Natalia całymi dniami płakała. "Przełożona powtarzała, że jestem niewystarczająco radosna dla Jezusa"

4 godziny temu 1
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Dlaczego poszłam do zakonu? Byłam nastolatką i zakochałam się w Bogu. Trochę cringe, ale nie znajduję na to innego określenia – mówi 25-letnia Natalia.

To zakochanie pojawiło się w piątej klasie podstawówki. Codziennie przed szkołą jeździła na poranne msze. Weekendy były zarezerwowane na spotkania kościelnych grup dziecięcych, wakacje – na wyjazdy z siostrami zakonnymi, rekolekcje – na wizyty w klasztorach. W ogólniaku pojechała na kilka dni do niedawno powstałej wspólnoty pod Częstochową. Założona przez siostrę dominikankę i brata franciszkanina gromadziła w sumie w różnych krajach niespełna 100 zakonnic. W drewnianym domku na wsi pod Częstochową mieszkało kilka z nich – oprócz Polek były też Amerykanka i Francuzka. – Zachwyciła mnie prostota i samowystarczalność sióstr. Same wybudowały rustykalną kaplicę i zrobiły z drewna proste, surowe meble – mówi Natalia. – Jeździły stopem, ewangelizowały, stołując się w jadłodajniach dla ubogich, chodziły też po domach, prosząc o jedzenie. Wydawały się przy tym szczęśliwe i spełnione. Pomyślałam, że to świeży powiew ducha w polskim Kościele. I prawdziwa, religijna jazda po bandzie.

Po maturze – bez pieniędzy i telefonu – pojechała do siedziby wspólnoty we Francji. Trzy miesiące później została postulantką i zamieszkała w domku pod Częstochową. Dostała swoją celę. W przylegającym do niej kamiennym przedsionku stało wiadro i miska. Do mycia miała wystarczyć zimna woda. Ciepłą trzeba było zagotować w kuchni. W ramach współodczuwania z ubogimi musiała używać małych ręczników i zrezygnować z suszarki do włosów. Używanie golarek i dezodorantów było zabronione. Goście mogli korzystać z sedesów z deską klozetową i spłuczką, ale w łazienkach sióstr nie było desek, a wodę – w ramach umartwiania – musiały spuszczać wiadrem. Były też odcięte od przyjaciół i rodziny. Do domu mogły dzwonić raz w miesiącu. Maile i SMS-y były zabronione. Pozostawało pisanie tradycyjnych listów. – Dni były szczelnie zapełnione i często nie starczało na to czasu – opowiada Natalia. – Wstawałyśmy tuż po piątej. Chodziłyśmy spać o 21. Dzień zaczynał się w kaplicy i tam kończył. Na modlitwy przeznaczałyśmy pięć godzin dziennie.

Przeczytaj źródło