W świecie streamingu nie zawsze łatwo przewidzieć, który tytuł zostanie kolejnym przebojem, jednak jeśli chodzi o nowy thriller kryminalny Netflixa, jest niemal pewne, że serial ten z łatwością osiągnie szczyt listy TOP 10. To kolejna produkcja z dreszczykiem, której nie można przegapić. Nie jest bez wad, ale ma spore szanse, aby stać się wielkim hitem. Oto wszystko, co warto o nim wiedzieć.
Ona szuka prawdy, on być może jest potworem. „Bestia we mnie” to thriller idealny na listopadowy wieczór
„Bestia we mnie” ma niemal wszystko, co potrzebne, aby przyciągnąć uwagę widza. Co więcej, to thriller – a takie serie zawsze cieszą się na Netflixie największą popularnością. Dzięki licznym zwrotom akcji i odcinkom kończącym się w dramatycznym momentem, przekonuje też do tego, aby nie przerywać seansu aż do samego finału. I nawet jeśli chwilami twórcy podążają nieco zbyt przewidywalną ścieżką, a Claire Danes nie zachwyca tak jak w „Homeland”, wciąż jest to wciągająca propozycja na listopadowy wieczór.
„Bestia we mnie”: o czym jest serial?
Aggie Wiggs (Claire Danes) to samotna pisarka, zmagająca się z blokadą twórczą i żałobą po śmierci synka. Od czasu tragedii popularna autorka wycofała się z życia publicznego, zamknęła się w domu i stała się duchem samej siebie. Gdy obok wprowadza się kontrowersyjny potentat nieruchomości Nile Jarvis (Matthew Rhys), kobieta czuje jednocześnie odrazę i ciekawość. Mężczyzna był bowiem wcześniej głównym podejrzanym w sprawie tajemniczego zniknięcia żony. Zawierając umowę na napisanie książki o Jarvisie, Aggie zostaje wciągnięta w jego świat i obsesyjnie dąży do odkrycia prawdy – czy naprawdę jest mordercą, czy też został niesłusznie skazany przez opinię publiczną. Tym samym zostaje wciągnięta w pułapkę, bo im więcej odkrywa, tym bardziej naraża życie swoje i bliskich na śmiertelne niebezpieczeństwo.
„Bestia we mnie” (Fot. materiały prasowe)
Ta historia nie da ci zasnąć. Nowy serial Netflixa uzależnia już od pierwszej sceny
Nowy serial Netflixa to ponowna współpraca znakomitej aktorki Claire Danes ze współtwórcą „Homeland”, Howardem Gordonem, który pełni tu funkcję showrunnera. Dla tych, którzy nie pamiętają: w pierwszych sezonach „Homeland”, jeszcze zanim stał się parodią samego siebie, był jednym z najlepszych seriali wczesnych lat 10. Fanów tej produkcji ucieszy więc fakt, że „Bestia we mnie” ma bardzo zbliżony klimat. To ten typ serialu, w którym niemal każdy odcinek kończy się mocnym cliffhangerem lub pozostawia los głównego bohatera w kompletnym zawieszeniu. Główne różnice? „Homeland” rozgrywał się w świecie szpiegostwa i terroryzmu międzynarodowego – tu akcja toczy się w bardziej domowym anturażu. Wiele wątków przypomina więc głośny film Davida Finchera „Zaginiona dziewczyna” („Gone Girl”) z 2014 r. Nie ma tu jednak tak ikonicznych postaci jak Amy Dunne (Rosamund Pike). Intrygę napędza jednak postać Jarvisa – zimnego, wyrachowanego złoczyńcy, który – chociaż potrafi być użyć swojego uroku, gdy jest to potrzebne – ma w sobie naprawdę dużo mroku (trzeba przyznać, że Matthew Rhys świetnie balansuje między byciem charyzmatycznym a jawnie złowieszczym).
„Bestia we mnie” (Fot. materiały prasowe)
Wracając do Claire Danes („Troje do pary”, „Romeo i Julia”) – niestety, scenariusz nie daje się jej zbytnio wykazać. Jej Aggie to postać, której z oczywistych względów współczujemy, ale talent aktorki jest tu boleśnie niewykorzystany – rola często ogranicza się do tego, że bohaterka po prostu jest zdezorientowana lub w szoku. Mimo to jej śledztwo nadaje serialowi wystarczający impet narracyjny, aby utrzymać widza w napięciu aż do samego końca. Tu warto jednak zaznaczyć, że droga do finału jest dość przewidywalna, np. absolutnie nie dziwi nas, że relacja Wiggs i Jarvisa zaczyna się chłodno, ale z czasem zmienia się w pewnego rodzaju pokręconą przyjaźń z nutą romantycznego napięcia.
„Bestia we mnie” (Fot. materiały prasowe)
Serial najlepiej sprawdza się więc, gdy skupia się na grze w kotka i myszkę. Można nawet powiedzieć, że relacja głównych bohaterów nieco przypomina dynamikę Clarice Starling i Hannibala Lectera (Jodie Foster i Anthony Hopkins) z kultowego „Milczenia owiec”. Produkcja szwankuje jednak, gdy na pierwszy plan wysuwa się obsada drugoplanowa (szczególnie zbędny jest wątek pozamałżeńskiego romansu). Nowy thriller Netflixa nie wykorzystuje więc w pełni swoich mocnych stron, ale wciąż pozostaje wdzięcznym tytułem do oglądania. Każdy odcinek dodaje kolejne elementy do głównej tajemnicy i daje wystarczająco dużo intrygujących szczegółów, aby utrzymać zaangażowanie do końca, chociaż po obejrzeniu całości najpewniej szybko zniknie z waszej pamięci.
„Bestia we mnie” (Fot. materiały prasowe)
„Bestia we mnie”: obejrzeć czy pominąć?
Słowo „przeciętny” najlepiej opisuje „Bestię we mnie”, chociaż całkowite skreślenie tego tytułu byłoby dużym błędem. Jeśli szukasz serialu, który wciąga na tyle, aby obejrzeć go do końca, bez wahania dodaj go do swojej listy. Jeśli jednak masz wyższe oczekiwania, warto je nieco ostudzić. To nie jest serial, który zostanie okrzyknięty jednym z najlepszych w 2025 roku. Nawet kilka dni po seansie, niektóre wątki zaczynają się zacierać. Jeśli jednak masz czas tylko na najlepsze produkcje Netflixa, sprawdź nasz przegląd najlepszych seriali platformy. Tu z kolei znajdziesz kompletny przewodnik po nowościach Netflixa na listopad.
Serial „Bestia we mnie” (8 odcinków) oglądać można na platformie Netflix.

1 dzień temu
6





English (US) ·
Polish (PL) ·