

Michał P., Marek A. i Mateusz S. zostali uznani za winnych. Każdy z nich usłyszał wyrok 25 lat więzienia. Z tym wyjątkiem, że Michał P. dostał prawo ubiegania się o warunkowe zwolnienie najwcześniej po 22 latach. 

Wliczając okres tymczasowego aresztu, oznaczało to, że mogliby opuścić więzienie nawet w 2032 roku. 

Michał i Marek w dniu zabójstwa Macieja nie mieli skończonych 18 lat, więc nie można było orzec wobec nich dożywocia. Jedyną pełnoletnią osobą był Mateusz. Sąd uznał jednak, że skazywanie tylko jego na tak wysoką karę byłoby zbyt surowe, biorąc również pod uwagę fakt, że jego rola polegała w dniu zabójstwa głównie na stanu na czatach. 

Sąd nie zgodził się jednocześnie ze stanowiskiem prokuratury i nie uznał, by do zabójstwa doszło ze szczególnym okrucieństwem. 

"Każde zabójstwo ze swej istoty jest czynem okrutnym (...). Szczególne okrucieństwo przejawiać się musi zadawaniem cierpień fizycznych lub psychicznych (lub jednym i drugim), znacząco przewyższających te niezbędne do spowodowania śmierci ofiary" - czytamy w uzasadnieniu. 

Kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny we Wrocławiu utrzymał wyrok ws. Michała P. W grudniu 2010 r. Sąd Najwyższy oddalił kasację jako "bezzasadną". 

Wyrok ws. Marka A. i Mateusza S. został jednak uchylony. Sprawa została przekazana Sądowi Okręgowemu w Legnicy do ponownego rozpoznania. 

Skąd taka decyzja? Sąd Apelacyjny nie miał wątpliwości, że śmiertelne ciosy Maciejowi zadał Michał P., że Mateusz stał na czatach, a Marek był "bierny", gdy Michał mordował kolegę. Problem dotyczył jednak tego, czy Marek i Mateusz powinni być skazani za współsprawstwo. Według Sądu Apelacyjnego mogło być to  z ich strony raczej pomocnictwo.

Ostatecznie, jak przekazał nam sędzia Jarosław Halikowski, rzecznik Sądu Okręgowego w Legnicy, w marcu 2010 r. Marek A. i Mateusz S. ponownie zostali skazani na 25 lat więzienia, a wyrok został utrzymany w mocy przez Sąd Apelacyjny we Wrocławiu.  W marcu 2011 r. Sąd Najwyższy kasację oddalił. 

"Nie uważam, żebym zrobił kiedykolwiek coś złego"

Na początku 2010 r. Michał P. udzielił wywiadu "Uwadze" TVN. Przyznał, że myślał, że ciało Macieja W. nigdy nie zostanie odnalezione.

- Dał się skrępować, przygotować do takiego czegoś, ze względu na to, że myślał, że to trening. Trenowaliśmy takie różne agresywne zachowanie, np. obronę przed napastnikiem, który trzyma siekierę w ręce. On myślał, że to czysty trening. Jakby wiedział, że zostanie zabity, nie poddałby się bez walki - mówił Michał P. - Nie będę rozmawiał o motywach - dodał.

- Nie uważam, żebym miał cokolwiek w sobie zmieniać. Nie uważam, żebym zrobił kiedykolwiek coś złego w życiu. Chcę o tym zapomnieć, wymazać z pamięci - powiedział. 

Maciej W. jest pochowany na cmentarzu w Złotoryi. 

Przeczytaj źródło