Data utworzenia: 19 grudnia 2025, 16:00.
Zduńska Wola. Aneta (32 l.), pracownica sieci Dino, ujawnia kulisy pracy, które brzmią jak scenariusz filmu. Premie zabierane za zepsute mięso, presja na sprzedaż, absurdalne zasady dotyczące odzieży i sprzętu, praca w zimnie i dramatyczne braki kadrowe — tak wygląda codzienność w niejednym sklepie sieci. — Kiedy zepsuje się sprzęt, na przykład maszyna do mycia podłóg, pieniądze na naprawę idą… z naszych premii! — ujawnia "Faktowi". Potwierdzają to inni pracownicy. Historia Anety to tylko wierzchołek góry lodowej problemów, z jakimi mierzą się pracownicy Dino w całej Polsce.
Aneta zaczyna swoją opowieść od sytuacji, która spotkała ją na poprzednim markecie. — Kiedyś poszłam na trzydniowe L4 na moje dziecko, które ma orzeczenie o niepełnosprawności. Kierowniczka zabrała mi premię na... trzy miesiące! — mówi rozgoryczona. Jak się później okazało, było to niezgodne z zasadami panującymi w firmie. — Powinna mi zabrać premię tylko za miesiąc, w którym byłam na zwolnieniu — dodaje. Niestety, takich sytuacji było więcej.
"Nie podobało się, że się stawiałam"
Kiedy Aneta postanowiła przenieść się do innego marketu tej samej sieci, zaczęły się schody. — Kierowniczka odwlekała moje przejście przez cztery miesiące, wymyślając różne wymówki — opowiada. Co więcej, gdy już udało się jej zmienić miejsce pracy, była kierowniczka wysyłała swoich ludzi, by… kontrolowali jej pracę na nowym stanowisku. — Dzwoniła nawet do obecnej kierowniczki, żeby sprawdzić, jak sobie radzę — zdradza "Faktowi" nasza rozmówczyni.
Dino pod lupą Inspekcji Pracy. Pracownicy mówią o "strasznych" praktykach
Co się dzieje z premiami?
— Wysokość premii zależy od stanowiska oraz od tego, czy dany sklep jest nisko-, średnio— czy wysokoobrotowy — dodaje nasza rozmówczyni. Aneta pracuje obecnie w markecie niskoobrotowym. — Za poprzedni miesiąc dostałam niecałe 400 zł premii na rękę — podkreśla.
Pracownicy Dino muszą być gotowi na wszystko. — Kiedy zepsuje się sprzęt, na przykład maszyna do mycia podłóg, pieniądze na naprawę idą… z naszych premii! — ujawnia Aneta. Potwierdza to Sandra, pracownica Dino w innej lokalizacji. — Jeśli chodzi o naprawy sprzętów czy innych rzeczy, to też idzie z premii. Z premii też są potrącane koszty za środki czystości, ubrania, szmatki, mopy, ogólnie — całe wyposażenie, z którego korzystamy — mówi.
Jeszcze bardziej bulwersujące są zasady związane z mięsem. — Jeśli zamówimy za dużo i mięso się zepsuje, to my za to płacimy. Kierownictwo wymaga od nas, żebyśmy sprzedawali nawet produkty z kończącym się terminem ważności — mówi "Faktowi".
Nerwowo w Biedronce, kasjerzy wściekli. Planują to pod sklepami w całym kraju. Już się zaczęło
"Pranie fartuchów? Na własny koszt!"
Pracownicy na dziele mięsnym muszą zmagać się nie tylko z trudnymi klientami, ale i z absurdami związanymi z odzieżą. — Fartuchy, które brudzą się od mięsa, każą nam prać we własnym zakresie. Zwrot za pranie? Tylko raz na dwa miesiące i to w wysokości 200 zł brutto! — podkreśla Aneta. A co z odzieżą roboczą? — Koszulki możemy wymieniać raz na pół roku, bluzy raz na rok, a buty — raz na dwa lata. To absurdalne, bo wszystko szybko się niszczy! — dodaje.
Inspekcja pracy wkracza do Dino. Pracownicy ujawniają, co dzieje się zimą
Praca w zimnie i brak rąk do pracy
W zimne dni pracownicy są zmuszeni do pracy w lodowatych warunkach. — Siedziałam na kasie ubrana w bieliznę termoaktywną, polar i kamizelkę, a i tak było mi zimno — mówi "Faktowi" Aneta. — Podobno mają zakładać ogrzewanie, ale w moim sklepie na razie nic się nie zmieniło — dodaje.
Jak mówi "Faktowi" Wojciech Jendrusiak, przewodniczący Międzyzakładowej Organizacji OPZZ Konfederacja Pracy, w sprawie temperatur jest postęp — od kilku dni w sklepach instalowane są dodatkowe nagrzewnice, a pracownicy mówią, że "jest lepiej i cieplej".
Aneta wspomina również o dramatycznych brakach kadrowych. — W niedzielę handlową byłyśmy tylko we dwie — ja na mięsnym, koleżanka na kasie. Nikogo nie było na sklepie innego z personelu. Musimy wszystko załatwiać we dwie, co jest kompletną abstrakcją! — mówi.
Wojciech Jendrusiak w rozmowie z "Faktem" podkreśla, że sytuacja pani Anety nie jest odosobniona. Mówi, że zgłaszają się do niego dziesiątki osób, i że wątki, które poruszyła nasza rozmówczyni — są wręcz lustrzane w wielu sklepach Dino.
Przed napisaniem tekstu wysłaliśmy do biura prasowego Dino pytania dotyczących zarzutów podniesionych przez pracowników sieci w tekście. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Gdy ją dostaniemy, dodamy ją do artykułu.

1 dzień temu
15



English (US) ·
Polish (PL) ·